Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

od ponad roku na emeryturze, co bardzo mi odpowiada. Jestem aktywną uczestniczką zajęć w pobliskiej fundacji, chodze na taniec hiszpański, na latino solo, na pilates, na język włoski. Aktywnośc zawodowa porzuciłam bez rozterek i bez żalu. Teraz realizuję swoje plany i potrzeby.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 250580
Komentarzy: 6509
Założony: 26 kwietnia 2017
Ostatni wpis: 22 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Campanulla

kobieta, 69 lat, Gdynia

168 cm, 73.70 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

16 października 2018 , Komentarze (3)

pięknej jesieni. Dziś zrobiłam zupę krem z marchewki i papryki. Odjazdowy kolor wyszedł. Do tego będą naleśniki z mięsem + kiszona kapusta. Waga trzyma się kurczowo i nie chce popuścić. Dziś rano zajęcia ruchowe, fajna gimnastyka rozciągająca i stabilizująca. Spokojna, bez gwałtownych ruchów, a i tak czułam wysiłek. To jest to!. Powoli szykuję się do wyjazdu weekendowego, zabieram próbki kremów do twarzy, które otrzymuje przy zakupach. W ten sposób będzie więcej miejsca na inne niezbędniki. Niestety pogoda już dziś sygnalizuje zmianę, bo dotąd błękitne niebo zrobiło się mleczne, lekko zaciągnięte. Co ma być, to będzie. W  sklepie charytatywnym Fundacji kupiłam dziś aż 3 lekkie,  tiulowe apaszki. Szukałam takich, ale aktualnie pora na szale i chusty już zimowe. A ten zakup kosztował mnie  po 2 zł szt. , czyli 6 zł. Lubie mieć pod szyja coś, jest mi wówczas cieple i mniej marznę. 

15 października 2018 , Komentarze (3)

Zrobiłam zupę szczawiową na rosole, do tego 2 jajka na twardo, ciasto, doniczka cyklamenów. Umówieni z bratem czekaliśmy pod domem rodziców. Oni przywieźli kolejne ciasto, żeberka w sosie. Nakarmiliśmy rodziców, ale jedzenia i tak zostało na 3 dni. To dobrze, bo brat wyjeżdża, sama będę wizytować rodziców. Ojciec źle wygląda, schudł bardzo, zmalał. Żal mi się zrobiło,że tak szybko to postępuje. W takich momentach nie myśli się o  złych słowach , jakie padły. Mama wygląda lepiej, bo bezrefleksyjnie. Po prostu nie myśli tyle o problemach, taki stan. Najadłam się ciasta, co wcale nie jest dobre.Ale jak odmówić w imieniny? Może to ostatnie w takim gronie? Och życie !;(. Rano zakupy, biblioteka, gotowanie, pranie, czyli taka domowa krzątanina. Mąż pojechał na cmentarz, bo teściowa też Jadwiga, jak moja  Mama. Jutro wreszcie zacznę aktywnie zajęcia na UTW, które opuściłam przez chorobę. Waga stoi od kilku dni, ale wyniki cukru i ciśnienie mam dobre. To cieszy bardziej. Pogoda wspaniała, oby utrzymała się podczas naszego pobytu  w Łodzi. A na jutro na obiad zrobiłam naleśniki z mięsem. Lubimy oboje. 

14 października 2018 , Komentarze (2)

Pokonałam lenia niedzielnego, pokonałam chorobę i słabonia wewnętrznego. O 10 byliśmy  u wrót lasów witomińskich. Przewaga buków czyni z tych terenów rozkosz maszerowania. Gdy byliśmy posiadaczami działki letniskowej , odwiedzaliśmy te tereny bardzo rzadko. Dziś kijki w dłonie i marsz!  Po drodze spotykaliśmy wiele osób, z psami, na rowerach, pieszo, biegaczy. To wymarzona trasa na każdy w wymienionych rodzaj aktywności. Z kijkami byliśmy tylko my. Oczy nie mogły się napatrzeć  na te cuda natury. Droga biegnie wzgórzami, byliśmy zatem blisko słońca, przebijającego się przez nikłe już listowie. Spotkaliśmy pana dzięcioła, oglądaliśmy połacie dziwnych, bo białych grzybów jak talerze. A w koło miedź, brąz, złoto, całe bogactwo jesieni.Nie ma samochodowych dźwięków , wyziewów spalinowych, tylko szelest liści pod stopami. Maszerowaliśmy dobrym tempem, pokonaliśmy ponad 6 km w 1:15 godziny, wykonaliśmy ponad 9.000 kroków. Pięty mnie bolą, przyznaję, ale mam satysfakcję  z wykonanej aktywności.  Po powrocie kawa smakowała wyśmienicie. Na obiad dziś rosół i bitki w sosie pieczarkowym. Bitki z indyka. Na jutro umówieni jesteśmy z bratem u rodziców. To imieniny Mamy, ciekawe jak upłyną? 

