Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

MAm bardzo szerokie zainteresowania, jak to mówią moi znajomi jestem " kobietą renesansu" . Miałam być chirurgiem, zostałam prawnikiem ale wciąż uczę się czegoś nowego . Uwielbiam książki, zdobywanie wiedzy, wypady do klubów i wiele wiele innych

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1080159
Komentarzy: 43069
Założony: 5 stycznia 2007
Ostatni wpis: 31 grudnia 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Beata465

kobieta, 59 lat, Radom

173 cm, 110.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 kwietnia 2017 , Komentarze (88)

nad przepływem mojego żywota:?.  Wiecie ...właśnie spojrzałam na zegarek iiii...kurcze w zasadzie prawie wszystko mam zrobione ( na dzisiaj) za godzinę i 33 minuty będę starsza :Dale nie mniej fajna i porąbana. Hmmmmm upływ czasu nie jest taki zły , mimo wszystko jest fajnie . Goście przylezą, tort udało mi się skończyć , ekspres działa nawet Paszczur zwali się wieczorem,  nie, nie z powodu pamięci o mamusi , jedynej, najukochańszej, tylko z powodu pracy w okolicy. Chlebek stygnie, szynka się piecze ...schab grzeczniutko czeka, podłogi pomyte, pranie zrobione , a ja chyba zrobię babeczki do koszyka , no i coś na obiad wymyślę...chyba pierś z kurczaka z szynką parmeńską i mozarellą, do tego pieczone ziemniaczki i surówka a może i zupę szparagową wyprodukuję :?. Hihihihih chyba nie powinnam się lenić ( choć urodziłam się w godzinie leni właśnie i chętnie kultywuję tradycję) bo może jaki urodzinowy dzień taki cały rok...kto tam wie....koty między sztachety, psy na budę , Alleluja i do przodu ...następne 73,5 roku ...co najmniej. Miłego dzionka . A tu na osłodę tyrania mazurek potrójnie śliwkowy i ...tort z najczarniejszego lasu :D 

11 kwietnia 2017 , Komentarze (42)

i bezczelności o złośliwości nie wspomnę. Ze strony przedmiotów martwych. W niedzielę zdechł robuś, wczoraj rypnęło okno i to tak...że trzeba je wymieniać, dobrze że lato idzie. Dzisiaj ...osz nać od pietruszki i to taka potężna. Zepsuła się...nie uwierzycie ..kuchenka. No tylko siąść i płakać albo i szaty drzeć. Zdążyłam rano upiec schab po zbójnicku, poleciałam na targ po przedostatnie zakupy, wracam a tu ciemno na cyferblacie...jak nie mam zegarka to nie odpalę kuchenki, ale głupio się jeszcze łudziłam że może....dioda jakaś się spaliła w zegarku, włączam palnik ...ciemno , włączam piekarnik ...ciemność, widzę ciemność. Dzwonię do fachowca prawie rycząc ( bo za dużo tego cholerstwa na mnie spada , szczególnie, że przecież kuchnia mi potrzebna w  te święta jak nie wiem co) a on mówi, może światła nie ma , no jak nie ma wrzeszczę jak mi się świeci w całej kuchni tylko nie w kuchence. (szloch)Aha , mruknął, to jak przyjadę zobaczę....oby jak najprędzej, bo jakby co to trzeba gnać i kupować nową kuchenkę...niech to szlag. Ale mi życie ubarwia ostatnie godziny 51 roku żywota mego. Wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...no nic, wypiję herbatkę i mimo wszystko biorę się za mazurek. Dobrze że biszkopt do tortu upiekłam wczoraj :D:D . Mimo wszystko miłego wtorku ( a podobno to mój szczęśliwy dzień).

11 kwietnia 2017 , Komentarze (14)

...proszę, już wrzucam '' obraz" salaterki, dla lepszego widoku wrzuciłam do niej warzywka na sałatkę  . Foty że tak rzeknę en face i z profilu ;)

