miałam dzisiaj w nocy. Nie wiem czym się tak załatwiłam, ale w gardle zagnieździł się jeżozwierz a tam jeden....ze cztery no i nocka z głowy, co chciałam przełknąć ślinę to się budziłam. W ogóle...usta wyschnięte, choć gorączki niet, spałam niczym ryba z ustyma otworzonymi , mam nadzieję że nie chrapałam niczym " stary niedźwiedź" jeszcze na dodatek psica znowu zapomniała mój monolog i zachodziła raz z lewa raz z prawa i piskała, a ja naciągałam kołdrę na głowę i mówiłam " poszła won" w końcu Paszczurzyca, która wróciła dzisiaj ze spotkania ze znajomymi ( a dopiero wczoraj umierała po spotkaniu tyle że z innymi znajomymi) ją wypuściła i wpuściła. Jak widać na pasku moje ciele spadło 0,1 kg i to jest to czego nienawidzę....człowiek się trzyma diety, odmawia różnych pokus a tu ...cyk...10 dag. Niby po 3 tygodniach diety mam planowy osiąg ....ale to że tempo zwalania sadła zwalnia wcale nie napawa mnie radością. Przyjemnie za to było wczoraj usłyszeć od znajomej, która mnie nie widziała czas jakiś - ty schudłaś. Więc włosów z głowy rwać nie będę....zostawię tę operację Dawidowi, do którego się niebawem udaję. Dzisiaj w planach zaplanowanych są wypieki drożdżowe , babka...może babeczki oraz źwierzątka ( świnka to bardzo wielkanocne zwierze, leży sobie na stole w postaci kiełbas....szyneczek tudzież inszych inszości) , skończę też już mazurek śliwkowy, bo wg opinii autorki najlepszy jest 4 dnia...więc dzisiaj wypada mu rozpocząć proces nabierania mocy. No i jeszcze muszę nastawić zaczyn na Grahama, którego to zamówiła Długoręka. Życzę wam owocnego kulinarnie dzionka . Do zobaczenia
Aaaaa oczywiście odrobinka relaksu