i regenerować hehehehe ...no tak , jak to u mnie " miałam" . Piątek i sobota były szalone ...piątek tragiczny upalny, duszny, rano o 6 zrobiłam chleby, nastawiłam do rośnięcia i pognałam z " ciapusiem" na targ... ledwie go przyciągnęłam do domu ...był załadowany po sznurek. Jak tylko wróciłam zabrałam się za robienie najlepszego na świecie sernika i za mój sos do spaghetti i mycie podłogi w salonie, gdzie umieściłam gości, pot lał mi się wszystkimi rowkami wyglądałam jakbym wyszła z basenu . Goście ( wielkie brawa dla nich) przybyli o czasie a nawet 7 minut wcześniej, zapowiedzieli się na 10 35 a byli 10 28 . Wypili kawusię i popełzli do miasta a ja spokojnie schłam i kończyłam roboty kuchenne. Wrócili na obiad ...potem znowu wybrali się do miasta , wrócili późnym popołudniem, na kawę i ciacho...nieco później dołączyła do nich Długoręka z synusiem i jego dziewczyną, było gwarno, przedwyborczo, jedzeniowo i winnnie . Pożerano sernik i zapijano winem...przynajmniej niektórzy bo siestra miała przecież osobistego szofera. Wieczorem była kolacja z moim chlebem, barcelońskimi serami i winem...ale tym razem białym a potem padliśmy. Goście bo jechali aż z Monachium a ja ...bo się zmęczyłam. W sobotę rano znowu stanęłam do kolejnych chlebów, placka drożdżowego ze śliwkami ( dla zięciunia) placków z kalafiorem i zupki koperkowej. Goście zebrali się , zabrali podarowany im chleb i pojechali na pokazy , a potem do domu ( przecież muszą wrócić na jutro do Monachium, a po drodze zatrzymać się w domu we Wrocławiu). Za to przed 9 pokazał się Paszczur...tadam....przyjechała własnoręcznie i własnonożnie ....samochodem. Co prawda prawo jazdy ma od 12 lat ...ale nie jeździła...samochodu w planach nie mają, ale jakiś czas temu wpadła na pomysł, że skoro w planach są dziecki ...to może by wzięła lekcje doszkalające, wypożyczyła samochód i przyjeżdżała do mamusi autkiem. I tak zrobiła....oczywiście jak to ona..więcej się bała niż to było warte. Przyjechała...pożarła śniadanie i popędzili ..ona do fryzjera, zięć do galerii. Jak wrócili to poszli na inspekcję remontu , zaaprobowali moje zakupy ( przy okazji otrzymałam wsparcie że ani podłogi zbyt drogiej nie wybrałam, a już na pewno kompletne drzwi wcale nie są drogie ufffffffffffffff) ..małż przyjął to spokojnie do wiadomości i ...oczywiście do stosowania. A potem pożarli, popakowali co mieli popakować i pojechali ...bo kocica chora i musi co rano leki przyjmować, dlatego nie nocowali. Air show chyba dzisiaj nie ma ...bo pogoda nienajlepsza , podobno wczoraj na głównej ulicy miasta było istne szaleństwo ..imprezowo ludziowe. Ja od rana zamiast się byczyć ( bo pogoda cudowna chłodno , pada deszczyk) to oczywiście ożyłam niczym Feniks...tyle że on powstawał z popiołów a ja powstaję dzięki deszczowi. Pozmywałam gary ( mój małż raczył wczoraj jeśc to co ugotowałam i wyobraźcie sobie ....przeżył) usmażyłam resztę placków z kalafiorem na dzisiejszy obiad ( też je pożarł), zmieniłam pościel, uprałam no i ...zajęłam się pisaniem pisma do MZDiK - nie daruję im tego zmienionego projektu chodnikowego, a poza tym uruchomili mi się dzisiaj ludzie chętni do robienia kampanii, więc zamieniłam się w drukarza ( prawie kornika) , instruktora, koordynatora ....ale chyba wszystko już na dzisiaj ogarnęłam. Chcą ludzie pomagać , cieszy mnie to bardzo , nie odrzucę ich pomocy, to jednak fajne że ludzie chcą zmian, chcą coś robić...trzeba to wykorzystać.
A teraz polenimy się troszkę ...w pachnącej pościeli...kontynuując kolejny spacer...
Miłego niedzielnego popołudnia wszystkim