10 kwietnia 2017 , Komentarze (38)

a nie, wcale nie będzie o Mojżeszu:p. Ale od jaja. Dawno , dawno temu, kiedy po ziemi chodziły ginożarły , czyli ja i żeby było śmieszniej wciąż łażę, kupiłam w kiosku, wówczas tylko i wyłącznie Ruchu, gazetkę z przepisami na ciasta. I tam był ...koszyczek. O mamusiu jaki on był cudny, a tu wszyscy mieli prawie jednakie koszyczki święconkowe. No i co szalona mama ginożarłowa postanowiła ? Nota bene w trymiga oczywiście postanowiła - trafione zatopione, postanowiłam go upiec. Tamten koszyczek był pleciony jako kwadrat, potem ten kwadrat trzeba było przenieść na miskę i upiec. Oj była to męka, dzisiaj po latach doświadczeń wiedziałabym jak sobie ułatwić życie:D. Ale wtedy, ambitna durnota, zrobiłam jak w opisie. Niemniej koszyczek upiekłam, zapełniłam święconką i powędrowałam z dzieckami do katedry..Ale była sensacja...nikt, a przecież o to chodziło, nikt nie miał takiego koszyka, pożądany zachwyt został wzbudzony. A jak wychodziłyśmy z kościoła,jakaś starsza pani chciała pomóc którejś z moich Paszczurzyc i rzekła " poczekaj dziecko, pomogę ci" i wyciągnęła rękę w stronę koszyczka i usłyszała krzyk z trzech gardeł ..." tylko nie za rączkę" bo przecie rączka umocowana na wykałaczkach i kobieta miałaby rączkę w rączce a my koszyczek na trotuarze:D. Zachwycający koszyczek wszedł na stałe do mojego repertuaru, także z tego powodu, że kiedy po operacji, po prostu nie byłam w stanie stać przy kuchni ponad pół godziny i pleść koszyka i naszykowałam " normalny" koszyczek moje dzieci stwierdziły " z tym to ja nie idę, niech tata jedzie, nie ma twojego koszyczka nie idę" . No i masz...koszyczek powrócił, to już tradycyjne pytanie przed Wielkanocą...a koszyczek upiekłaś? I to cała tajemnica koszyczkowa w naszym domu. Choć jak wspmniałam małż wczoraj spytał " a po co pieczesz ten koszyk"? Oooo nie wytrzymałam, dodatkowo wku..rzona przymusem używania ręcznego robota , bo robuś zdechł, ale już dzisiaj rano pojechał do reanimacji na cito. Odrzekłam małżowi " ty zbierasz śmieci bo lubisz, a ja piekę koszyczki" :D

Dzisiaj zastrajkowałam basenowo, wczoraj zmarzłam jak cholera, trochę w nocy pogrzała mnie Whisky ( bez lodu) bo wlazła pod kołdrę, ułożyła się na boczku przy moich nogach i spała. Pojechałam raniutko po ostatnie zakupy, raniutko bo po poprzednim tygodniu spodziewałam się tłumów a tu....niespodziewajka , pusto. Z drżeniem serca podążałam w stronę kasy , bo koszyk miałam prawie pełen, oczami wyobraźni widziałam już jak zabrakło mi gotówki i posiłkuję się kartą a tu...miła niespodzianka. Kwota całkiem przyzwoita, fakt, że w koszu głównie cebula i jabłka (smiech) oraz insza zielenizna. Za to siat mi zabrakło ale sobie poradziłam. Wróciłam do domu, wykorzystałam zwolnione miejsce na blacie w miejscu robusia i ...wyszorowałam 1/3 szafek, tam już paprała nie będę. Potem rozpakowałam zakupy a robiłam to dość długo ( i prawie namiętnie) , dokarmiłam zakwasy na chlebki i dosmaczyłam schab po zbójnicku tzn. wyciągnęłam go z zalewy , natarłam odpowiednimi ingrediencjami, wpakowałam do siatki , ale mam oko, odwinęłam akurat tyle materii , jak długi miałam schabik, i odłożyłam znowu do lodówki, jutro będę piekła. Jutro mam też w programie mazurek potrójnie śliwkowy, bo on najlepszy jest po kilku dniach leżakowania, poza tym muszę jechać z mamą do lekarza i ...upiec wpadkowe ciasto, czyli tort urodzinowy, bo...kurcze blade goście mi się zapowiedzieli na środę..niech to...znowu będę musiała aktualizować dzienne planowanie ale ..dam radę. I to chyba byłoby wszystko z donosów na dzisiaj. Chociaż bolą mnie plecy i ramiona to jednak słonko dodaje radości Kochany szwagierek kica po drabinie i reanimuje sufit, którego małż nie zrobił , rosołek się grzeje, zaraz ugotuję makaronik a na deser mamy pyszne ciasto drożdżowe ze śliwkami i migałową kruszonką, które nam podgrzeję. Nie obawiajcie się ...nie upiekłam go , wywlekłam z zamrażarki akurat jest jak znalazł na deserek po tyraniu. Miłego popołudnia . Ahoooooooooooooooooooooj

