Witajcie
Za mną kolejny 6 dzień, ale to nie jest miły dzień. Rano nie zapowiadało się, że popołudniu będzie u mnie tyle wrażeń. Ale do brzegu, rano jakieś szybkie zakupy, potem chwila u rodziców i czas po dziewczyny hmmm już jak wyjeżdżałam z młodymi z parkingu szkolnego.... coś mi auto dziwnie zaczęło pracować. Ruszyłam ale jakoś opornie. Mówię zimno, może biedak zmarzł ;) Ujechałam kawałek i auto stanęło. Dosłownie stanęło. Dobrze, że to było parking dalej, parking osiedlowy. Z pomocą przyszedł mi tata. Szczęście w nieszczęściu, że to było niedaleko rodziców. Przyniósł klucz, bo jak na złość nie miałam ( a zawsze mam w samochodzie) Odkręcił klemy, podziałał i okazało się, że nie dochodzi paliwo. Podpompował i auto ruszyło. Ok Ale w między czasie odwołałam kolegę ( bo M w trasie- jak zawsze gdy coś się dzieje) Ruszyłam do domu, tak bocznymi drogami jak tylko się dało i nagle.... auto stanęło. Nosz..... sobie pomyślałam. Na szczęście drugi raz stanęłam w miejscu gdzie nikomu nie zawadzałam - koło żabki. Tym razem zadzwoniłam po kolegę, którego wcześniej odwołałam. Trochę podpompowałam w tym czasie gdy na niego czekałam i auto zapaliło... ale poczekałam i kawałek mnie asekurował, do miejsca- drogi w którym czułam się bezpieczniej, bo to już bardziej wiejskie drogi. Rozjechaliśmy się. Ufff jakoś udało się dojechać do domu, już bez stawania, auto jechało jak nigdy nic.
Do domu dotarłyśmy godzinę później niż powinnyśmy, szybko obiad. Nawet nie rozpakowałam zakupów. Szybko obiad dla dziewczyn. Dobrze, że ziemniaki miałam od rodziców, a fileta rozmrożonego... szybko zrobiłam obiad, dałam dziewczynom , umyłam naczynia, bo zlew był cały zawalony..... i zabrałam się za obiad dla siebie. Uwierzcie mi, wielokrotnie otwierałam szufladę ze słodyczami, chipsami.. biłam się z myślami. Byłam potwornie głodna, zła... chciałam to zagryźć... ale udało się nie rzucić na jedzenie. Obiad zrobiłam, zjadłam i usiadłam.
Jak nie trudno się domyśleć o treningu nawet nie myślę... a jedynie o tym aby iść spać a rano zawieźć dziewczyny do miasta. Woda na całe szczęście pita, a jedzenie? Jedzenie wygląda tak:
ŚNIADANIE: bułka 4 pory roku, pasta z awokado - sama robiłam plus pomidor i woda z imbirem i cytryną
II ŚNIADANIE: kiwi, pomarańcza, gruszka,jogurt pitny, chipsy z soczewicy, chrupki kukurydziane z solą morską
OBIAD: ziemniak, ogórek kiszony, filet z kurczaka z przyprawie serowej - nowość KNORR do tego jeszcze kiwi, pół tabliczki czekolady i kawa
Tak zjadłam pół tabliczki czekolady, a miała wpaść cała. Do tego nie miały być do końca liczone kalorie.. chciałam dziś odpuścić, ale nie zrobiłam tego, pomimo stresu, nerwów z autem i tego ile słów, gorzkich słów usłyszałam od młodzieży ( to zostawię dla siebie)
Nieznacznie przekroczyłam kalorie, bo o 78 więcej, ale to nic. Ważnie, że zapanowałam nad sobą, swoimi emocjami, nerwami, złością. Nie popłynęłam, a mogłam... Jestem z siebie dumna. Zdaję sobie też sprawę, że jutro waga może pokazać więcej, bo i późno jadłam... i stres.. daje o sobie wtedy znać.
Pamiętajcie, aby się nie poddawać, walczymy, działamy. Nawet jak coś wydaje się niemożliwe... róbmy dalej swoje. Trzymam za Was kciuki. Powodzenia. Dacie radę. Spokojnego wieczoru. Pozdrawiam