Nie obyło się bez dramoafery przed wyjazdem, bo zaczynaliśmy w środę w nocy, a ja, w poniedziałek po pracy (dzień z mocno przeziębioną koleżanką metr ode mnie) i po weekendzie na działce, gdzie było zimno, a ja po lesie na rowerze cały czas śmigałam, czułam się naprawdę kiepsko. Zatoki oczywiście. Stan podgorączkowy, z nosa leci, koło oczu sztywno😠. Posprawdzałam już co mogłam pozwracać (niewiele). Najadłam się ibuprofen i złościłam się na taki los.
S. pocieszał. Ale we wtorek nie było gorzej, a w środę lepiej😀, więc jednak jedziemy!!!
Nocny do Zakopanego po remoncie, cichy, czysty, luksus, bo w bardzo różnych warunkach nim jeździłam.
A Tatry puste, ciepłe, słoneczne. Mój polar, ciepłe rękawice i dwie pary raczków zupełnie niepotrzebne.
Dzień pierwszy - Kościelec (emocje były!!!) przez Mały Kościelec i noc w Murowańcu.
Dzień drugi - Kasprowy, Suche Czuby (tu już ze wszystkim na plecach) nocleg w Kalatówkach. Doszliśmy już z latarkami, o 19, ledwo żywi.
A rano, przed Murowancem, dwa kamyki znalazłam, z jakimś czeskiej grupy: