Sobota: 10 km rower, godzina TBC ( w tym około 20 minut na piłce, po raz kolejny się okazało, że mam jakąś wadę nie pozwalającą mi utrzymywać równowagi jak trzeba - na piłce, ale niestety w ogólnym życiu też. Inni najpierw się pobujają, podeprą nogą raz, czy trzy razy i siedzą/klęczą, co tam jest wymagane. A ja walczę, spadam, podpieram się, nic się nie uczę, wciąż niestabilna trudno, mam inne zalety. I godzina zajęć ze sztangami.
Jakiś czas temu, kiedy zaczęłam ten dwugodzinny trening - ledwo żyłam. Bardzo szybko się przystosowałam i pomimo zwiększenia obciążenia, jestem gotowa na więcej, np. 20 km na rowerze po lesie i piachach (to było fotosafari na zimorodka, który, jak tylko bardzo cicho siadamy w krzakach, leci gdzieś na drugi brzeg Narwi i już się nie pokazuje, a przecież w norze na chyba małe zimorodki o tej porze roku!!!)
Niedziela: 75 km na rowerze - gorąco, cudownie, różnorodnie - las, piachy, puste asfalty wśród pól i świerszcze i skowronki
A jedzenie idealne - żadnych skuch.