Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
I nawet nie było tak bardzo gorąco. Nawet ponad 100 km popedałowałam, ale już żadne leśne prace nie wchodziły w rachubę ☀. Ognisko było bardzo symboliczne i daleko od nas.
Cisza dookoła, ptaki ledwo się pokazują, obszczekujące mnie zwykle psy, robią to byle jak, jakby z obowiązku...
Treningi wg planu, w tygodniu nr 1, 2, 3, 1, 2, 20 km rower, ale jedzenie ponad plan mocno. Truskawki, czereśnie, do ogniska bób o 22! Wymówka jest jedna: na islandzkich campingach tego nie będzie, może to ostatnie już w tym roku 😉
Zapytałam o zdanie na ten temat wagę. Okazało się, że nie zabrania, wręcz zachęca:
Po kajakowym zwiedzaniu różnych tras spływów, najwięcej jest w zachodniopomorskim, od kilku lat wybieramy górny odcinek Krutyni. Bo tam jest najpiękniej i rzut beretem od domu.
I tak właśnie w lipcu, zwykle bywało tam dosyć ciasno, szczególnie na odcinkach rzeki no i na miejscach biwakowych. Nie w tym roku 😐. W tym roku było zupełnie inaczej: nie było prawie wcale (tylko jeden malutki spływ) Niemców pływających wcześniej całymi rodzinami kanadyjkami kanu. Nie było kilkudniowych spływów. Puste wyspy Owcze, mało zajęta Wyspa Miłości 💔na Zyzdroju, bardzo puste nieliczne ośrodki na szlaku (Canu klub bardzo podupadły), kilka osób na plaży. Kajaki na na palcach jednej ręki można było policzyć. Rowerów wodnych zero. Ale to jest jeziorowa część, trzeba się nawiosłować, często pod wiatr.
Jedyne dwie restauracje zamknięte 😥
A wracając, autem już, przejeżdżaliśmy przez Uktę, centrum organizacyjne odcinka rzecznego i spływów godzinnych. tam wystarczy machnąć wiosłem, tak żeby kierunek utrzymać i nurt sam niesie. I tam tłumy były. Ludzi, samochodów zwykłych i tych z przyczepami do transportu kajaków. Tłumy przy rzece, na rzece, na ulicy, kolejki do lodów, obiadów i piwa.
Trzy dni. Babięta - Wyspa Owcza (cypelek nareszcie) - nienazwana, przez nas odkryta, wysepka na pod koniec Zyzdroju - Babięta.
Pogięty kapelusz nie do ogniska poszedł tylko do naprawy. S. zamienił grubą plastikową połamaną żyłkę na cieniutki drut, który można wyginać jak się chce i kapelusz pogięty jest teraz kapeluszem idealnym :).
Na wiosnę, planując urlop na Słoweni, kupiliśmy pianki. Słowenia na Islandię się przemieniła, ale testowanie pianek i spółki i tak miało miejsce.
Werdykt oczywisty: jest ciepło, mokro, wypornościowo, a w jeziorze Białym nie ma nic do oglądania tuż pod powierzchnią. Głębiej to nie wiadomo, bo bez jakiegoś pasa z obciążeniem, w takiej piance zajrzeć się nie da...
Prawie każda aktywność zarejestrowana w apce użytkownika (ale nie dodana ręcznie) jest przeliczana na punkty i ustawiana w różnych rankingach. Wystarczy tylko (w moim przypadku) pamiętać, żeby włączyć i częściej ładować garmina.
Aktywności typu czytanie i medytacja nie są brane pod uwagę 😉.
Nagrody są wysokie, ale poza moim zasięgiem. Mam dużo korpoznajomych bardzo mocno zajmujących się sportem, startujących w maratonach czy triatlonach. mój udział będzie tylko do 19 lipca, potem urlop - w tym roku, planowana jeszcze przed covid Islandia. Głównie Góry Tęczowe. Z plecakiem. Także pogoda mi potrzebna, żeby widzieć ten kosmiczny krajobraz. Spanie oczywiście w namiocie.
Wersja nr 1: jedziemy autobusem (już sama ta podróż będzie przygodą) na camping i robimy kilkugodzinne kółka.
Wersja nr 2: zabieramy wszystkie manatki i ruszamy przez te góry nad morze.
