Czy jak schudnę targając 25 kg po górach do 51 kg, co nawet trochę za mało dla mnie jest (ale mój brzuch=papierek lakmusowy jest wtedy idealny), a potem znowu wrócę do mojej wagi 53, którą uważam za optymalną, (tzn, głos rozsądku uważa ja za optymalną, bo głos zaburzonego odbioru ciała mówi mniej, mniej, mniej!!:) to to jest przytycie.... Na wszelki wypadek nie zmieniam teraz paska na te 51, żeby potem nie mieć 53 kg na czerwono!!
Środa: 30 km rower, w południe:po dziesięciu minutach na orbitreku
1a) rozpiętki na ławce poziomej 10x 8kg
1b) wiosłowanie 12x 25kg
Powtórzone jako seria łączona 3 razy.
wieczorem, po dentyście (ledwo zdążyłam) godzina zajęć ze sztangami, smutna prawda spadek masy u mnie = spadek siły.
edit - pisane lewą ręką, bo na palcach prawej sreberka, a pod nimi aceton do zmycia hybrydy, nie jest łatwa, walczę
Czwartek: DNT, czyli tylko 20 km rower
Piątek: 20 km rower, w południe 30 minut orbitreka
Wieczorem w klubie niespodzianka poziom -2 z maszynami do nóg zamknięty, konieczna była szybka improwizacja:
1. Romanian MC: 10x 35 kg, 10x 35kg, 10x 40kg, 10x 40kg, 10x 40kg
2. Wykroki chodzone, po 5 kg w każdym ręku, 20 kroków na każdą nogę, x 4 - ciężko pod koniec bardzo, gorąco bardzo,
3. Zginanie nóg w leżeniu, na maszynie - czyli coś dla dwójek, 10x nie pamiętam ile, ale ciężko było x 4,
4. Wspięcia na palce na stojąco, obciążenie 50kg: 20x stopy równolegle, 20x stopy na zewnątrz, 20x stopy do wewnątrz i 20x znowu równolegle
I szybko na godzinę ABT, czyli krótko mówiąc: dalej nogi + brzuch, na szczęście nic w klęku, bo mam rozbite kolano i ono boli.
A e weekend laba, 15 km w sobotę rano, 15 km w niedzielę wieczorem w deszczu i po kałużach, a w międzyczasie cudowne, rodzinne pływanie jachtem po Zegrzu