Wcale mi się dziś wstać nie chciało. Spała bym i spała. Wstałam jednak, bo szkoda mi było tych ostatnich chwil z Sebastianem. Dzisiaj po 14- stej już jedzie do domu. Jadę go odwieźć na przystanek. Zleciało błyskawicznie. Kiedy znowu przyjedzie nie mam pojęcia. Tak sobie myślę, że może przed świętami ale czy da radę nie wiem. Nie tylko od niego to zależy tym razem. Jak pojedzie będę się czuła nieco dziwnie, bo już przywykłam, że jest w domu. Do towarzystwa zostanie mi tylko Krzysiek. Marna to pociecha, bo on ciągle z nosem w książce siedzi albo krzyżówki rozwiązuje. Prawie się do mnie nie odzywa. W czasie pobytu Sebastiana trochę przytyłam, bo mnie karmił. Jak nie chciałam to on też nie chciał jeść. No to jadłam. Mam nadzieję to szybko zrzucić.
Menu: kotlety z sera żółtego, jajka na twardo, pomarańcza, surówka z marchwi i selera.
Wczoraj kupiłam to i owo w sklepie dla plastyków. Ostatnio maluję obrazy vedic art. Tak mnie jakoś naszło. Kupiłam więc też kilka podobrazi 40x40 cm na których to najczęściej obrazy tego typu maluję. Wczoraj namalowałam kolejny obraz. To abstrakcja oczywiście. Dziś też coś pewnie poczynię. Wieczorem może przygotuję napisy do kartek. Powinnam to zrobić, bo te co do tej pory używałam zgrywałam z internetu. Czas przygotować swoje. Wydrukuję je co prawda dopiero po 15 III ale warto się z tym uwinąć.