Następne dni będą zależały od tych pierwszych.
Moczenie się w ciepłych, śmierdzących siarką stawikach obowiązkowe 🥵.
Poniedziałek trening nr 1
Wtorek trening nr 2
Czwartek trening nr 3
Piątek trening nr 1
Rower po 20 km, w piątek 35, sobota - niedziela 120 km.
I letnia wersja gaci siłkowych (obrazek jest dookoła nogi i nie da się go pokazać poprawnie). To nie jest kobitka z brzuchem, tylko ze świetnym tyłkiem i wielkim czarnym pistoletem tuż obok niego.
I jedyny grzyb, króry widziałam w lesie, pomimo ogromnych nadziei na inne i więcej...
Codziennie rower po 20 km, w weekendy to już równie.
Ostatni 130 km rower i ciąganie krzaków do spalenia z lasu.
Bardzo podobne treningi, zmieniane tak co 6 tygodni robię tak około roku (odkąd corpobidasiłka zamieniła się na megewypasioną gdzie jest wszystko).
I zakupowy sukces ostatniego m-ca (nie sukienka 🙁) - szorty, które naprawdę mi się podobają. Miałam już tylko jedną parę, bardzo niepamietamjużkiedykupione i bogata historię zamawiania nowych i odsyłania.
Fotka niestety tylko z takim dziwacznym filtrem oddawała ich kolory):
Tak trochę w zagrożeniu deszczowym upływał ten weekend ☔.
W piątek lało cały wieczór, ognisko było w jakich żeliwnym naczyniu do grilla, wszystko na werandzie, pod dachem, do ogniska młodziutki bób i ziołowa herbata + cytryna z imbirem.
Sobota, wbrew zapowiedziom okazała się ładna i trzy różne rowerowe wycieczki zaliczyłam = 75 km (trzeba uważać na ślimaki, są ogromne i chodzą też po asfalcie) i pierwszy raz widziałam czarnego jak smoła bociana. Przechadzał się środkiem leśnej drogi. W nocy latają nietoperze, a wiewiórka przypozowała pięknie, obgryzając, myślałam że dzikie śliwki, ale w powiększeniu to bardziej na buchniętą nam truskawkę wygląda..
Po skarpetkowym szaleństwie dziergam sobie teraz wolniutko zwyklaczka z niezwykłej włóczki. Taki do czytania, oglądania, rozmawiania..
A dzisiaj tak od 14 deszcz się rozkęcił już na dobre, wróciliśmy do domu wcześniej.
Wiatr w zależności od jeziora, na jednym nawet mocno w plecy, na żadnym za mocny. Wiatr chłodny = z kąpania nici 🙁. I zupełnie już pusto. Prawie żadnego kajaka (no, jakieś pojedyncze były, takie na godziny przed samą stanicą), żadnych ludzi na brzegu. Na wyspie Owczej tylko my. Obeszłam ja calutka dookoła.
Nie śpieszyliśmy się, bo pływania nie było bardzo dużo i odcinki rzeki już z prądem.
Na obiad niespodzianka 😛: sałatka grecka, pyszna, chrupiąca, idealna.
A potem niestety wracanie w korkach, największych chyba, jakie widzieliśmy z przystankiem na działce, bo tam w lecie trzymamy kajaki.
Przekajakowalismy ponad 55 km i było idealnie 😍.
Fotka tak na szybko, wieczorem na jakąś lepszą podmienię...
Nasze kajaki (wybierane bardzo długo i starannie) są szybkie, wąskie, jest się w nich bardzo blisko wody, co znaczy też że na wywrotki trzeba uważać. I odpadają od wiatru bardzo. Boczny wiatr nawet bez fali, to walka o utrzymanie kierunku, boczna wysoka fala = trzeba płynąć pod fale albo z kosztem kierunku.
Różnie było na różnych jeziorach. I bez wiatru nawet i z wiatrem w plecy, ale już na Białym to było wszystko co najgorsze. Walka I przygoda na raz 🤪!
Późny obiad w Bieńkach (ruskie oczywiście, vege eferta jest tu bardziej niż skromna) smakował jak nigdy.
I znowu walka, żeby dostać się na wyspę Owczą, po drodze jeszcze foto kajakowa sesja, całkiem chyba udana.