9 kwietnia 2017 , Komentarze (63)

nowiutki, świeżutki, tegorocznie  własnoręcznie uczyniony 

9 kwietnia 2017 , Komentarze (22)

No pytam się jak? Kurtyna aksamitna, teatralno - operowa, robuś zwariował, zepsiuł się(szloch). Cholera jedna, zdążyłam wczoraj skręcić mięso na pasztet, chciałam je wymieszać a ten ...nic, zero reakcji ( zupełnie niczym mój małż), nawet nie mruknął. Oooooooooooooooooooo, trzymajta mnie ludzie, pasztet wymiętoliłam dłońmi ( już nawet go upiekłam i spróbowałam)8) i...już niestety czuję ramię. Do jasnej ciasnej, przecież to dopiero początek roboty. Proszę tego mojego specjalistę " zajrzyj, może to jakiś bzdet, bo on po prostu po wyłączeniu się już nie włączył" eeee tam mogę sobie ..niczym workiem grochu o kolana:<. Gwarancja się już skończyła więc i tak i tak trzeba płacić za naprawę, ale to Bosch więc wątpię żeby części były ot tak na wyciągnięcie ręki, zresztą jakby powiedział co...to bym kupiła przez internet i może jeszcze na dwa dni przed świętami bym miała pomocnika. Przecież oprócz tego co do domu, to mam zamówione chleby i tort hiszpański a nie będę tego łapami robiła. Dzisiaj piekę koszyczek, co było robić..wolę nie nadwyrężać bolącego ramienia, więc wyciągnęłam ze spiżarni starożytne, prymitywne urządzenie ( śmiało mogę je porównać jak żarna do młyna) już pies trącał że to ciężkie ale ....tracę czas...tracę czas...przez te minuty co bełtałam ciasto to bym pół łazienki umyła...wrrrrrrrrrrrrrrrrrrr..... koniec końców, wydarłam się że jak jemu zepsuje się samochód to w trymiga leci i reperuje, a jak mnie się zepsuł narząd pracy ..to sobie mogę...powarczeć. Podszedł i zalecił " załóż jeszcze raz maszynkę, może jakiś czujnik się zawiesił" . Założyłam, nic się nie odwiesiło:D. Paskudna złośliwość przedmiotów martwych, no nic idę do łazienki, ciasto na koszyk rośnie ...jak urośnie będę plotła i nie będą to duby ...smalone ;). Miłej niedzieli wszystkim. Paaaaaaaaaaaaaaaaa

8 kwietnia 2017 , Komentarze (26)

;)w zasadzie zostało jak było ...plus ..wzorek na " pisance" bo maestro wziął sobie do serca wasze sugestie . Co prawda wzorku nie wydrapał ale lekko mnie ...okrasił. Aktualnie jest tak 

 z subtelnymi fioletowymi maziajami. 

Generalnie wypuść babę z domu ...kupiłam hiacynty o którym marzyłam...kupiłam trzy pączki w doniczce. Kupiłam gałązki świeżutkie, leząc do kata wpadłam do takiego " taniego sklepu' i kupiłam niebanalne salaterki po uwaga 6 zł i trzy świetne świeczniki po 2,5 , przylazłam do domu i wybebeszyłam doniczkę z hiacyntami i wsadziłam je do ..świeczników. Staną na stole między żarłem . Stroik prawie gotowy, jeszcze pójdą świeże tulipanki ale to dopiero we czwartek 

Teraz zjem obiad i biorę się za paszkiet. Miłego popołudnia :D

Ps. Kurcze jajo zasłoniło rozum " mamie " kurze (kreci)

