Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1489447
Komentarzy: 54555
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 grudnia 2014 , Komentarze (11)

Nowe opowiadanie. Miał być kryminał mini.


Nocą

Biegnę coraz wolniej. Moje zmęczone stopy nie chcą odrywać się od ziemi. Krzaki chwytają mnie za kurtkę, gałęzie chlaszczą po twarzy mokrej od łez. Pot zalewa mi oczy, oddech staje się coraz krótszy, w płucach kłuje. Nie mam już siły. Odpocznę choć chwilę. Przycupnę za drzewem. Nie! On jest coraz bliżej. W świetlę księżyca widzę jego potężny cień, słyszę trzask gałęzi gdy prze do przodu, czuję zapach. Już jest obok, dotyka mnie dłonią wielką jak bochen chleba. Zasłania mi usta. W uszach dźwięczy mi mój krzyk.

 

- Uspokój się. Nie Wrzeszcz tak. To ja Wanda - słyszę jakby z oddali głos mojej przyjaciółki. - Cicho, no cicho już. Spokojnie.

 

Siadam gwałtownie na łóżku. Serce mi wali jak oszalałe. Chce wyskoczyć z piersi. W półmroku widzę jej oczy. Jest przerażona.

 

- Co się stało? - pytam rozglądając się w koło jeszcze półprzytomna.

- Nie wiem. Chyba ktoś kręci się w ogrodzie za domem. Słychać jakieś głosy - odpowiada szeptem. - Nie zapalaj światła. Nie wiadomo kto to jest. To może być niebezpieczne. Ktoś z uczciwymi zamiarami nie buszowałby w nocy po czyimś ogrodzie - dodaje.

 

Teraz i ja widzę intruzów. Bez problemu odróżniam sylwetki między drzewami. Trzech mężczyzn kręci się w miejscu, gdzie latem Wanda miała warzywnik. Słyszę ich przytłumione głosy. Coś chyba zakopują klnąc przy tym i złorzecząc. Nawet się nie kryją ze swoją obecnością. Pewnie nie przypuszczają, że są obserwowani. Dom przecież stoi na uboczu i przez większą część roku jest niezamieszkały. Nie spodziewają się więc że teraz późną jesienią ktoś mógł przyjechać na kilka dni. Bo i po co. N jest atrakcyjne, ale latem, gdy można się opalać nad pobliskim jeziorem. Ewentualnie we wrześniu, gdy okoliczne lasy są pełne grzybów. Teraz nie ma tu co robić i nas nie powinnn tu być.

 

- O boże idą - szept Wandy miesza się z dźwiękiem zegara wybijającego drugą.

 

Faktycznie jeden z mężczyzn odrywa się od pozostałych i idzie w kierunku domu. Jest wysoki i potężny. Bary ma szerokie jak niedźwiedź. Słychać jego ciężkie kroki na żwirze. Świeci latarką w okno, za chwilę łomoce w drzwi, rusza klamką. Skulone w kącie za szafą boimy się oddychać. Ciało mam wilgotne od potu i drżę ze strachu. Przerażenie ściska mnie za gardło.

 

- Cicho nie zauważy nas przecież - mówi Wanda stłumionym głosem. - Chyba, że wyłamie zamek - dodaje cicho.

 

Jednak nie. Po chwili mężczyzna rezygnuje i odchodzi. Oddychamy z ulgą, gdy robi się cicho, a za moment z oddali dobiega do naszych uszu odgłos ruszającego samochodu.

 

- Ciekawe co oni tam robili? - rzucam.

- Wyglądało to jakby coś zakopywali - odpowiada Wanda - Sprawdzimy rano - dodaje nadal przyciszonym głosem.

 

Schronienia za szafą nie opuszczamy do rana, bo przecież któryś z mężczyzn mógł zostać, żeby obserwować dom. Ranek wita nas chłodem.Przez firanki wdziera się szarość bez odrobiny słońca. Masuje zmarznięte ramiona, narzucam w pośpiechu ubranie i wychodzę za Wandą do ogrodu rozglądając się niespokojnie. Między drzewami snuje się mgła. Jest cicho tylko z oddali słychać nawołujące się psy. Wanda uzbrojona w szpadel kroczy przodem. Ziemia miękka i błotnista ugina się pod stopami. Rosnąca gdzieniegdzie trawa jest wilgotna po wczorajszym deszczu. Dochodzimy na miejsce. Już widać, że ziemia faktycznie jest naruszona. Ktoś tu kopał i to w kilku miejcach. Widoczne są trzy spore obszary z świeżo wzruszoną ziemią. Wanda zdecydowanie wbija szpadel i zaczyna kopać.

