Deszcze deptały nam po piętach. W Austrii lało przez całą drogę (z przerwą poranną tylko = super jazda rowerowa 25 km po chleb, piękne góry i miasteczko jak z pocztówki).
Dopiero w Czeskim Raju znowu lato. Przez dwa dni. Byliśmy tu już wcześniej, są skałki, zamki, lasy, wzgórza i pola. Ścieżki rowerowe i kameralne kempingi. Raj.
Tak vitaliowo:
320 km przepedałowane, niezliczona ilość kroków i mistrzostwo w rozkładaniu naszego "obozu" = czasowo i organizacyjnie = pół godziny i wszystko idealnie łącznie z dywanikiem w części odpoczynkowej. A to był element najtrudniejszy, kupiliśmy dużo za duży i trzeba się trochę siły i cierpliwości, żeby go ładnie dopasować.
Śniadania idealne - kanapki z serkiem i ryba (ryba to dla S.), ogromna mich warzyw. na deser odżywka białkowa. Później to jak w moich dziecięcych marzeniach. Żadnego obiadu (szukania knajpy, czekania w nieskończoność, marudzenie, że niezbyt dobre, że się odbija i wzdyma), tylko banany, śliwki, figi, brzoskwinie i co tam w oko wpadło. Ciasteczka owsiane. Zawsze w miejscu super widokowym. Brzuch płaski, zadowolony, ja pełna energii.
A teraz jeszcze tydzień wolnego 😀.