8 kwietnia 2017 , Komentarze (12)

mówię dzień dobry. Za oknem szaro, ale mam nadzieję że nic nie spadnie, bo wybieram się za chwilkę do Nożycorękiego. Plan na dzisiaj wykonany w 75 % . Chleb upieczony, mięsko na pasztet już stygnie, jak wrócę to będę robiła. Oczywiście mój małż ( mimo trucia mu buły od pocżątku tygodnia) kupił mi tylko mięso na jeden pasztet...na cielęcy nie :< i muszę wyleźć troszkę wcześniej i iść do mojej pani " mięśniarki" i zamówić mięcho...odbiorę we wtorek. I jak tu żyć, jak żyć...z takim " a ja na złość żonie zrobię"? Podłogi w pokojach też już zdążyłam pomyć, więc mogę sobie spokojnie iść. Co do tego jaka wrócę, wciąż jestem niezdecydowana i chyba dam wolny pędzel Dawidowi. Miłej soboty wszystkim ...hmmmmm, nie podoba mi się to co wyprawia mój cis za oknem, ojjjj nie podoba. Bye

7 kwietnia 2017 , Komentarze (33)

albo inszy Papuas...a takie śniadanko sobie zrobiłam wczoraj, żeby mi było śmieszniej, bo pogoda była gorzej niż pod zdechłym Azorkiem, a dzisiaj podobno ma być jeszcze gorzej. Po południu przybiegł do mnie niezwykle użyteczny siostrzeniec...matko i córko, mokry od kurtki po same majtki...pierwsze co zaczął się suszyć. Poszła w ruch suszarka, olejak ...i w trakcie suszenia okazało się że mu pękł spód w butach :D tzn. pękł w czasie chodzenia i wody nabierał niczym Titanic . Zjadł obiad i chciał lecieć do domu w kolejną ulewę, najpierw zadzwoniłam do małża czy nie będzie za moment w chałpie...żeby dziecko zawieźć do domu...orzekł, że nie będzie, no to dzieć wpadł na pomysł , że on poczeka u mnie do czasu aż rodziciele wrócą z Rzymu, pojadą do domu, wezmą samochód i przyjadą po niego ..powiedziałam, że jakby moje dziecko wpadło na taki pomysł, to bym je odarła ze skóry. No i w odruchu serca ( chyba jednak je mam) sięgnęłam po kluczyki, uruchomiłam Ferdka i zawiozłam dziecia do domu..kurnia ....oczywiście jechaliśmy w jeden z najgorszych " czasów" na poruszanie się po naszym mieście...korki, korki, korki nieziemskie. Już dawno temu doszłam do wniosku że układ komunikacyjny naszego miasta jest niewydolny, od tamtego czasu na bank przybyło pojazdów, niestety ulice się nie poszerzyły ;)Długoręka wróciła cała a czy zdrowa ( przynajmniej na umyśle) to nie wiem, na pewno przeżarta, ale stwierdziła że grzechem i to śmiertelnym, byłoby nie jeść tych pyszności, które im serwowano. Przywlecze swój odwłok na konfesjonał kawowy, to się dowiem więcej . Aaaa oprócz kurteczki oddeszczowej dogodziłam jej niezwykle torbą podręczną, która idealnie pasowała do wizzardowskiego miernika. Co do mierników tych linii lotniczych to ciekawostka, pani, która z nimi bywała w Warszawie bagaż podręczny pięknie się mieścił w miernik a w Rzymie....za cholerę i skroili kobietę na 42 euro dopłaty :?ani chybi włoskie centymetry różnią się od naszych. Dzisiaj mam wybryk do kata, wracawszy chcę kupić bazie i pokręcone gałązki do stroika, gdyby mi się nie udało to ...jestem przygotowana, w moim ulubionym sklepie kupiłam..sztuczną gałązkę kwitnącej wiśni...cudna, jak się nie uda z żywymi badylami, to powieszę jajeczka na martwych badylach:D. Potem zajmę się paszkietami..mam nadzieję że domowa Szczeżuja dowiezie mi potrzebne mięso. W międzyczasie ogarnę już kuchnię...niektórzy są w szoku że robię to zanim skończę gotować...no ale ja gotować to będę non stop do Wielkanocnej Niedzieli :D a na drzwiczkach szafek raczej już nie napaćkam :D I takim oto planistycznym sprawozdaniem kończę moją pisaninę. Mimo zimnicy życzę wam udanego początku weekendu ( ja jutro lecę do Dawida Nożycorękiego, nie wiem czy zostanę szara czy rzeknę mu ....czyń Waść pięknie a może nawet ...kontrowersyjnie:D zielona ani niebieska nie będę na bank. Miłego dnia  