 

- Coś tu jest. Zobacz - mruczy.

- Może daj lepiej spokój - mamroczę wystraszona.

- Nie. Jak zaczęłam to skończę - stwierdza Wanda z przekonaniem.

 

Miękka, pulchna ziemia poddaje się łatwo. Już po chwili naszym oczom ukazuję się twarz kobiety z szeroko otwartymi jak do krzyku ustami. Jestem wstrząśnięta. Krzyczę, a Wanda wyciąga telefon i dzwoni po policję. Umykamy do domu. Zamykamy drzwi i czekamy przytulone do siebie. Cisza aż dzwoni w uszach. Za kilkanaście minut podjeżdża radiowóz. Policjanci wysiadają w pośpiechu. Jest ich trzech, a jeden z nich ma bary szerokie jak niedźwiedź.

2 grudnia 2014 , Komentarze (11)

Zimno. Cały czas zimno. Wczoraj wieczorem zapomniałam podgrzać w sypialni i miałam 9 stopni. W łazience mam lodownię, bo jest tyle samo. Chyba się starzeję i dlatego zaczynam narzekać na zimno. Zawsze mi było ciepło. Nawet wtedy specjalnie nie narzekałam, gdy było rano w domu 6 stopni. Krzyśkowi też chyba jest zimno, ale się nie przyznaje. Za to pociąga nosem. Muszę pomyśleć o jakimś ogrzewaniu w łazience. Czas najwyższy. Dziś już rozpaliłam w obu piecach i cieszę się, bo jest coraz cieplej. Gdzie te czasy, gdy jeszcze działało stare centralne ogrzewanie w piwnicy i gdy dom był pełen ludzi? Palone było od rana i wszędzie było ciepło. W całym domu. Teraz dom jest jak wymarły i tylko moje mieszkanie jest ogrzewane, ale z każdego kąta wieje. Dwadzieścia już prawie lat minęło od tego czasu, gdy dom był ogrzewany gazem. Dziadek jeszcze żył, babcia i tata. Rent było więcej. Było nas stać. Teraz tylko na węgiel mnie stać to i do zimna w domu musiałam się przyzwyczaić...

Ostatnio trochę zwolniłam tempo. Pracuję mniej niż zwykle za to więcej czasu poświęcam na dokształcanie siebie i rozwój wewnętrzny. Piszę, szkicuję, uczę się malować. Ten rok taki chyba będzie cały. Przeżyję go w spokoju. Będę zbierać siły na rok następny kiedy to trzeba będzie się wykazać większą ekspansją. W końcu będzie to rok pod patronatem 3.

A na koniec opowiadanie. Napisałam je na halloween i miało być makabryczne.

Nieuchwytny

- Cholera - zaklął porucznik Markowski, gasząc papierosa. Znowu on. Przeklęty psychol. Cała komenda ugania się za nim od kilku miesięcy, a on sobie z wszystkich drwi. Morduje dalej, nie przejmując się ani trochę działaniami policji. Jest nieuchwytny. Nieuchwytny. Tak właśnie nazywali go między sobą, co szybko podchwyciła prasa. Działa zawsze wieczorem lub w nocy, a narażone są kobiety w ciąży. Skąd u licha wie, że ofiary są w ciąży, skoro tego nie widać? Czuje to skubaniec czy co? Ciekawe czy i tym razem coś podrzuci tylko po to by dać im zajęcie, a w efekcie wyprowadzić w pole. Lubił się z nimi bawić w kotka i myszkę, lubił zwodzić i szokować.

 

- Pieprzony popapraniec - mruknął wysiadając z samochodu. Nie mógł sobie wybrać lepszej pory. Od rana leje. Zmyje wszystkie ślady.

 

Park wyglądał ponuro. Deszcz i snująca się między drzewami mgła sprawiały niesamowite wrażenie. Wyglądały jak z sennego koszmaru. Ekipa techników była już na miejscu, ale zabezpieczać nie było co. Technicy kręcili się po okolicznych krzakach klnąc i złorzecząc. Mimo późnej pory i deszczu, grupka gapiów powiększała się w tempie iście ekspresowym.

