Właściwie wyjazd zaczął się już w środę, bo pakowanie ( hmm, czy wszystko ??) I po 21 pakowanie samochodu, łażenie po nim, żeby przywiązać kajaki, a z tyłu jeszcze koniecznie rower na rano 🤪. Trochę spałam już w drodze.
A rano najpierw kawa, potem szybko 25 km przepedałowane po lesie. Ciepło i mega sucho!!! Słucham Strange Sally Diamond, niby nic takiego, ale dawno nic tak mnie nie wciągnęło...
Pół jabłka 1,5h pomiędzy procesjami.
Obiad (kluchowate ruskie z pyszną sałatką) zapakowanie kajaków i w drogę 🤓.
Pięknie tu jest, spokojnie, cicho, chociaż dużo kajakowiczów. Poziom wody niski bardzo, mało łabędzi, prawie wcale i cieszę się bardzo, bo niepokoją mnie jak są blisko, syczą, a głowy mają na poziomie moim.
Wieczorem ognisko oczywiście, na wyspie Owczej żaby kumają bardzo głośno, a widok przepiękny, zmieniający się w zależności od wiatru.
Na kolację kalarepki i jabłko. Na spółkę z S. Po drodze były "przyjęcia" z owsianymi ciasteczkami.
I trochę bolą mnie mięśnie na plecach.