5 kwietnia 2017 , Komentarze (15)

a dosadniej ..dupa z króla , wyszła wczoraj z dawania. Wróciłam tylko z siniorem na ręce i z płachtą wyników. Kurcze, mało że frakcję czerwonociałkową mam jak chłop, ponad 5,63, hemogolobinę jak drugi chłop ( i do tego zdrowy jak byk) 16,3 to....zostałam " powieszona", dobrze że nie za szyję, na miesiąc. Zdyskwalifikowały mnie monocyty, które mi się pojawiły, pan doktor pocieszał że w okresie wiosenno jesiennym to normalne, ale ja myślę że to sprawka tej " ogryzionej" przez buta nogi, rana była ze trzy dni, a jak to ja..plasterek tylko zabezpieczający i niech się goi...przy użyciu jadu żmii, czyli mojego osobistego. No nic...polezę za miesiąc. Najbardziej rozpaczała pani Kasia z kartoteki...bo jej uniwersalnych dawców pan doktor wyrzucał jedno po drugim, ja wyleciałam, pan za mną wyleciał, bo też miał czegoś tam za dużo...a tu 0 Rh- brak. Trudno, nikt nie dostanie chwilowo mojej " wściekłej krwi" co stawia na nogi ...prawie umarlaków. Kupiłam w drodze powrotnej piękny schabik i już się pekluje, kupiłam również żebereczka przecudnej urody i pełne mięska i już się duszą, z cebulką , dla wygłodzonego siostrzeńca. Noc miałam okropną, noga bolała mnie niesamowicie , dawno już  czegoś takiego nie miałam, co chwilę budził mnie ból...a takie miałam fajne sny..moja klasa z liceum na jakiejś imprezce, potem zostaliśmy uwięzieni w jakiejś ogromnej piwnicy( wygląd miała jakiejś klubowej) ,ponad naszymi głowami jakieś stwory grasowały ,ale sen zakończył się optymistycznie, na wolności i nawet bez pokąsania przez indywidua. Nie bardzo miałam ochotę jechać na basen...ale jak mi gitarka delikatnie zagrała to się wywlekłam...za włosy, z łoża. Pojechałam i ...zwątpiłam w siebie..20 długości w żółwim tempie...o ho ho ho Bacia myślę sobie, dzisiaj będzie dziadowski wynik, jakieś 44 długości to wszystko, ale nic to ..nie spiesz się, płyń sobie spokojnie, nic cię nie goni , easy..easy.....I co? I miła niespodziawajka ..tym relaksacyjnym tempem wykonałam swoje tradycyjne 50 długości w 44 min. No szok(kreci)..a to był dopiero początek. Wracam ci ja do domu...kicam na wagę a tam..matko , kilo mniej od wczoraj, waga po 3 tygodniach zastoju tudzież wędrówek w górę ...runęła w dół. Hmmmm jednak nic tak nie działa na wagę jak solidne nażarcie się biszkoptów( koniecznie oryginalnych włoskich do tiramisu) i poprawienie na noc ...kabanosami :D. Nie tam picu cycu....roślinki, wstręt do mięsa, walka z szufladą w lodówce, gdzie przebywają skarby kuśbiarskie. Jak waga taka oporna to trzeba jej się postawić i ....zafundować terapię szokową " Ty szklana małpo mi tak pokazujesz, to dzisiaj ja ci pokażę" . A tak poza tym ...zaszczepiłam " alkoholiczkę" jak mawia moja mama, teraz szczepienie dopiero za rok, ew. za 2 - 3 miesiące sterylizacja, ale to musi pańcio przetrawić , bo znowu mnie od " morderczyń" nawyzywa i będzie mnie dezawuował w psich ślepiach:D. A tak poza tym, to nie mam co robić....maskra. Kartki na zakup mięska na pasztety małżowi naszykowałam, w piątek planuję pieczenie pasztetów, a w niedzielę chyba koszyczek już upiekę...bo jest trochę zabawy z jego pleceniem :D i składaniem po tem do kupy. 8) o wiem....zacznę robić stroik na stół. Wczoraj siostra małża zachwyciła się firanką u dziewczyn w pokoju i gotowy stroik. A mnie swoją drogą rozwaliło pytanie " i gdzie ten stroik położysz"? Bezczelnie żmijowato wysyczałam" powieszę, powieszę na drzwiach wejściowych i to już w niedzielę, niech ogłasza świąteczny czasssssssssssssssss" I tą oto syczącą końcówką, żegnam was ludeczkowie. Miłego dzionka(pa)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.