13 października 2018 , Komentarze (2)

Kto zna Gdańsk nie tylko z ulic  , ten wie, że Stare Miasto jest cudne i bardzo ciekawe. Dziś właśnie tam spędziłam kilka godzin, dojechawszy SKM. Już po drodze miło było słuchać obcych języków, które dziś gościły w Gdańsku bardzo licznie. Najpierw kawa i małe conieco, potem muzeum Pierwsze- Ratusz Główny. Dostojny, bogaty, odwiedzany przez monarchów, jak na królewskie miasto przystało. Potem Dwór Artusa, który był po prostu piwiarnia dla mieszczan, a potem pierwsza giełda towarową. na szczęście większość bogatego wyposażenia obu muzeów udało się wywieźć przed wyzwoleńczą Armią Czerwona, która Gdańsk zamieniła w popiół. Długi Targ przypominał dziś klimatem paryskie uliczki, tak bowiem wyglądały kawiarnie pod zółtymi , jesiennymi drzewami, oblegane przez kolorowo ubranych ludzi, korzystających z uroku października. A pogoda wymarzona, bo w połowie miesiąca typowo jesiennego było ponad 20 stopni. Kolejne muzeum w Zielonej Bramie, wystawa "Włosi w Gdańsku". Ciekawe dwa pietra rysunku, rzeźby, malarstwa. W tle muzyka barokowa , spinająca to wszystko w całość. Przy okazji byłam ankietowana przez młodego człowieka, który wypytywał nas o ostatnie imprezy kulturalne 'pobrane" w ostatnim roku. Zrobiliśmy wrażenie, a co. Przynajmniej miał o czym pisać.  Tak więc wycieczka udana, zrobiliśmy prawie 14.000 kroków, prawie 8 km i znów było cudnie. Kto jeszcze nie był w Gdańsku, polecam, jest ciekawie, nawet gdy pogoda nieładna. 

12 października 2018 , Komentarze (3)

Helu nie będzie, będzie Gdańsk w sobotę i kijki w niedzielę, albo odwrotnie. Kusi mnie wystawa "włoszczyzny" w Muzeum Narodowym Zielona Brama w Gdańsku, mam zamiar ją zobaczyć. A kijki będę w lasach koło Gdyni, bo moje miasto  otoczone jest wzgórzami morenowymi, porośniętymi lasami . Lasy bukowe, aktualnie zaczynają nabierać kolorytu. Wędrówka wśród takiego cudu jest warta  wykonania. Dziś natomiast było lightowo, pojechaliśmy do Orłowa, poszliśmy na molo, potem włóczyliśmy się uliczkami, zjedliśmy lody na ławce pełnej słońca i widoku na zatokę. Tamże właśnie jest Liceum Plastyczne, z którego wyległa młodzież  , jak kolorowe ptaki , dziś chyba mieli jakieś fajne godziny, bo nawet twarze ich były pomalowane.  A propos ptaków, przy jednym z płotów, w gęstwinie cisu grasowało stado wróbli. Jaki hałas, jaki rejwach , mąż nagrał je , wcale nie uciekały na nasz widok!  Na obiad dziś też zmiana, zamiast jajka sadzonego był makaron z sosem według mojego pomysłu, po którym mąż wylizuje talerz. Jajko było na śniadanie, powtórka zatem nie wskazana. Czytam ciekawą książkę pt. Kąpielisko, autorstwa LIbby Page. Dziś Sąs Apelacyjny w Lublinie przywrócił mi wiarę w człowieka!

11 października 2018 , Komentarze (2)

Powoli wracam  do zdrowia, bo mam ochotę  na coraz więcej.  Dziś pokonałam ponad 6 km, wykonując ponad 11.000 kroków. Nie zmęczyłam się, jak jeszcze  wczoraj  było. Dziś miałam już ochotę na zakupy  urodowe, kupiłam maseczki do twarzy, a wczoraj wieczorem nałożyłam na twarz maskę  z otworami. Moja skóra piła jak spragniony maratończyk. Na II śniadanie podałam awokado z anchois i galaretkę drobiową. Do tego kawa z kawiarki włoskiej i mąż oblizywał się . Na obiad nie gorzej, bo naleśniki ze szpinakiem  + kiszona kapusta. Było zatem zielono i smacznie. Dzwoniono z Fundacji z informacja o zbiórce w dniu wyjazdu do Łodzi. To już za tydzień, oby pogoda się utrzymała.  Dziś na bulwarze  zatrzęsienie wózków z małymi dziećmi , ale i starszych osób. Taka wymiana pokoleń. Chwilkę siedzieliśmy na ławce, chłonąć widok morza, które nas urzeka bezustannie. Moje pelargonie na balkonie nadal pięknie kwitną, chyba nie chcą się pogodzić z porą roku. Na wzmocnienie zrobiliśmy dziś sok warzywno - owocowy, z buraków, marchwi i jabłek. Trochę było z tym zamieszania, bo sokowirówka "schowała się " przed nami i zaczęliśmy myśleć, że pozbyliśmy się jej przed remontem.  Nic prawdy w tym nie było, teraz mam zamiar napić się soku, na zdrowie!

10 października 2018 , Komentarze (8)

Pierwsza noc przespana w całości od dłuższego czasu. Ale pobudka przed 5, wizyta w łazience i.... myśli opanowały moją osobę. Po wczorajszej rozmowie z bratem znów miałam o czym myśleć. Ma rację, że rodzice nie potrafili stworzyć rodziny, że oboje uciekliśmy z domu  bardzo szybko, nie chcąc słuchać tego, co tam się działo. To wszystko teraz wychodzi, niestety.  Nie chcąc się męczyć zabrałam się za czytanie , i udało się jeszcze przysnąć. Wstałam pełna werwy  do pracy. Już po 9 wyszliśmy w stronę morza. Na bulwarze jeszcze luźno, słońce piękne dawało po oczach. Na sobotę lub niedzielę planuję wycieczkę na Hel. Podróżowanie półwyspem  w taką pogodę, przy takich widokach , to sama rozkosz. Droga luźna , bez masy  turystów jak w sezonie, jak ja to lubię. Można w każdej chwili być nad zatoką, a za chwilkę nad otwartym morzem. I ten bezkres wody  pobudzający wyobraźnię! ;). Dziś na obiad łosoś  pieczony + mix sałat dla mnie, dla męża oczywiście ziemniaki. Nie wiem, dlaczego faceci tak kochają pyry. Jest tyle zastępników ciekawych, ale im nic nie zastąpi ziemniaków z sosem. Spostrzegłam dziś moja bladość twarzową i zrobiło mi się żal mnie samej. Musze się wziąć w garść i porzucić te wszystkie darcie szmat rodzinnych, bo naprawdę będzie źle.  A zatem uśmiech na lico, optymizm w sercu i cała naprzód!

9 października 2018 , Komentarze (6)

Katar mniejszy, mniejszy kaszel w związku z tym. Nadal jestem słaba , i to bardzo, ale jutro kupię jakiś probiotyk na wzmocnienie . Odebrałam nowe okulary, są eleganckie, twarzowe i bardzo dobrze się  w nich czuję. Warto było!  Dziś spacer nasza trasą. Na bulwarze jak latem, pełno ludzi, słońce, pięknie i  cieplutko.  Wyszło ponad 9.000 kilometrów. Wróciłam zmęczona jak po szychcie. Usiadłam chwilkę, oczy same się zamykały ze zmęczenia. Oj, słabiutka ja, słabiutka. Mąż zapisał się na zajęcia z kultury antycznej, zachęca mnie  do aktywności. Chyba się zapiszę, bo plan bardzo ciekawy i prowadząca zaangażowana. Zajęcia w poniedziałek, a zatem nie byłoby kolizji. W przedmiocie mojej tarczycy, postanowiłam i muszę mniej przejmować się wszystkim. Wiele nie zmienię, bo nie mam wpływu na wiele. Moje serce  i zdrowie są  ważniejsze od czyichś fochów. Wiem, łatwo tak sobie mówić, ale muszę nad tym pracować. 

