No i nowy tydzień. Matury przeżyłam i mam się dobrze. Chciałabym wyjść na dwór do pracy, ale boję się o paznokcie, a jutro jeszcze wyjazd. Dziś będzie pisanie tekstu, praca na portalu z wróżbami i może też ogarnę coś w domu. Tak z 20 minut pracy nielubianej mi sie przyda. Moze wykoszę kawałek podwórka...
Nauki nie będzie, bo mam dość. Swoją drogą śledzę ostatnio wpisy o maturze w mojej szkole. Są osoby, które z matematyki mają po 30 punktów i więcej. Nie wiem jak się przykładały do nauki. Nie wiem czy miały korepetycje i ile lat temu pokończyły szkoły, ale prawie wpadłam w kompleksy. Wstyd mi, że ja tak słabo wypadłam. Zawsze uważałam że jestem zdolna. Nie genialna ale zdolna. Inna sprawa, ze aż tak bardzo się do nauki nie przykładałam. Moze trzeba było? Tylko po co? Są też osoby, które nie zdały. Te pewnie będą mi zazdrościć gdy zdam. O ile zdam.
Pojawiły sie książki Ałbeny Grabowskiej/reklama/ i zastanawiam sie czy nie kupić. Niby nie bardzo mam czas na powieści, ale moze jednak?
Dwa dni temu mnie oświeciło, ze do tej pory za dużo skupiałam sie na negatywach, złych emocjach w tym toksycznych ludziach. Tłumaczyłam to sobie koniecznością odpracowania. Teraz otwieram się na tych pozytywnych. Wymyśliłam takie ćwiczenie. W stanie wyciszenia wyobrażam sobie, że jestem w towarzystwie pozytywnych osób. Jest ich sporo. Są uśmiechniete i zyczliwe. Wtedy otwieram się na to co od nich płynie, na to co dają. Pytam siebie jak sie wtedy czuję. Od razu sie po tym odprężam i uśmiecham. Mnie to pomaga...
O takich bluzkach myślę...