no i się było, było ale się skończyło .....poniedziałek przed południem spędziliśmy raz jeszcze na targu , panowie chcieli zjeść owoce morza w targowych knajpkach a ja chciałam okropnie zjeść świeże maracuje, przy okazji w oknie muzeum erotyki, które znajduje się naprzeciwko bramy targowej , pojawiła się Marlin Monroe w białej, unoszącej się przy podmuchach ciepłego powietrza sukience, czyli wierna kopia sceny ze Słomianego Wdowca, masa ludzi uwieczniała ją na zdjęciach ( ja ze strachu przed złodziejami nie wzięłam fotoaparata) aż moje dziecki wypatrzyły że Marlin to faktycznie Marlin gatunku samczego :D:D . Wieczorkiem poszliśmy do Barcelonety na ostatnie owoce morza , grupa się rozdzieliła na dwie, Ja z młodszymi Paszczurami jadłam w restauracji naprzeciwko mariny - sola z grilla z pieczonym ziemniakiem i surówką, potencjalny zięć paellę a Paszczur II paellę wegetariańską, której część mi łaskawie zostawiła bo ona " szparagów nie" wszystko oczywiście zapite sangrią cava. Po żarełku pomaszerowaliśmy w celu spalenia ( kalorii, nie siebie, chociaż w Hiszpanii stosy płonęły a jakże) do pomnika Kolumba a potem aleją de Colon do domu. Raniutko 6 30 już byliśmy na lotnisku a potem powrót et chałupa.....ale moja dusza wciąż snuje się po barcelońskich uliczkach i wyje....z tęsknicy, którą należałoby ukoić. A tymczasem kilka zdjątek
a na koniec pewien średniowieczny obiekt , który kicał po barcelońskich zaułkach i trotuarach rzecząc " i ja tam byłam sangrię cavę piłam a co widziałam i słyszałam to wam opowiedziałam"
I tym oto akcentem życzę wam miłego wtorku :D