 

Dziewczyna leżała w kałuży, długie jasne włosy okalały drobną, ładną twarz. Szeroko otwarte zielone oczy lśniły w świetle księżyca. Nie było widać śladów przemocy poza czerwoną plamą w dole brzucha. Krew spływała po obnażonych szczupłych udach, barwiąc wodę.

 

- A to drań - rzucił któryś z techników. Tym razem to prawie dziecko. Mam córkę w jej wieku.

- Ciekawe czego szukała wieczorem w takim miejscu. Nie wygląda na prostytutkę, ani narkomankę - dorzucił drugi. Zresztą kto ją tam wie? W tym wieku przeciętne dziewczyny raczej w ciążę nie zachodzą.

- Zbieramy się. Nic tu po nas - dodał.

 

Porucznik odjechał tuż po tym jak zabrali ciało. Nie rozmawiał z nikim, bo i po co. Przecież i tak na razie nic nie wiadomo. Na przemyślenia, przesłuchania i wnioski przyjdzie czas. Sekcja jutro. Co nieco się wyjaśni. Zawsze tak pracował - trochę na uboczu, stopniowo rozwiązując zagadkę i dodając element do elementu jakby układał puzzle. Mieli go za ponuraka, odludka i dziwaka. Trudno. Ważne, że działał skutecznie. Tym razem też mu się uda.

 

W samochodzie znowu zapalił z lubością zaciągając się głęboko. To już piąta paczka odkąd zaczął palić z powrotem. „Wykończy mnie ta sprawa jak nic. Wanda się wścieknie jak się dowie, ze znowu palę" pomyślał. Znali się z Wandą od kilku lat. Od dwóch lat byli parą. To ona ściągnęła go do N z Warszawy tuż po tym jak jego lekarz stwierdził, że jeśli chce jeszcze pożyć musi unikać stresów. Miało to być spokojne, idylliczne miejsce. Miała być spokojna praca, a tu teraz taki pasztet. Jakiemuś wariatowi zachciało się napadać na kobiety i wycinać im płody. Zabił dotychczas cztery i pewnie już polował na piątą. ,,Dobrze, że Wanda nie może mieć dzieci” myślał jadąc do domu. Przynajmniej jest bezpieczna.

 

Następny dzień przywitał go ciepłem i rześkim powietrzem. Wanda wyszła wcześniej pozostawiając mu śniadanie na stole i karteczkę z informacją, że ma dla niego niespodziankę. Po wczorajszym deszczu pozostały tylko nieliczne kałuże. Omijał je jadąc do prosektorium. Chciał zdążyć zanim zacznie się sekcja, ale mu się nie udało, bo zaczęli wcześniej. Gdy dotarł na miejsce ciało było już przykryte, a lekarz właśnie mył ręce. W kafelkach obok okna odbijało się jesienne słońce, ale rdzawe smugi koło stołu nie pozwoliły mu zapomnieć gdzie się znajduje. Zapach drażnił nozdrza.

 

- Tym razem się pomylił - zagaił lekarz. Ofiara nie była w ciąży. Nie wiedział o tym, bo rozciął jej macicę.

- Jak zginęła? - spytał.

- Tak jak poprzednie od uderzenia w głowę.

- Żyła, gdy ją kroił?

- Trudno stwierdzić, ale jeśli tak na pewno, była nieprzytomna, bo nie ma śladów walki.

- Kiedy będę miał wyniki na biurku?

- Najdalej pojutrze. Dziś mam jeszcze jedną sekcję - samobójczyni. Zginęła pod pociągiem. Nie będzie to przyjemne i trochę czasu mi zajmie - dodał usprawiedliwiając się lekarz.

 

Komisariat opuścił późno - mrok już od dawna rozpełz się między domami, cienie rzucane przez latarnie wyglądały surrealistycznie. Miasto było jak wymarłe. Ludzie bali się wychodzić po zmroku, żeby nie natknąć się na szaleńca. Niby atakował tylko kobiety w ciąży, ale kto go tam wie. Wanda pewnie nie czekała z kolacją. Może już śpi. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Wczoraj miała iść do lekarza. Nawet nie spytał co jej dolega. Zaparkował pod domem, zamknął samochód i cicho otworzył drzwi wejściowe. W domu było ciemno i zimno. Ślady błota dostrzegł już w przedpokoju. Poczuł ukłucie niepokoju, ale jeszcze niczego nie przeczuł. Po wejściu do sypialni wszystko stało się jasne. Wanda leżała na łóżku. Była naga. Ręce miała skrępowane i przywiązane do łóżka, nogi rozrzucone. Podbrzusze miała zmasakrowane, a w wytrzeszczonych oczach zastygło przerażenie. Rozbryzgi świeżej krwi lśniły w świetle. Na szafce nocnej tuż obok bezkształtnego kawałka mięsa leżało coś małego. Maleńka okrwawiona drobinka nie większa od kciuka. Kruszynka, której nie dano szans na życie. Porucznik Markowski pobladł, zamknął oczy, a ból wykrzywił mu twarz. Po chwili stracił oddech, zwalił się ciężko na podłogę i znieruchomiał. Rozszalałe serce łomotało jeszcze tylko moment. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślał,,Tym razem przegrałem".


