Sobota bardzo domowo-leniwa.
Niedziela bardzo aktywna.
10 km na rowerze było, 25 km się szykuje, bo ciągle nie mogę zgromadzić wszystkiego do tych skarpetek, o robieniu których nie mogę przestać myśleć. Wełnę kupiłam w e-sklepie, przywiózł ją kurier na biurko, miałam siedzieć godzinami, czytać i oczka przeciągać, a zamiast tego jeżdżę i jeżdżę i końca tego nie widać
Godzina indoor cycling: na ścianie jest wizualizacja terenu, np góry, albo klify, albo miasta, kręcone tak, że zakręty się czuje. jest to trening dla kolarzy, albo takich jak ja, którzy lubią wyczołgiwać się po zajęciach, a właściwie wypływać
Dzisiaj były wysokie ciemne góry, dziury w drodze i nisko schodzące mgły, trochę klifów, wcale ludzi.
Potem godzina kalisteniki (bardzo pojemne pojęcie), tym razem wykroki z obciążeniem, krzesełko przy ścianie, chodzenie bokiem w planku i core, core, core. Trochę lżej niż zwykle, ale i tak...