Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1558661
Komentarzy: 55747
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 16 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 87.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 października 2014 , Komentarze (13)

Spokojna sobota. Miałam czas i na wygrzewanie się koło pieca i na pisanie. Powstało opowiadanie zainspirowane historią z mojego życia. Tak właśnie poznaliśmy się z Krzyśkiem przed laty, podobne dylematy miałam i podobne życie wcześniej. Trochę jednak zmian wprowadziłam, bo to w końcu nie jest biografia tylko opowiadanie...

Spotkanie miłości.

Ewa i Marek znali się dopiero od dwóch miesięcy i już zdecydowali, że zamieszkają razem. Ewa jako, że dysponowała własnym mieszkaniem zaprosiła Marka do siebie. Wszyscy znajomi i krewni jej to odradzali, bo która rozsądna, dojrzała kobieta zaprosiłaby dopiero co poznanego faceta. Nie była rozsądną kobietą tzn. była, ale w tym przypadku postanowiła postąpić inaczej. Po swojemu. Tak jak czuła. Jak jej podpowiadało serce i intuicja.

 - Oszalałaś! Przecież ty go wcale nie znasz - krzyknęła Krystyna.

- E tam nie znam. To poznam, będę miała czas, przecież przyjedzie i zostanie na kilka tygodni. Zresztą już zdecydowałam - odparła Ewa.

- Widzieliście się dopiero raz - nie dawała za wygraną Krystyna.

- No i co z tego przecież rozmawialiśmy przez telefon godzinami - mruknęła Ewa.

- Może być jakimś zboczeńcem, albo psychopatą - dorzuciła moja siostra Anna.

- To normalny, zwyczajny facet - broniła się Ewa. Wydaje się być rozsądny, stateczny i uczciwy. No i zaiskrzyło między nami od razu. Czuję jakbyśmy się znali od lat.

- Właśnie wydaje się - naciskała Krystyna.

- Dajcie wreszcie spokój. Nie wycofam się. Zdania nie zmienię, a przyjeżdża jutro - zamknęła dyskusję Ewa.

 Poznali się przez ogłoszenie w czasopiśmie. Ewa miała już dość samotności i szukała partnera. Księcia z bajki jak lubiła mawiać jej siostra. Tym razem była zdecydowana. Ewentualny wybranek  miał być w miarę przystojny, wolny, odpowiedzialny, opiekuńczy, nierozrywkowy i co ważne miał być zdecydowany na stały związek, bo przygody były wykluczone. Nie miała wielkich nadziei, że kogoś znajdzie, ale ogłoszenie zamieściła. Po raz kolejny. Czemu więc to zrobiła? Sama nie wiedziała. Może posłuchała tego cichutkiego głosika gdzieś wewnątrz siebie, który ją do tego namawiał? Może zaufała gwiazdom wszak horoskop, który sobie zrobiła obiecywał miłość, taką na zawsze. Może była już tak zdeterminowana, że chwytała się ostatniej nitki nadziei. A zdeterminowana była naprawdę. Ciężko jej się żyło w samotności - pusty dom i cisza aż dzwoniąca w uszach, samotne wieczory i noce. Sama była od piętnaście lat kiedy to z hukiem zakończył się jej związek, mający być tym na całe życie. Małżeństwo trwało dwa lata. Aż dwa lata awantur, kłamstw i wzajemnych pretensji. Rozstania i powroty. Wielka namiętność z której nic nie wynikło. Nie musiała być sama, ale była. Jakoś tak wyszło, że przez te lata nie miała szczęścia poznać nikogo odpowiedniego. Zresztą gdzie miała poznać, u siebie w domu. Przecież żyła prawie jak pustelnica - nigdzie prawie nie wychodziła i nawet pracowała w domu. Co z tego, że podobała się mężczyznom, skoro ci nieliczni, których poznała nie myśleli o niej poważnie. Nie chcieli wspólnego domu, nie myśleli o wspólnej przyszłości. Oferowali co najwyżej spotkania i to raczej ukradkowe jakby na nic lepszego nie zasługiwała. Jakby parę chwil miało ją uszczęśliwić i dać siłę na samotne borykanie się z życiem.

 W tym dniu Ewa wstała wcześnie. Ogarnęła mieszkanie, rozpaliła w kominku, ponieważ wrzesień tego roku był chłodny. Później wybrała się na zakupy, bo nie chciała, żeby zastał pustą lodówkę. No a poza tym planowała przygotować pyszną kolację. Jeszcze później narwała astrów, marcinków i gałęzi. Całej masy gałęzi otulonych liśćmi w  ciepłych, rdzawych barwach. Chciała przyozdobić dla niego dom, uwić gniazdko. Chciała stworzyć przyjemną atmosferę, by poczuł się dobrze i swojsko. Później już tylko czekała. Kilka godzin śledziła wskazówki zegarka. Czas biegł wolno, bardzo wolno. Próbowała się czymś zająć, ale wszystko jej leciało z rąk. Próbowała czytać, ale nie potrafiła się skoncentrować. W końcu tuż po dziewiętnastej usłyszała pukanie do drzwi. Po chwili już spojrzała w uśmiechnięte oczy i utonęła w ramionach Marka. Poczuła się bezpieczna i taka szczęśliwa. Wreszcie.

3 października 2014 , Komentarze (7)

Ostatni obrazek. Skończyłam przed chwilą. Zdjęcie jest fatalne, bo zupełnie sobie nie radzę z obróbką. Ja malowałam, a Ona w tym czasie wyjadła z zupy wszystką kiełbasę i boczek. Będzie wojna jak Krzysiek wróci...


3 października 2014 , Komentarze (6)

Deszczowo dziś i smętnie na dworze. Nie podoba mi się to ani trochę, bo mam pilny wyjazd. Muszę iść na pocztę. Muszę też zrobić zakupy na niedzielę. Po południu będę dalej odpoczywać i delektować się błogą ciszą. Krzysiek wróci dopiero wieczorem to się zacznie ruch. Pewnie też od razu włączy telewizor i z ciszą będę musiała się pożegnać. Po południu mam też do zrealizowania dodatkowe zlecenie. Tak, że nudzić się nie będę. Wieczorem będę kończyć obraz. I tak dzień minie. Kiedyś doszłam do wniosku, że te moje dni są do siebie bardzo podobne, wypełnione zajęciami, ba pasji mam sporo, ale podobne. Biegną sobie przeważnie spokojnie, bez niespodzianek, nieco monotonne. Żyję sobie tak trochę na uboczu bo ruchu, gwaru do swojego życia nie wpuszczam. Lubię takie spokojne życie. Lubię gdy wszystko toczy się powoli, rytm życia jest unormowany, gdy życie płynie chwila po chwili według planu, leniwie i trochę sennie. Nie znoszę stresów i uciekam od nich o ile tylko mogę...

2 października 2014 , Komentarze (8)

Tekst pisałam na warsztaty na portalu. Podane były krótkie fragmenty, które miały być wplecione w tekst. Fragmenty te zmieniłam i mam nadzieję, że nie będe miała nieprzyjemności z tego powodu, bo choć w tej chwili to zupełnie inny tekst, ktoś może mi zarzucić, że jest podobny....

Miłość w deszczu.

O Annie i Januszu, przyjaciele i znajomi mówią, że poznali się na dworcu, a pokochali w autobusie relacji Katowice Lublin.

Dziwnym trafem, oboje zaspali tego dnia i spóźnili się na pociąg.
Lato było deszczowe tego roku, a gwałtowne burze nadchodziłi i odchodziły, prawie codzienie.
Niech pani wchodzi pod wiatę i nie moknie! Z resztą, to szalone i niebezpiecznie tak w czasie burzy! - powiedział.
- Czyżby nie tańczył pan nigdy w deszczu? Rozłożyła ręce, jakby wiatr miał ją za chwilę unieść i zawirowała.
Była już cała mokra, uśmiechała się, a elegancka garsonka spływała wodą, uwydatniając kształy jej ciała.

- Nie wygląda pani na szaloną romantyczkę. Już raczej na poważną inelektualiskę - rzucił studiując z uwagą jej nienaganny strój, włosy związane w surowy koczek na karku i okulary w rogowej oprawie.
- A czy intelekualiska nie może nigdy tańczyć w deszczu? - odparła, rozwiązując włosy. Nie może czuć się szczęśliwa? Nie może zapomnieć się choć na chwilę? Nie może zaszaleć?
- No cóż pewnie może, skoro Pani tak mówi, ale pewnie nie zdarza jej się to zbyt często - dodał uśmiechając się ciepło.
- To zależy - dorzuciła z figlarnym błyskiem w oczach.
- Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Janusz - rzucił miłym, ciepłym głosem.
- Miło mi, Anna.

