Był ciepły, sierpniowy wieczór. Słońce łagodnie zapadało za horyzont. Pośród drzew w
sadzie Jakuba Wędrowycza płonęło nieduże ognisko. Na ogniu, oparty na kilku cegłach,
bulgotał leniwie potężny trzystulitrowy kocioł. Z jego pokrywy sterczała rurka, zaopatrzona w
archaiczny termometr laboratoryjny. Termometr był stłuczony i dawno przestał działać, ale
dzięki jego obecności całe przedsięwzięcie wyglądało niezwykle profesjonalnie. Rurka
rozgałęziała się. Ramię opadające do ziemi niknęło we wnętrzu wymontowanej ze stara
chłodnicy. Z dolnej jej części wychodził kawałek gumowego szlaucha, który kończył się w
wiadrze. W chłodnicy coś delikatnie hurgotało. Jakub ziewnął rozdzierająco i popchnął stopą
kawałek drewna do ogniska. Siedzący obok Semen także ziewnął i blaszanym kubkiem
zaczerpnął z kubła mętnej cieczy. Wypił połowę, a resztą chlusnął w ogień. Buchnął błękitny
płomień.
– Galantny bimber – stwierdził. – Sześćdziesiąt procent mocy jak obszył.
Jakub nabrał sobie bimbru słoikiem i także wypił.
– I żadnych gliniarzy w zasięgu wzroku – powiedział Jakub z satysfakcją. – Dobry był
pomysł.
Powiew wiatru przyniósł, woń spalenizny. W gospodarstwie na lewo od jego domostwa
stos zwęglonych belek znaczył miejsce gdzie dwa dni wcześniej spłonęła stodoła. W
gospodarstwie po prawej stronie kupa cegieł i wypalony wrak traktora pokazywały, gdzie
ogień strawił szopę.
– Kon-fi-den-ty – wydukał Jakub świeżo przyswojone słowo. – Za następny donos spalę
im chałupy.
– Teraz już pewnie nie odważą się. Widzą, że nie rzucasz słów na wiatr – powiedział
Semen.
Zaczerpnął sobie jeszcze jeden kubek.
– Nie za dużo? – zaniepokoił się Jakub. – W twoim wieku?
– Dobra dobra. Nie mam stu lat!
– Sto sześć. To znaczy, że już masz sto i jeszcze trochę.
– Gówno. Ważne że nie sto, a reszta... Kto by się zagłębiał w takie podrobnosti. Lepiej
pomyśl o sobie.
– Że niby co?
– Ile masz lat?
– Osiemdziesiąt sześć. Też nie sto.
– Cholera, to ty jesteś stary pryk. A nie wybierasz się czasem?
– Dokąd? – Jakub nie lubił niezrozumiałych aluzji.
– Na tamten świat.
– No co ty. Widziałem dwie wojny światowe, chcę jeszcze rzucić okiem na trzecią.
Wiesz, byłem u syna, puścił mi na wideło filmidło o takich atomowych wybuchach. A potem
leżały stosy czaszek i latały takie metalowe roboty jak szkielety z czerwonymi oczkami.
Ogień się w nich odbijał. Cholernie to dekoracyjnie wyglądało.
Semen zakrztusił się śmiechem.
– Metalowe roboty? W kształcie szkieletów? Czego to ludziska nie wymyślą.
Zaskrzypiała brama. Popatrzyli w stronę drogi. Coś tam stało. Jakub westchnął ciężko i z
kieszeni wyciągnął okulary. Nasadził je na nos, czerwieniąc się ze wstydu. Noszenie
okularów było w Wojsławicach uważane za hańbę większą niż umiejętność czytania i pisania.
– Ok...! – zaklął. – Wykrakałeś.
Semen wyciągnął swoje okulary i zrobił się blady z przerażenia.
– Widzisz to samo co ja? – jęknął.
Od bramy kroczył w ich stronę kościotrup z kosą na ramieniu.
– Ciekawe po kogo – zastanowił się Jakub. – Jakby co, to ty jesteś o dwadzieścia lat
starszy.
– Ale widzimy to obaj. A to znaczy... Swoją drogą ciekawe dlaczego. Z czego napędziłeś
tego bimbru, trucicielu?
– Wara od mojego bimbru – zaprotestował Jakub. – Nie mogliśmy się nim zatruć na
śmierć. Cholera. Białe te kości. I oczy nie są czerwone.
– Czyś ty się, durniu, szaleju najadł? To nie robot z filmu tylko prawdziwa kostucha!
Jakub poskrobał się po głowie, a potem wypił jeszcze pół słoika.
– Te, ty tam – zawołał w stronę śmierci. – Po kogo dzisiaj?
Szkielet podniósł dłoń i pokazał dwa palce.
– Po obu – skwitował Semen. Niespodziewanie poderwał się i pobiegł w ciemność.
Rozległ się łoskot, jakby na coś wpadł.
– Co z tobą? – zagadnął Jakub.
– Ściana. W powietrzu. Nie puszcza. Wrócił do ogniska. W oczach miał obłęd.
– Zrób coś! – wrzasnął na egzorcystę. – Złotem zapłacę! Ja chcę żyć!
Jakub flegmatycznie wychylił słoik. Śmierć stała spokojnie i uśmiechnęła się żółtymi
zębami, po czym kościotrup wyciągnął spomiędzy żeber osełkę i zaczął ostrzyć kosę.
– Ano czas – powiedział Jakub, zagryzając ogórkiem. Odszedł kawałek od ogniska i
podniósł omszały głaz.
Z wnętrza bunkra wydobył pancerfaust. Oparł rurę na ramieniu i wyciągnął zawleczkę.
– Nikt tego jeszcze chyba nie próbował – powiedział do osłupiałego kumpla. – Jeśli się
uda, będziemy pierwsi.
Kostucha nadal ostrzyła kosę monotonnym fachowym ruchem. Jakub wycelował.
Kościotrup podniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się.
– Poszła w czortu aprijti tu jeszczo raz kakja tiebia uże proklataja! – wrzasnął Jakub. – Nu
pagadi!
Szarpnął za spust. Pocisk przeciwpancerny trafił szkielet w korpus. Eksplozja rozniosła
go na strzępy.
Semen zemdlał.
Świt był paskudnie chłodny. Stary kozak otworzył oczy. Ognisko wygasło. Okopcony
kocioł wynurzał się z mgły. Semen podczołgał się do wiadra i wypił kubek zimnego bimbru.
Powoli wracała pamięć. Rozejrzał się za Jakubem. Egzorcysta siedział pod drzewem i osełką
ostrzył dużą, zardzewiałą kosę. Na widok kumpla uśmiechnął się.
– Przyda się do sianokosów – zachichotał. – Nie sądzę, żebyśmy zupełnie załatwili
kostuchę, ale namyśli się, zanim znowu spróbuje.
Semen ponownie zemdlał.