1 grudnia 2014 , Komentarze (6)

Nowe opowiadanie

Cichy zabójca

Obudził mnie przejmujący chłód. Miałam dreszcze, a moje nieszczęsne stopy były całe skostniałe z zimna. Mróz musiał być większy niż wczoraj zapowiadali w telewizji, a wiatr wciskający się w każdą szparę wydmuchał z domu resztki ciepła. W sypialni było szaro i ponuro.Podeszłam do okna, odsunęłam zasłonę i wyjrzałam na dwór. Dzień powitał mnie chmurami i wszechobecną bielą. Śnieg musiał padać nieprzerwanie od wczorajszego wieczora, bo zaspy były potężne. Nawet parapet pokryty był miękkim puchem. Ulica opustoszała. Tylko u sąsiadki z przeciwka z komina snuł się dym, a pod drzwiami siedział skulony pies.

 

- Już po dziewiątej. Za godzinę przyjdzie Krystyna i nie mogę jej przyjąć w zimnym mieszkaniu - mruknęłam pod nosem człapiąc do kuchni.

 

,,Że też musiałam się z nią umówić na plotki akurat dzisiaj, gdy czas mnie goni". Pomyślałam nalewając wody do czajnika.

Krystyna mieszkała w sąsiednim domu. Była wesołą, niewysoką brunetką o kocich oczach i zagadkowym uśmiechu. Przyjaźniłyśmy się od dziecka i często do siebie wpadałyśmy. To znaczy zazwyczaj ona wpadała do mnie, bo u niej nie można było spokojnie pogadać z powodu jej mamy, która lubiła nam towarzyszyć. Starsza pani odkąd dwa lata temu owdowiała, nudziła się jak mops i nie odstępowała Krystyny na krok. A my miałyśmy swoje babskie tajemnice.

W  pokoju dziennym było chłodno. Nakarmiłam więc kota, który kręcił mi się pod nogami i zabrałam się szybko za palenie w piecu kominkowym. Wygarnęłam jeszcze ciepły popiół do popielnika, nałożyłam do pieca gazety i patyki, podłożyłam ogień i zadowolona, że nielubianą czynność już prawie skończyłam poszłam zalać kawę. Niestety ogień zgasł. Ponowiłam próbę i to samo.,,Co jest? Niby na dworze niż, ale jest wiatr to powinno się palić" Myślałam wyciągając ledwie nadpalone drewno i klnąc w duchu z powodu usmolonych palców. Następna próba była udana i już po chwili dokładałam węgiel. Na szczęście się zajął. Patyki strzelały, ogień huczał. Na zakopconą szybę ledwie rzuciłam okiem.

Krystyna przyszła tuż po dziesiątej. Przyniosła mi książkę tym razem powieść, kilka kolorowych czasopism i kawałek domowego sernika.

 

- Jacek dzisiaj wraca? - spytała w progu, otrzepując się ze śniegu.

- Tak. Najwyższy czas, bo ja już nie mam siły węgla nosić. Dziś na dodatek nie mogłam rozpalić w piecu - poskarżyłam się.

- No, no , no odkąd to ty jesteś taka bezradna - rzuciła z uśmiechem Krystyna ściągając kurtkę.

- Od dzisiaj - odparowałam. - Swoją drogą nie musiał jechać do mamy akurat teraz. Mógł jechać jesienią, albo wiosną. Nie, uparł się. Pewnie sam chciał od palenia w piecach odpocząć. U mamy tego robić nie musi, bo mama mieszka w blokach. Zawsze to sobie chwalił, a i mnie namawia, żebyśmy dom sprzedali i kupili mieszkanie.

- No i co ty na to?

