wtorkowe popołudnie spędziłam u znajomych( tradycyjnie). Dziwnie się droga do nich wydłużyła ( przez korki) w czasie gadania i ucztowania zaczęła się burza...no niezła jazda była i nawet popadało ,ale tak jakoś umiarkowanie..za to we środę rano jak czytałam wieści z miasta to się okazało że Kraków został nieźle " uziemiony", no w tamtej dzielnicy tego nie było widać. Za to ja ruszyłam do ogrodu botanicznego o jabłku i orzechach bo moją Żabeczkę ....unieruchomiło. Prąd " zniknął" po burzy, pognałam do drugiej która jest jakieś 100 m dalej i co? I okazało się, że sklep przenosi się do lokalu obok, dobrze że dzień wcześniej idąc z dworca kupiłam sobie wodę i jabłka ( no i mieszankę studencką) to podkład na wyjście miałam. W moim kochanym botaniku byłam ponad 3 godziny, po deszczu obiekty " focenia" prezentowały się wyjątkowo urokliwie. A jak to latem obiektów całkiem sporo. Odkryłam cudne rosarium ( ale mówię o tym za szklarnią ze storczykami) , och łaziłam po nim i łaziłam i nie mogłam wyjść....i doszłam do krzewu, który mało że kwiaty miał w kolorze cytrynowym, to przepięknie pachniał ..cytrynowo. Poza tym stwierdziłam że jednak jestem stara i wredna, a raczej mało tolerancyjna, ponieważ to było tuż przed końcem roku to trafiłam na " zalew osobników dziecięco młodzieżowych"- powiem wam, że myślałam iż zwariuje....delikatnie mówiąc dzicz. Trudne do opanowania przez opiekunów, wrzeszczące, chodzące autentycznie półprzytomnie a młodsze gorsze niż starsze. W szklarni tropikalnej mały figiel a wylądowałabym w basenie z lotosami ...takie ludki na oko 10 letnie...pędzące na oślep..w ogóle nie patrzące że jeszcze inni są w przestrzeni. No nie zdzierżyłam i spytałam osobnika 1,10 m czy wie gdzie jest i czy zauważa innych ? Popatrzył jak na ufoka i pognał dalej. Po przywleczeniu się do domu po " atrakcjach" botanicznych padłam ...padłam przed wentylatorem i przysnęłam. A na popołudnie mieliśmy zaplanowany wypad do zoo ( z Ewcią i Markiem), niestety po 14 zadzwonił Mareczek i powiedział, że oni rezygnują z wyprawy to i ja zrezygnowałam ...do końca dnia przeleżałam niczym skóra z diabła, wentylując się ( bo nie powiem że ten wentylator chłodził ...on tylko mieszał powietrze no ale ..dobre i to ...w pokoju miałam 28 a w porywach nawet 30 C) i nawadniając i jakoś nie było mi żal. Zoologa zostawiłam na wrzesień. Tymczasem zapraszam na spacer ale ...do Królewskich Źródeł na taki ...rześki poranek.
No to miłego dzionka, u mnie dzisiaj w programie trochę chmurek więc można podreptać na spacer. Ahoj, przygodo...ahoj!!!