Czyli dzień mocno rowerowy, kolarskim nawet można go nazwać. Ja rano wspięłam się ciągnąć rower (spontaniczna decyzja), na wysoką skałę, do zamku Bled, licząc na mega widok na jezioro. Ale wielki parking tylko zobaczyłam 😒. Potem rundka dookoła jeziora, pod koniec już tłum. Przed gondolami na chyba 30 osób, tłum olbrzymi. Gondole napędzane są jednym człowiekiem i wyglądają trochę jak bryczki nad Morskie Oko.
Po śniadaniu - wyprawa do kościółka na Jamniku, cel fotografów i kolarzy. Super wycieczka! Krajobrazy bardzo alpejskie, tylko tak w miniaturce. Z ludzi tylko kolarze od czasu do czasu. Fotografowie to raczej we wschód celują. Żadnych elektryków, tylko mięśnie i jechali goście całkiem szybko (obydwu płci) tam gdzie my ledwo leźliśmy, pod koniec, to już tylko były ciasne, mocno nachylone serpentyny.
Na koniec nagroda - niezłe światło dla S. I piękne panoramy. Na żywo i z opisami.
A potem zjazd. Ale jaki!! Ponad 20 km - na samiutki camping już o zmroku.
A vitaliowo/kulinarnie to mało lokalnie tutaj ☹️. Liczyłam na pyszne warzywa i owoce, nic z tego. Na camping, co rano przyjeżdża straganik z białymi bułkami, ciastkami i serami. Wszędzie pizza i burgery i coś, co na kluski z serem wygląda. No i to słynne ciastko - odpowiednik naszej kremówki.
Jemy duże śniadania - chleb jeszcze własnego wypieku, pomidory jeszcze pyszne ekomalinowe, też z domu. A potem to co jest tu w sklepach - banany, śliwki, avocado i owsiane ciastka w kilku smakach. I woda, dużo wody.
Dzisiaj przeprowadzka nad morze. W górach burze codziennie I zimno