- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1819694 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
Gurua! . . . . pamięć zatoczyła koło
Taki piękny dzień. Waga okołopaskowa. Sprzątanie po ich wyjeździe na PolEko. Klienci. Poczta. Wieczorem piękna wycieczka rowerowa. W ciemności pojechałam na pas podejścia i startu na Okęcie. Za Cargo, w ciemności nadlatują warczące olbrzymy i nad głową opuszczają się na ziemię. Odlot zupełny. Na Wirażowej zaś olbrzymy startują, wieczorny szczyt odlotów. Nic to, że zmarzłam, jest tak cudnie, że aż się nie chce odjeżdżać.
Zdjęć masę zrobiłam, kolory, blaski i migotania.
Przez wieczorne ulice, przez rozmigotane światła samochodów i neonów niosła mnie radość istnienia. W uszach słuchawki telefonu, nastawione na radio. Muzyka. Co która stacja nadaje reklamy albo zaczyna ględzić, to tylko naciskam guziczek nad biustem i już słucham następnej.
Jechałam właśnie ścieżką koło Łazienek. Spiker zaczął gadać, wiec już ręką sięgałam, ale on zaczął przypominać fragmenty wywiadu z Newsweeka sprzed 3 lat. Słuchałam. Potem przeczytał maila słuchaczki, która opisywała, że śmiała się w tramwaju czytając ... i że się ludzie gapili ...
Pamięć mi zatoczyła koło
Ile mogłam mieć wtedy lat? Dwanaście? Trzynaście?
Namiętnie czytałam. Pochłaniałam książki. Wieczorami jedynym miejscem, gdzie mogłam czytać, była łazienka. W jednym pokoju rodzice, w drugim pokoju chora siostra. Zamykałam drzwi, dolny otwór w drzwiach utykałam szmatą, żeby blask nie padał, na okienko wieszałam ręcznik, również dla osłony przed światłem. Siedziałam na opuszczonej drewnianej desce klozetowej, z podciągniętymi kolanami, oparta wygodnie o szeroką rurę do górnopłuka i zanurzałam się w świat, jaki dla mnie budowały litery, wyrazy, zdania . ..
"Nazajutrz rano obudził mnie dźwięk dzwonka. Wyrwana ze snu, półprzytomna, spojrzałam na zegarek. Było w pół do szóstej. Szlag mnie trafił. (... ) Ziewając okropnie, otworzyłam.
Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający dość gburowato.
- Czy są kury? - spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? - spytał niecierpliwie.
- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? - spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle!!!
- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą. Trą na tarce! O co, do diabła panu chodzi?"
Parskałam już przy krokodylach. Gdy krokodyle zawyły, chichotałam. Ale gdy przed oczami zobaczyłam angorskie krokodyle trące na tarce marchew ....
Wyciem, śmiechem i dyszeniem, bo mi od śmiechu tchu brakło, obudziłam cała rodziną. Nikt mnie nie mógł uspokoić. Próbowałam wyjaśniać, co mnie tak okropnie rozśmieszyło, próbowałam czytać fragmenty. Ale kury, angory, krokodyle i marchew wychodziły mi z ust w postaci pienia, parskania śliną. Obsmarkałam się i nie mogłam się przestać śmiać.
Awantura na 40 fajerek!
W końcu tata zabrał mi książkę. Zostałam sama w łazience. Nie wiem, po jakim czasie udało mi się spokojnie wyjść z łazienki. Bo pamięć wciąż żywa i wciąż widziałam te krokodyle . . i marchew .. startą.
Na stole w kuchni leżała książka. Oczywiście, że zaczęłam czytać dalej. Potem była paczka dla kacyka. I myszka wysoko na biodrze, skutkiem czego trzeba było stać się impotentem. I zamiatanie plaży gałęzią.
Od tej nocy byłam we władaniu Jej słów.
Zaraziłam rodzinę wołoduchem, używali tego moi rodzice, używają dzieci. Zady i walety. Ział i grzębił. Góra kadłuba. Takoż proszę won. To wasza mać. To wariatka, takie nigdy nie są dorosłe. Mały Łysy w Kapeluszu. Kał-basa i mocz tenora. Rżąca triumfalnie Florencja. Łowienie ryb w stawie, wędką z wychodka. Wampirzyce, tfu! Wąbierzyce .. .
Albo trawersowanie Atlantyku. Albo szydełkiem z lochu zamku nad Loarą. Albo uciekający po szynach garbaty, garb gubiący.
Ile mogłam mieć lat? Trzydzieści pięć? Jakieś kameralne spotkanie w piwiarni. Z 8 osób. Gadałam jak najęta. Dobiła do nas Julita Jaske, wtedy redaktorka w wydawnictwie książkowym, z jakąś starszą panią. Gdy ją przedstawiła, zapomniałam języka w gębie, inni przejęli konwersację. Oczy podobno miałam wielkości talerzyków deserowych. Pod koniec poprosiłam drżącym głosem o autograf na tekturowej podstawce od Pilznera. Dostałam. Mam do dzisiaj. Mimo 3 przeprowadzek.