Było im dobrze razem. Z pewnością oboje chcieli, by oczekiwanie na autobus się przedłużyło. Zapach ziemi po deszczu, kałuże, ludzie na dworcu i oni, zapatrzeni w siebie. Nie zwracali uwagi na innych.
Ukradkiem przyglądała się jego szerokim ramionom. Tak o takich marzyła. Ostatnio jakby ze zmożoną siłą, odkąd jej mąż Marek zaczął ją coraz bardziej zaniedbywać. 
- Przystojny - wymamrotała pod nosem, kiedy puścił ją przodem, wchodząc do kawiarni.
Interesująca, bardzo ineresująca pomyślał - wdychając słodki zapach perfum, gdy zwinnie i z wdziękiem minęła go w drzwiach. Nie piękna jak modelki z kolorowych czasopism, ale właśnie interesująca. Zachwycająco pociągające połączenie stonowanej urody i błyskoliwego inelektu czyli to coś co właśnie w kobietach najbardziej cenił. To coś co go intrygowało i przyciągało. To co go potrafiło zadziwić i zająć na dłużej niż na chwilę. Chętnie poznał by ją bliżej.
Ciepły, opiekuńczy i inteligentny czyli przeciwieńswo Marka - zauważyła Anna.
Podróż przebiegała szybko. Zbyt szybko. Zatopieni w interesującej rozmowie prawie nie zauważali uciekającego czasu. Rozmawiali szczerze i doskonale czuli się w swoim towarzyswie. To wystarczyło, by wymienić się telefonami z zamiarem kontynuowania znajomości. Anna wysiadła wcześniej. Janusz oworzył okno i uśmiechnął się na pożegnanie. Stała chwilę na dworcu zamyślona i oczarowana. 
Po powrocie powitał ją pusty dom i zlew pełen brudnych naczyń. Marka nie było, choć doskonale wiedział, że dziś wraca.
Janusz zadzwonił po dwóch dniach i Anna z przyjemnością przyjęła zaproszenie na kawę do pobliskiej kawiarni. Dobrze wybrał. Lokal był przytulny, klimatyczny, a podawanej w nim kawie też niczego nie brakowało.
Tego dnia strój wybierała wyjątkowo starannie. Dłużej niż zwykle czesała bujne, ciemne włosy. Zrobiła też makijaż - delikanie podkreśliła lekko skośne piwne oczy. Nie zapomniała o ustach. Skropiła się perfumami. Marek zajęty sobą, nawet nie zauważył, że wyszła. Jak zwykle.
Janusz czekał przed wejściem do kawiarni z herbacianą różą. Już całe wieki minęły odkąd ostanio dostała kwiaty.

- Witaj - powiedział zaglądając jej w oczy.
- A więc jesteś - mruknęła.
- Jestem - odpowiedział, przepuszczając ją przodem.

2 października 2014 , Komentarze (6)

No i jestem sama, bo Krzysiek wyjechał na dwa dni do Warszawy odwiedzić krewnych - rodzeństwo rodziców i kuzynów. Nie podobał mi się ten wyjazd ani trochę. Pojechał z bratem samochodem, a Darek lubi dodać gazu. Mnie na to skóra cierpnie, bo nie znoszę szybkiej jazdy. No ale cóż. Krzysiek się uparł, że pojedzie i nie udało mi się go powstrzymać. Koronnym argumentem było to, że w Warszawie nie był ponad 10 lat, a krewni coraz starsi. Chciał jeszcze, żebym i ja pojechała, bo nie wszyscy krewni mnie znają. Nie zgodziłam się jednak, co go nieźle wkurzyło. Jak zwykle usłyszałam litanię jaki to ze mnie mruk i odludek. Zostałam też dzikuską nieprzystosowaną do życia, ekscentryczką itp. Nie uległam jednak i zostałam w domu. Nie lubię być sama w domu. Nie lubię samotnych wieczorów i nocy...Byle do jutra...