8 października 2018 , Komentarze (14)

Dzwoniłam do rodziców, aby umówić się na dziś. Po trzecim razie wreszcie ktoś odebrał i usłyszałam. Że niedobre jedzenie przywożę, , lepiej abym nic nie woziła jak ma być takie niedobre. Na moje pytanie co było niedobre usłyszałam, że jabłka. Te jabłka mąż zawiózł po zbiorze na działce sąsiadki. To szara reneta, wprawdzie nie jest dorodna, ale bardzo smaczna. Wkurzyłam się, wysłałam męża samego, a on biedak usłyszał, że te jabłka to chyba jakieś pastewne, dla zwierząt i ojciec nie życzy sobie takich. Jeżeli mamy coś przywozić, to tylko to, co on lubi! No faktycznie, stresów nie mam żadnych, a życie jest takie piękne! Podjęłam decyzję! Koniec z posiłkami dla rodziców! Pękam i mam dość! Rozmawiałam już z bratem na ten temat, on się nie dziwi. Znów wymieniliśmy zdania na temat naszych rodziców, spójne, ale cóż z tego. Dlatego jestem dziś cała na NIE!. Nie pójdę odebrać nowych okularów, bo miały być w piątek a nie dziś. I nie interesuje mnie, że kurier nawalił, bo to nie ja go zatrudniłam. Nie będę rozmawiać z ojcem na temat mojego zdrowia. Łaskawie zadzwonił ( po interwencji męża), a ponieważ znam ojca zafascynowanie chorobami, nie dam mu tej radości rozmowy o chorobach i nie wyraziłam zgody na rozmowę w tym temacie. Okazywanie prawdziwej troski jest czym innym, niż tylko uspokajanie własnego sumienia. A z dobrych rzeczy? Wczorajsza rozmowa z synem była taka miła, spokojna, optymistyczna i perspektywistyczna. Dziecko  przyjedzie kilka dni przed 1 listopada, bo już 3  wylatuje do Irlandii, zawodowo. A ponieważ lot jest z Wrocławia, musi wrócić do Poznania, spakować się odpowiednio i  dopiero jechać na lotnisko. Będę go zatem miała trochę i będę się napawać tym czasem. 

7 października 2018 , Komentarze (3)

Wczorajsze spotkanie towarzyskie było bardzo miłe, spektakl znośny, ale powtarzalność tematów już zaczyna nudzić. Owszem, śmiałam się, ale bez zachwytu. Umówiliśmy się na kolejne spotkania "kulturalne". Katar trzyma nadal i nie chce odpuścić. Budzę się w nocy z brakiem oddechu, bo mam nos zatkany, słaba jestem i pocę się jak szczur. Dziś namówiłam męża, abyśmy pojechali do lasu, w nasze strony działkowe. Tyle naszego, że pooglądaliśmy po drodze przecudne kolory jesieni. Czerwone klony, złote graby, to wszystko aż dech zapiera! Uwielbiam takie widoki. Ale niestety, gdy przyjechaliśmy do lasu , rozpadał się deszcz solidny. Plany wypicia herbaty na skraju lasu, z oglądaniem pustych pół i chwilka rozmowy spełzły na niczym. Za to widziałam i słyszałam klucz gęsi odlatujących. Nic to moje panie, jesień zawitała na dobre i trzeba się z tym pogodzić. Dziś na obiad mam rosół  z makaronem i dorsza pieczonego w warzywach. Dosyć dietetyczne , ale i wzmacniające. Karkówka definitywnie jedzie do rodziców., razem z pomidorówką. A ja dziś spędzę dzień odpoczynkowo, statecznie i powoli. Będę czytać, pisać w moim notatniku, rozmyślać w sprawie dni następnych. Będę także szukać w okolicy fajnych imprez kulturalnych, aby znów spotkać się z przyjaciółmi. To fajnie tak pogadać o wszystkim, o niczym i  pośmiać się z siebie. 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.