- A mowy nie ma! Przecież mnie znasz. Nie znoszę bloków, ciasnoty i sąsiadów w pobliżu - odpowiedziałam stawiając na stole dzbanek z parującą kawą.

- No tak. Ty i twoje wiejskie upodobania.Faktycznie w blokach by ci było nudno.

 

Po niecałej godzinie zostałam sama, sprzątnęłam ze stołu i zabrałam się za pracę. Miałam do zrobienia horoskop partnerski. Siedziałam nad nim kilka godzin, bo aspektów było sporo, co wskazywało na bogactwo relacji między właścicielką horoskopu, a jej partnerem. W międzyczasie w domu zrobiło się ciepło i przyjemnie. Wiatr hulał w kominie, ale w piecu szyba nadal była zakopcona. Nie przejęłam się tym. Przymknęłam popielnik i poszłam do kuchni przygotowywać kolację. Miałam do ugotowania fasolę po staropolsku - ulubioną potrawę Jacka. Chciałam też upiec szarlotkę włoską z ostatnich jabłek, które pozostały z naszego sadu. Potrawy były smaczne, ale proste w przygotowaniu.

Po godzinie byłam już w pokoju z powrotem. Położyłam się na kanapie z książką i zapomniałam o bożym świecie. Było po osiemnastej, gdy spokojnie śpiąca na moich kolanach kotka zaczęła się nienormalnie zachowywać – miauczała, denerwowała się i kręciła w koło. Dotknęłam ją, a ona ugryzła mnie w rękę i pomknęła jak szalona do drzwi wiodących na korytarz. Zdziwiona wstałam i ruszyłam za nią. Czułam się dziwnie - w głowie mi wirowało, a nogi miałam miękkie jak z waty. Otworzyłam drzwi na oścież i runęłam w progu jak długa. Już za moment straciłam przytomność. Jak długo leżałam nie wiem. Doszłam do siebie dopiero wtedy, gdy Jacek położył mi mokry okład na czole. Musiał mnie przenieść, bo leżałam na kanapie, przykryta kocem. Okno w pokoju było otwarte na całą szerokość, a w piecu nie palił się ogień, co zauważyłam po chwili.

 

- Co się stało? – jęknęłam.- Chyba straciłam przytomność. Tak tu zimno.

- Czad. Gdybyś upadła w pokoju, a drzwi by były zamknięte mógłbym wrócić za późno – powiedział parząc na mnie badawczo.

- To zasługa Rozi, że drzwi otworzyłam. Co z nią?

- Wszystko w porządku. Śpi spokojnie w sypialni.

- A ty jak się czujesz? Lepiej już? Boli cię coś? – Jacek zarzucił mnie pytaniami. W jego głosie czaiła się niepewność. Oczy wyrażały troskę.

- Lepiej – skrzywiłam się.- Tylko w głowie mi łupie.

 

Chorowałam kilka dni. Wciąż bolała mnie głowa, miałam mdłości i byłam osłabiona. W międzyczasie Jacek wezwał kominiarza, a sam sprawdził piec. Okazało się, że rura odprowadzająca spaliny do komina była dziurawa. Czy to było przyczyną mojego zaczadzenia? Może tak, a może nie. Fakt pozostaje faktem, że po wymianie rury i przeczyszczeniu komina w piecu pali się już bez problemu, szyba się nie brudzi, a Rozi jest normalnym kotem – nie gryzie, nie fuczy i śpi po całych dniach słodko mrucząc.

 

 

1 grudnia 2014 , Komentarze (9)

Dziś od rana nie było światła. Włączyli dopiero po 16. Krzysiek wstał przed ósmą zrobić kawę. Wypiłam ją i później jeszcze spałam do południa. Później czytałam książkę w komputerze, aż mi się bateria wyczerpała. W domu był półmrok, bo jest pochmurno. Jest też nieprzyjemnie wietrznie i zimno. Tak sobie po raz kolejny zdałam sprawę z tego, że moje życie jest wręcz wspaniałe - robię co chcę, no może prawie, kiedy chcę. Nie muszę wychodzić do pracy i siedzieć gdzieś za biurkiem, mogę się rozwijać, mam na wszystko czas. Czytam , maluję i piszę. Nawet męża mam nienajgorszego. Jest wyrozumiały, choć przecież zdrowy nie jest. Życie mnie cieszy. Oby jak najdłużej...

