Jak ja nienawidzę zostawiać czegoś pięknego niedokończonego i zaczynać drugie piękne i też nie kończyć = stanąć w obliczu decyzji, które z tych dwóch nieskończonych kończyć wcześniej????. Bo Nordic Romance nr 2 prawie już, ale podróż była, a On jest duży, więc niezaczęta Kalida w kolorze piwonii rosnącej na skale pojechała ze mną i wróciła całkiem już podrośnięta.. no i co teraz?? ..Problem rozwiązał się sam, bo w domu czekała na mnie książka na którą ja czekałam długo, a dużo lepiej się czyta przy drutowaniu..
Poniedziałek: 20 km rower + 2 km marszu w południe
Wtorek: 20 km rower + komplex x 3 w południe, w takiej duchocie, że liczy się jak x 6
Środa: 20 km rower + miało być 1h bikini extreme , a było zastępstwo z jakąś początkującą = coś w rodzaju nieudolnego combo.. lepszy rydz niż nic, pocieszałam się
Czwartek: 20 km rower + komplex x 4 tym razem (powtarzam ten zestaw ciągle, zamiast coś nowego zgapić od złotka np... ale super jest
Piątek: 20 km rower + 0,5h siłki w moim ulubionym klubie już 5-ciu miesiącach dwumiesięcznego remontu + 1 h interwałów z nową instruktorką (nie wszystko jeszcze posprzątane jak trzeba, ale trening = mistrzostwo
Sobota: 10 km rower + 0,5 h siłki (no wiem, że dzień po dniu, ale inne ćwiczenia) + 1h airjoga (ciężkie to jest, ale takie magicznie uwalniające od napięć) i jeszcze po południu 30 km rower w cudownie zielonych po tych deszczach okolicach
Niedziela: jedyna aktywność to łażenie po Targach Książki, na których nie byłam od nie wiem kiedy. Bardzo byłam zaskoczona tłumami. I rundka po galerii = zaskoczenia: idealne jeansy znalezione w pół godziny