Tak od września zaczęłam panikować "że to już", było książkowo - uderzenia gorącą, niespanie w nocy (pierwszy raz w życiu) = samopoczucie jakbym wcale nie spała, no i te wszystkie!!! - teraz to skóra się wysuszy, osteoporoza zaatakuje, zawał zacznie grozić - panika - więc to koniec życia kobiety jaką byłam. I pytanie brać te hormony czy nie brać??!!
Straszne uczucie, że moje znajome ciało nagle staje się zupełnie nieznajome=obce, co jeszcze mi zrobi ten stranger?!
Więc poszłam go gina, on nie był fanem HTZ, podkreślał, że to tylko jak nie umiem przetrwać tego czasu bez, że jakby to było lekarstwem na układ krążenia i kości to taka terapia byłaby standardem. Kiedy zapytałam - może powinna być..? popatrzył się na mnie przeciągle, czym mnie nie przekonał, tylko wzbudził potrzebę innej wizyty u innego lekarza.
Czytałam co mogłam, myślałam, podjęłam decyzję - biorę (zawsze mogę przecież przestać).
Ale gin dał mi masę skierowań na badania, to trwało, niektóre musiała powtórzyć bo wyniki były niejednoznaczne, coś tam musiałam wyleczyć, mijały tygodnie i jakoś minęły też objawy. Po pół roku pojawiła się @, ja czuje się jak kiedyś, tylko teraz naprawdę to doceniam.
I mam nadzieje, że następny raz będzie łatwiejszy.
Napiszcie mi proszę, te z Was, które wiedzą, jak to jest z tym HTZ, albo bez niego. Proszę, bardzo proszę. Dlaczego nie mówimy o tym, a słowo menopauza jest jakby niewymawialne (poza dowcipami o tym jak to wtedy na mózg babie pada)