i mało ambitna. Tak dzisiaj zerknęłam na " dziewczyńskie" wpisy - ta liczy kalorie , tamta stawia sobie cele i je wykonuje. A ja? Cholerka a ja sobie kicam....właśnie skończyłam moje " magiczne" 65 min orbitowania ...cieszy mnie pot płynący po pleckach, cieszy mnie to że nie mam zadyszki po tych ponad 4 km ( dzisiaj nie dobiłam do 4,5 widać nogi wolniej się ruszały), zaraz uzupełnię wypoconą ciecz sokiem z buraków i pozbędę się makulatury, bo dzisiaj przychodzi pani Jola i trochę gruntowniej ogarnie moje hektary. Poza tym pięknie świeci słonko ( a w prognozie widać było śnieg). A propo śniegu : wczoraj polazłam na robienie łapek oddolnych a potem " iść do pracy" zatem od poniedziałku będę już robotna - bez " bez" . Wczoraj postawiłam na " black magic woman"
- nowiuśkie czarne rureczki z zamkami, czarna bluzka z " łezkami" w okolicy ramion, ramoneska i biały sportowy obuw ,srebrne dodatki i makijaż w beżu i złocie ale za to burgundowe usta no i oczywiście , znowu zgorszyłam ludzi...bo to wczoraj okutani w ciepłe kurtki i szaliki a ja bez mała z gołymi cyckami...raz tylko zapięłam kurtkę, bo szłam pod wiatr i faktycznie mi niezbyt przyjemnego powietrza nawiało, a tak się rozochociłam tym miłym dla mnie chłodem że od księgowej przydreptałam pieszko ( bez cały nasz główniuśki deptak ), dzięki temu udało mi się uchwycić parkowe kaczuszki w tańcu dowolnym na lodzie, nadarłam się na jednego kaczorka, który w czasie kiedy wyciągałam komórkę, cudnie wzbił się do lotu....małpa nie kaczor...kompletnie bez wyczucia czasu.
a potem to już miałam talk show w wykonaniu mła i sanatoryjnych znajomości ...najpierw dodzwonił się Michał ...a wieczorem Kasia. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się no i stwierdziliśmy , że trzeba by się spotkać ...bo wypada napisać drugi tom naszych przygód. . I tak minął dzionek...a teraz , po ostygnięciu idę szykować papu. Miłego dzionka. Ahooooj!!!