Tydzień teraz do tygodnia, teraz bardzo podobny. Jeden homeoffice, drugi "hybrydowy" dwa dni w biurze, trzy zdalnej. A weekendy w naszym Lesie🏆.
Treningowo się zorganizowałam, 2x siłowo (jutro pokażę Wam moją i S. domową siłownię:) + brzuch i cos tam po 30 minut codziennie. No i rower około 20 km, co jest, przy tej pogodzie i krótkim dniu coraz trudniejsze, szczególnie jak się nie musi, jak by wystarczyło, z łózka na kanapę z laptopem się przesmrodzic.
A w Lesie, rano marszobiegi, hartowanie (znalazłam miejsce do tego idealne):
Potem S. łazi po drzewach i ścina uschnięte konary (nawet w śniegodeszczu), ja je ściągam w ogniskowe miejsce i spalamy to wszystko wieczorem. I jak bardzo się cieszę, i dziwie się jednocześnie, że tak bardzo mi się to podoba.
Wieczorem = w ciemnościach, tradycyjne 18 km km rowerowania (wczoraj było to naprawdę wyzwanie).
I moja Slipstravaganza doczekała się wreszcie sesji w "Górach Tęczowych":)