Wczoraj widziałam jak pan zakleszczył się w rowerowym stojaku (tym nowszego typu, ale niskim). Nie wiem jak to się stało, jak on się tam dostał, stracił chyba równowagę, co przy jego stanie nie było trudne, albo chciał usiąść i odpocząć chwilkę, ale było tak: pan chudy i na wyraźnym rauszu siedział, a właściwie szarpał się, z tyłkiem pomiędzy sąsiednimi "stacjami". Dwóch rowerzystów próbowało mu pomóc, zachęcając, żeby zamiast wstawać, najpierw wysunął się do przodu, ale on panikował i im bardzie się szarpał tym bardziej się zakleszczał ale dalej uparcie trzymał się tej metody...
Nie lubię tych stojaków, bo zwykle tylko przednie koło można tam przypiąć, nie ramę, ale że tak można w nim skończyć to nie wiedziałam...
sobota: 20 km rower, godzina TBC + godzina zajęć ze sztangami (dobrze mi szło)
Wreszcie zrobiłam pasztet z indyka w ilości zapewniającej mi co najmniej miesiąc jedzenia pół zamrażalnika zajęte.
niedziela: 30 km rower - godzina indoor cycling - och jak dawno tu nie byłam, przypomniałam sobie jak lubię te zajęcia
I druga godzina kalisteniki, przysiadamy z obciążeniem, pompki i brzuchy - zakończone rolowaniem - bardzo przyjemne chwile i bardzo bolesne (jak trafi się punkt spustowy) chwile.