Hmm, to cały wpis się zrobił z odpowiedzi na proste pytanie: jakiego rodzaju test na nietoleracje pokarmowe robiłam..
A robiłam dlatego, że po artroskopowym zabiegu wyciągnięcia kawałka łękotki, który podczas bocznego przysiadu zablokował mi kolano, z moimi stawami coś niedobrego bardzo się stało. Bolały wszystkie coraz bardziej, ze szczególnym uwzględnieniem kolan właśnie i kręgosłupa, co było naprawdę porażające I lekarze odsyłali mnie od Annasza do Kajfasza = ortopeda - reumatolog - neurolog - psychiatra (bo może to w ten sposób objawiająca się depresja)
No to się przekopałam najpierw przez pliki (nic, a nic, musiało "wyparować" podczas kilku awarii dysków), potem przez papierzyska
I tam znalazłam wyniki testu i coś zapomniałam = podsumowanie wizyty u dietetyczki. Ale niestety nie na wynikach nie ma rodzaju testu:( jest za to data 09/2010, co jest przeszłością skamieniałą. Wtedy w W-wie były dwa miejsca, w których te badania się robiło Vimed (bardzo popularny w moim korpo, oferowali za kupę kasy całe pakiety czyszczenia::)) i Komed. Zajmująca się mną reumatolog, poleciła mi Komed. Nieufna byłam bardzo na początku, bo to miejsce było prowadzone przez syna p. Majii Błaszczyszyn, autorkę diety diamondów, czyli niełączenia + vege, mojej drugiej w życiu diety, która doprowadziła mnie to jedzenia ogromnych ilości kapusty itp bez poczucia zaspokojenia głodu Ale ja byłam wtedy pół kaleką (zdesperowaną, leczoną od około 5 lat, bez sukcesów sterydami i lekami modyfikującymi system immonologiczny (ze wszystkimi prawie skutkami ubocznymi), a ona (ta p. reumatolog) chorowała też mocno, już nie pamiętam na co (reumatyzm??) i w momencie kiedy ją spotkałam była już w niezłej kondycji, co dało mi pewna nadzieję.
A ja jestem zadaniowiec, jak mam plan działam i przestaje smęcić.
Test był na 200 produktów, out poszedł cały nabiał (krowi, kozi, owczy), jajka, ostrygi i przegrzebki (strata niewielka), pszenica, dużo orzechów, szarłat wyniosły (cokolwiek to jest), marchew??!, drożdze = alko.
A ja byłam vege od około 30 lat
Chyba z 5 produktów na krzyż mi zostało. W domu to jeszcze jako tako było. Ale na zewnątrz = przepytywanie kelnerów z czego co jest, grzebanie w jedzeniu, głodowanie, jakieś jabłka zawsze w razie czego.. i te jogurty i serki, których ja już nigdy, nigdy przenigdy..
A najgorsze, że to nie jest tak, że następnego dnia jest lepiej, za dwa dni jeszcze lepiej, a po tygodniu jest pewność, że takie czary mary działają.
Po około pół roku było lepiej. Po około 5 latach świetnie. I tak jest do teraz, chociaż czasami (wakacje) jem serki, pierogi + wino i piwo (drożdże).
I wciąż nie jestem pewna,czy to dieta zadziałała, czy coś innego jak np czas..
Ale doceniam każdą chwilę sprawności, cieszę się nią jak stąd do księżyca.