Ile mogłam mieć lat? Nie pamiętam. Początkowe miesiące moje depresji. 2004 rok, może 2005. Pamięć nie działa dobrze, jeżeli chodzi o te lata. Na forum Wyborczej zorganizowała się grupa wielbicieli twórczości. Pamiętam dyskusje, jak Ją nazywać. Mistrz to facet, mistrzyni brzmi pretensjonalnie. Guru to facet. A czy jest guru rodzaju żeńskiego? Nie ma? No to już teraz jest! Tak powstała Gurua.
Załapałam się jeszcze na spotkanie założycielskie Towarzystwa. Plac Trzech Krzyży, knajpa Szpilka? Szpulka? Szparka?.. Czerwone markizy koło byłej redakcji Szpilek. Wór prezentów, a każdy jest gadżetem z którejś książki. Wszyscy obowiązkowo w czerwonych ubraniach. Bo miało być Towarzystwo Wszystko Czerwone, ale została Towarzystwo Wszystko Chmielewskie.
Pamiętam jej nogi w srebrzystych szpilkach.
Pamięć zatoczyła koło. Do końca. A spiker w radiu powiedział, że dzisiaj w Warszawie w wieku osiemdziesięciu jeden lat zmarła Joanna Chmielewska.
Wieczór stracił blask. Szarość. Wyciągałam z bankomatu 20 zł, siąkając nosem. Rozmawiałam przez telefon z siostrą, właśnie tygodni temu kilka zaraziła swoje średnie dziecko naszą Guruą. Żałowałam, że nie mam telefonu do vitaliowej Zoyki, przecież obie byłyśmy admiratorkami Guruy. Tfu!!! Jesteśmy!!!
Teraz siedzę przy kompie i piję Guruy zdrowie. Bo po drugiej stronie tęczy na pewno jest zdrowa i sprawna. Może sama wyłapywać ślimaki z trawnika. Może z Alicją iść po nocy do duńskiego automatu po papierosy. Może jest tam Diabeł, we wczesnej postaci . Może . . .
Była ze mną przez prawie 40 lat mojego życia.
Już mi jej brakuje.
po Maratonie dostałam niespodziewany list
Jeszcze dobę po Maratonie chodziłam jak nakręcona, nie mogłam spokojnie usiedzieć, adrenalina mnie nosiła.
A potem nagły i okropny spadek nastroju. Nawet mi się na Vitalię nie chciało zaglądać. A jak już zajrzałam, to najbardziej mi się chciało ponarzekać. Że nie chudnę, że mi nie idzie. Głupio mi było, że kiedyś się po kryjomu i wielce złośliwie podśmiewałam z innych. Czytając pamiętniki vitalijek, co to nie mogły schudnąć i zarzekały się, że przestrzegają diety, ograniczeń, czegokolwiek. Nie wierzyłam, uważałam to za samooszukiwanie. Że się przed samymi sobą nie przyznają do podjadania.
A teraz mnie to trafiło. Nosz nie idzie mi!!! Zastój wagowy się zaparł osielskimi kopytami i stoi w miejscu. Nic w dół!!! Co gorsza - często ku górze pobrykuje.
Przestało mi się chcieć.
Jest 62 kilo - to niech se będzie!!! Nie umrę od tego. Najwyżej będę musiała inne (w sensie, że obfitsze w brzuchu i doopce) kostiumy pływackie kupić.
Owszem, wciąż i prawie codziennie jestem na rowerze i wciąż nie rzucam się ani na słodkie ani na smaczne żarcie. O! Właśnie wczoraj zjadłam jednego landrynka nims,nim2, jakoś tak. Ale to był wcale nie ostatni i w dodatku z paczki, co ją kupiłam, jak latem biłam rowerowy rekord na 150 kilometrów.
Nie to nie, nie muszę być chuda. Nie muszę być szczupła. Chyba wystarczy, że nie jestem zbyt okrągłą.
I tak tkwiłam w duchowym marazmie, aż pewnego dnia DOSTAŁAM LIST.
Witam Panią bardzo gorąco z zimnego O.
Bardzo proszę o chwilkę czasu na przeczytanie wiadomości.
Nie wiem jak Pani to odbierze i zareaguje, ale naprawdę muszę Pani PODZIĘKOWAĆ!(...).
Zaczynam:
W czerwcu 2010 roku moja waga osiągnęła punkt kulminacyjny - prawie 90 kg, a jestem Pani wzrostu. Czułam się dobrze i nie przeszkadzało mi, że noszę coraz to większe ubrania. Byłam wtedy z mężem na wycieczce w Warszawie i zrobił mi kilka zdjęć. Po obejrzeniu ich nie mogłam uwierzyć, że ja tak wyglądam! W lustrze i w moich oczach wyglądałam inaczej. Postanowiłam coś z tym zrobić...
I tutaj pojawia się Pani: jolajola1. Odwiedzałam vitalię szukając porad i z zapartym tchem czytałam Pani pamiętnik, (bo) jest on otwarty dla wszystkich - na moje szczęście! Dzięki Pani wpisom i takiej pozytywnej energii jaka biła z pamiętnika czułam, że mogę wszystko.
Jadąc do Warszawy w 2011 roku bardzo chciałam Panią zobaczyć - nie udało się :( Już wtedy myślałam, aby(..) do Pani napisać, ale psychicznie nie byłam na to gotowa. Przeżywałam z Panią wszystkie smutki i radości, czytałam i myślałam o Pani. Wszystkie "wredne" komentarze odbierałam jako zazdrość.
Dziś ważę w granicach 53-55 kg, wiem, że Pani troszkę więcej, ale wciąż trzymam kciuki, że się uda Pani osiągnąć swój cel.
W niedzielę wreszcie zobaczyłam Panią w Warszawie!
Wtedy wiedziałam, że muszę napisać, nie ma odwrotu - ktoś kogo nie znam osobiście, zrobił dla mnie tak wiele, że muszę to powiedzieć - wykrzyczeć. Powiem szczerze, że wygląda Pani rewelacyjnie! Żałuję, że się nie odezwałam, ale zaparło mi dech w piersiach i nie wiedziałam co powiedzieć! (...) szeptałam do męża i koleżanki - "to jolajola1 z vitalii" - a było to na narodowym, kiedy bosy Paweł kończył bieg, a Pani i kolega na rowerach byli przy nim. Byłam tam, mój pierwszy maraton w życiu, czas może nie rewelacyjny, ale dla mnie zadowalający 4:23:xx. (...)(Mam) najniższą wagę od czasów podstawówki i wszystko dzięki Pani.
Pewnie pomyśli Pani - co za wariatka. Zdaję sobie sprawę z chaosu jaki tu zamieściłam, ale tak dużo chciałabym napisać... Najważniejsze co chcę przekazać to, że z daleka i tylko z czytania - UWIELBIAM PANIĄ!!! I DZIĘKUJĘ!!! Dzięki Pani miałam siłę walczyć ze zbędnym balastem. Była Pani i jest moim mentorem. (...)Jest Pani cudowną osobą.
Pozdrawiam serdecznie
!!! !!!!! ?????? !!! ?!?!? ...........
Czytałam z wilgotniejącymi oczami i ze szczęką opadniętą poniżej poziomu Rowu Mariańskiego.
W życiu bym się nie spodziewała, że mogę być dla kogokolwiek motywacją!!! I to taką, która pomoże komuś przegonić prawie 40 kilogramów do diabła. I że ktoś mi będzie tak gorąco dziękować za coś, czego nie zrobiłam. Że ktokolwiek obcy przyzna publicznie, że jestem dla niego KIMŚ!
Przecież ja się nie o to starałam, żeby być wzorem. Ja tylko z mozołem przeganiałam swój osobisty nadmiar komórek tłuszczowych
Tylko...
I jeszcze jedno mi przyszło do głowy. Skoro jestem KIMŚ, to nie mogę, nie powinnam być zobojętniała na to, co dalej będzie się działo z moim ciałem. Po prostu NIE WYPADA mi się poddawać. Bycie KIMŚ zobowiązuje.
Ściągnęłam fotki, na których jestem z bosym.biegaczem. To Paweł Mej, stara się zawsze dochodzić ostatni, ale w limicie czasu. W Polsce maratony przechodzi na bosaka, a półmaraton warszawski 2 (chyba) lata temu przeszedł tyłem. Zakręcony facet.
* * * * * * * * *
Więc już od przedwczoraj:
. . . białe bułeczki won! . . kalafiorku z serkiem wiejskim, witaj w domu . . buraczki z jabłkiem zasmażane, jak dawno was nie było! . . . kukurydzo, póki jeszcze jesteś w świeżych kolbach, zapraszam do mojego garnka, będę cię brała w samej soli. . drogie szyneczki i polędwiczki, uprzejmie proszę tylko po jednym plasterku na kanapkę . . sery śmierdzące proszę o nie tak liczne zamieszkiwanie w mojej lodówce . . ach! musli własnoręcznego nie ma, trzeba będzie znowu mieszać . . . tylko niech nikt mi do domu nie przynosi czekolady, bo wydziedziczę!
Przy okazji - w trakcie jazdy z Maratonem przekroczyłam 100 tysięcy kalorii spalonych w tym roku. Mało, chyba najmniej od 2010. Zbyt późno się zaczął sezon rowerowy, przecież zima trzymała jeszcze po Wielkanocy.
rowerowy ślub i rajzefiber przed Maratonem