"Nasz" cypelek wolny, ale zupełnie niezachęcający, wygrał inny tuż obok w zacisznej zatoczce. S. szczęśliwy, bo drewna po zimie nie do przepalenia 😉.
Sami jesteśmy na wyspie, a dzisiaj dzień dziergania w miejscach publicznych 😥.
A naprędce kupiony kapelusz, chyba do rozpałki ogniska niedługo posłuży...
Dzień upałów, obiadu w Stanicy Sorkwity i noclegu w Agroturystyce Kozak.
Upały znaczą na kajakach, że można pływać w jeziorze ile się chce, a nie dopóki się usta zrobią sine 🥶. Kostium jest całodniowym strojem z przerwą na obiad i ciąganie kajaka.
To był długi dzień, długi odcinek, najdłuższy. I wielkie szczęście, z wiatrem w plecy 🤪.
Śniadanie przepyszne, nasze domowe muffinki żytnie na zakwasie + serek + rybka z puszki i masa warzyw. Mnie po czasie jedzenie ze smakiem małych rybek, znowu smakowo do czystego vege po drodze, więc ryba to tak symbolicznie.
Po drodze przekąski: 2,5 pieguska (takiese) i trzy kamyki (niejadalne dla mnie, S. nie narzekał).
A dlaczego jem coś takiego? Bo Boże Ciało = zamknięte sklepy, o czym zapomnieliśmy i woda + snacki zaplanowaliśmy, że na naszej wsi, po drodze kupimy. I zamiast pistacji, ciastka wciągamy, niezbyt dobre 😥.
Sorkity (przepyszne pierogi ze szpinakiem), pełne wielkich kamperów, ogromnych namionów i ogromnych ludzi leżących na słońcu tuż przy "domku" piwo pod ręką. Jeden pan leżał nawet pod stolikiem 🤔. Info dla Agaty - tylko my coś jedliśmy. Nad jeziorem tylko dzieci (te młodsze pod nadzorem).
Z ulgą, że w takim tłumie nie będziemy spali (doświadczenie podpowiada, że ten leżący nieruchomy tłum wieczorem się ocknie i zacznie imprezować do rana), płyniemy do Agrokozak. Ogromny teraz, pusty pomos, garstka ludzi. Tylko że Kozak to obok ...
A obok - pociejów. Wszystko tam jest, jedno na drugim, pełno samochodów wiat, ławek, ogromny pomost tymi ławkami zabudowany. I smutny pan tak sączocy piwo, mówi, że cicho to było tu kidyś, a dzisiaj jest ekipa z Katowic = impreza na dwa dni.
Nawet nie wychodzimy na brzeg.
Śpimy na cypelku, który jest super, bo z wysokiego brzegu widać zachód, a rano słońce znowu, ale nie ma gdzie iść na spacer....edit: miejsce na spacer znalazłam, na dłuuugi spacer po łąkach..
A na moich paznokciach lądują owady i dotykają, jeden po drugim...
Właściwie wyjazd zaczął się już w środę, bo pakowanie ( hmm, czy wszystko ??) I po 21 pakowanie samochodu, łażenie po nim, żeby przywiązać kajaki, a z tyłu jeszcze koniecznie rower na rano 🤪. Trochę spałam już w drodze.
A rano najpierw kawa, potem szybko 25 km przepedałowane po lesie. Ciepło i mega sucho!!! Słucham Strange Sally Diamond, niby nic takiego, ale dawno nic tak mnie nie wciągnęło...
Pół jabłka 1,5h pomiędzy procesjami.
Obiad (kluchowate ruskie z pyszną sałatką) zapakowanie kajaków i w drogę 🤓.
Pięknie tu jest, spokojnie, cicho, chociaż dużo kajakowiczów. Poziom wody niski bardzo, mało łabędzi, prawie wcale i cieszę się bardzo, bo niepokoją mnie jak są blisko, syczą, a głowy mają na poziomie moim.
Wieczorem ognisko oczywiście, na wyspie Owczej żaby kumają bardzo głośno, a widok przepiękny, zmieniający się w zależności od wiatru.
Na kolację kalarepki i jabłko. Na spółkę z S. Po drodze były "przyjęcia" z owsianymi ciasteczkami.