1 października 2014 , Komentarze (6)

Dziś jest pochmurno i ponuro. Deszczu tylko patrzeć, a ja zaraz muszę jechać do miasta, autobusem oczywiście. Pewnie zmarznę i zmoknę. Po powrocie planuję zrobić sałatkę do słoików. Tym razem z cukini i marchwi. Muszę też przygotować grzyby do suszenia, aż kilogram, bo Krzysiek kupił na targu. Może też trafi się jakieś zlecenie, ale to wcale pewne nie jest. Zastanawiam się czy nie zapisać się na kurs pisarski. Może, gdybym się podszkoliła udałoby mi się sprzedawać gdzieś opowiadania. Niektóre czasopisma przecież je przyjmują. No chyba, że mają stałych współpracowników, którzy te opowiadania piszą. Myślę też o kursie webwritingu z tym, że najpierw kupię książkę na ten temat, żeby się zorientować czego się mogę spodziewać i czy to na pewno jest ta wiedza o którą mi chodzi...

Waga w normie, czyli stoi w miejscu. Jeszcze 10 dni i znowu zaczynam walkę...

30 września 2014 , Komentarze (6)

Czeka  mnie następny spokojny dzień spędzony w domu w gronie najbliższych. Pracy trochę będzie, bo trafiło się dodakowe zlecenie - tekst na 270 słów. Poprzednie już jest zrealizowane i zapłacone. Oby takich więcej się trafiało.

Po południu powinnam wyjść na dwór coś zdziałać, bo pogoda ładna, ale nie bardzo mi się chce. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do chłodniejszych dni i wciąż mi zimno. Wolę więc siedzieć w domu najlepiej przy rozgrzanym piecu. O zimie nie myślę, bo się jej w tym roku obawiam z powodu nieotynkowanej ściany. Pewnie będzie zimno. Już drugi rok nie udało mi się tej ściany ocieplić. Nie lubię takich opóźnień, ale czasem się niestety zdarzają...

Na naprawę pralki mam czekać do 5 dni...

Diety wczoraj nie było z powodu rocznicy. Było za o ciasto i słodycze. Dziś się nie ważyłam, żeby się nie denerwować...

29 września 2014 , Komentarze (12)

Przede mną spokojny dzień. Mam zamiar spędzić go w domu i świętować, bo dziś mija 10 lat odkąd jesteśmy z Krzyśkiem. Masa czasu. Zdążyliśmy się dobrze poznać i zżyć ze sobą. Znamy swoją wartość i swoje przywary. Lubimy swoje towarzystwo i dużo czasu spędzamy razem. Mam nadzieję, że dalej tak będzie...

Oprócz świętowania przy cieście i naleweczce będzie też i praca, ponieważ udało mi się zdobyć dodatkowe, świetnie przy tym płatne zlecenie. Arykuły mają być wysokiej jakości, bo na portal. Trzeba będzie się postarać...

Po południu będę pewnie malować o ile podobrazia dotrą, bo już nie bardzo mam co zamalowywać. Tym razem chcę uwiecznić wierzby. Zamówiłam też farby akrylowe. Myślę o farbach olejnych, ale trochę się ich obawiam, bo wolno schną i przez to malowanie obrazu trwa znacznie dłużej. No ale te kolory...Tak sobie myślę, że kupię dopiero w przyszłym roku jak się wprawię...

28 września 2014 , Komentarze (8)

Dziś po południu trochę malowałam, żeby się wyciszyć i zrelaksować. Powstały brzozy na skarpie, bo tylko takie długie podobrazie mi zostało...Zdjęcie oczywiście zmieniło kolory. Kawałek obrazu został też odcięty, bo musiałam wyrównać...W rzeczywisości nie jest źle..Coraz bardziej tęsknię do farb olejnych, bo kuszą mnie naturalne kolory.

.

28 września 2014 , Komentarze (23)

Dziś od rana Krzysiek się wścieka i wrzeszczy, bo zepsuła się nowa pralka. Uważa oczywiście, że to moja wina, bo po pierwsze kupiłam najtańszą, a po drugie mam pecha. Pecha mam oczywiście dlatego, że zajumję sie gusłami i uruchamiam szkodliwe fluidy. Fak faktem, że przez ostatni rok awarii sprzętu było sporo. I tak popsuła się kuchenka, pralka, piekarnik, telefon i telewizor. Psuje się też maszynka do mielenia mięsa i tylko patrzeć jak trzeba będzie kupić nową. Nie uważam jednak tego za jakieś przekleńswo, bo sprzęty w większości miały już swoje lata i miały prawo się zepsuć. No a z pralką no cóż tak się czasem zdarza. Teraz tylko kłopot będzie z naprawą.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.