Sylwester. My oczywiście siedzimy w domu. Bale itp imprezy nie są w moim stylu. Krzysiek to by może i chciał pójść. Ja nigdy w zyciu. Mogłabym ewentualnie znieść domówkę w dwie, trzy zaprzyjaźnone pary i to wszystko. To też by bylo trudne, bo jaki z tego zysk. Towarzyska nie jestem i lubie rozmawiać tylko na te tematy które mnie intresują. To głownie moje pasje, a dziwaków takich jak ja nie znam. O bzdurach gadać nie lubię i mnie takie tematy nudzą. Nie tańczę, nie bawię się, a jeść mi nie wolno. To już wolę zostać w domu przed komputerem na kanapie. Może choć w pracy mi sie powiedzie. Ludzie w Sylwestra wróżą. Sebastian by chciał jechać do Zakopanego.
Wszystkie moje związki są średnio udane. Poza jedną relacją z której wyplątałam sie bardzo szybko, bo osobnik miał kryminalna przeszłość do tego pil, ćpał i byl agresywny po w innych tkwiłam z róznych wzgledów. Wszystkie to relacje toksyczne. Jest w nich przemoc, jest przekraczanie granic. Moi partnerzy nie są skończonymi draniami i ja nie jestem typem spod ciemnej gwiazdy. Wszystkie nieporozumienia wynikają z innych potrzeb i braku chęci do poświęcania sie dla innych albo z braku wiedzy. Wszyscy moi partnerzy mieli trudne dzieciństwo. W rodzinach była przemoc, były nalogi itp. Moja rodzina była dysfunkcyjna, a swój do swego ciągnie. Oczywiście mam świadomość, że moi partnerzy nie są tak do końca winni tego jak sie zachowują. To osoby raczej proste i psychologia ich nie interesuje, a świadomości jak powinni postępować nie mają, bo niby skąd. Nie czytaja na ten temat, a w domu widzieli co widzieli i przywykli. Ja dla nich autorytetem nie jestem, bo niby czemu. Nie mają też chyba potrzeby odpowiedniego zachowania.
Ja też nie jestem idealna i też dopiero prawidłowego zachowania sie uczę. Pewnie jeszcze innych ranię. Jestem moze mało czuła, mało troskliwa. To we mnie jest ale tylko dla zwierzat. Bywam dość gwałtowna, w czasie sporu podnoszę głos, czasem nawet sprowokowana stosuje przemoc, czasem gdy bardzo sie wścieknę portafię innych poniżyć, skrytykować. Nigdy nie atakuję pierwsza, ale też nie nadstawiam drugiego policzka. To ostatnie uważam za właściwe, bo w rolę ofiary nie wejdę. Różnica jest taka, ze ja nad sobą pracuję i te toksyczne zachowania stopniowo eliminuję, a moi bliscy nad soba nie pracują i gnębią mnie caly czas tak samo. Może poza Sebastianem, bo ten sie troche zmienil na lepsze. Partnerów wybieram podświadomie i maja oni wady mojej mamy. To normalny, typowy mechanizm. Chce się z partnerem załatwi, odpracować to co ciążyło z rodzicami. U mnie z mamą. Relacji ani z mamą ani z Krzyśkiem nie zerwę. Co z Sebastianem nie wiem. Chyba więc to mi pisane choć psycholodzy mi radzą odciąć się i to szybko. Moich bliskich nie zmienię, bo oni potrzeby zmiany nie czują. Muszę więc chyba ciągłe walki zaakceptować. Powinnam chyba zaakceptować konflikty, bo one się zdarzają. Tylko jak zaakceptować patologię? Nie jestem w stanie... Jak zaakceptować, ze walki są, będą i nic z nich nie wyniknie? A moze się po prostu odciąć psychicznie i zająć innymi sprawami? Moze zdystansować się od związków i brać z nich tylko to co mogę dostać/trochę tego jest/a satysfakcji i zadowolenia szukać w innych dziedzinach zycia? Tak robię i nawet mi to wychodzi. Tylko czy to jest dobre, właściwe? Czy nie robię sobie krzywdy?
Wczoraj Sebastian zrobił rynne. Już się nie leje. To prowizorka i trzeba będzie zrobić porządnie wiosną. Później wylał pól litra bimbru, który dostał od kogoś.
Takie swetry wybrałam i kilka kupię jak mi nie braknie :)