Dieta w porządku. Dziś schudłam jeszcze 30 dkg. Postanowiłam sobie na jeden dzień zrobić odstępstwo i zjeść trochę moich ukochanych ziemniaczków ze sosem koperkowym, a od jutra z powrotem dukan. Jeszcze 1,8 kg powinnam zrzucić do świąt, a właściwie do końca roku, żeby swój cel noworoczny osiągnąć. Czy się uda? Jestem dobrej myśli tym bardziej, że mam zamiar odchudzać się tak jak ostatnio czyli Dukan na przemian z dietą kapuścianą.

30 listopada 2014 , Komentarze (16)

Zimno. Okropnie zimno. W nocy zmarzłam na kość. Dreszcze miałam pod kołdrą i nawet stopy mi zdrętwiały z zimna. Już chyba czas pomyśleć  o zmianie podkoszulki - mojej koszuli nocnej na piżamę. W piecu kominkowym palę od rana. Jest w tej chwili ciepło, ale i tak od pieca nie odchodzę. Tak będę teraz spędzać całe dnie. Coś ostatnio kiepsko chłody znoszę, a zima dopiero się przecież zaczyna. Chyba trzeba by pomyśleć o paleniu w pieco kuchni, żeby wieczorem w sypialni było cieplej choć o kilka stopni.

Wczoraj odrabiałam pracę domową z 1 zeszytu kursu rysunku i malarstwa, a następna praca domowa juz czeka. Będę z nią miała trochę problemu, bo trzeba narysować widok z okna. U mnie widoki z okna ciekawe nie są. Nie bardzo mam ochotę malować pospolite domy sąsiadów, ulicę i samochody. To dla mnie interesujące ani piękne nie jest. Co innego, gdybym mieszkała w pięknym, malowniczym miejscu. Gdybym widziała drzewa, góry, może łąki czy jezioro. No ewentualnie miasto, ale piękne zabytkowe kamieniczki np. Chyba będę musiała narysować widok z okna mojej mamy, albo stworzyć coś z wyobraźni czy wspomnień. Piękny był widok z okna w kuchni w naszym domu w Kamesznicy. Widać było góry i drzewa. Może o utrwalę.

Po południu będę znowu czytać. Tym razem to thriller Trupia farma Patrici Cronwell. Lubię książki tej autorki. Pisze lekko, a ciekawie.

Dietę trzymam. Waga trochę spadła więc pewnie woda schodzi. Muszę jeszcze dziś wytrzymać. Jutro dzień przejściowy, bo chcę zjeść ziemniaki z sosem koperkowym, który uwielbiam. We worek wracam do dukana.




29 listopada 2014 , Komentarze (25)

No i nie wiem co się dzieje. Chyba nabrałam wody, bo od wczoraj przytyłam ponad kilogram. Dietę trzymałam poza 2 ogórkami kiszonymi. Ogórki były co prawda słone, ale to co zjadłam na pewno kilogram nie ważyło. Dziś jeszcze dieta i zważę się jutro. Zobaczymy.

Dzisiejszy dzień będzie spokojny. Spędzę go w domu, w ciszy. Mam kilka książek do wyboru to będzie co robić. Mam też zamiar trochę posiedzieć nad kursem rysunku i malarstwa. W domu po południu będę sama, bo Krzysiek pracuje. Lubię czasem pobyć sama tylko ze zwierzętami. Cieszy mnie, gdy mogę się zająć sobą, gdy nie muszę się koncentrować na świecie zewnętrznym, gdy nikt nie zmusza mnie do rozmowy. Zwierzęta mi nie przeszkadzają, bo nie są tak absorbujące jak ludzie.

Zrobiło się okropnie zimno, a ja jeszcze nie jestem przyzwyczajona i oczywiście marznę. Dziś jest minus 4 stopnie. Ciekawe ile będzie w nocy. Z drugiej strony tęsknię juz za śniegiem. Wczoraj sobie pomyślałam, żeby kupić łyżwy figurówki. Zawsze chciałam jeździć po ulicy po ubitym śniegu. Kiedyś trochę jeździłam, ale dawno. Teraz bym chciała do tego wrócić. Krzysiek jest zaszokowany i uważa, że w moim wieku nie wypada. Boi się też, że po prostu mogę się połamać, gdy upadnę. Ja sama nie wiem. Koleżanka jeszcze starsza ode mnie jeździ na łyżworolkach i nikt nic nie mówi. Przemyślę to jeszcze. Może jak jeszcze trochę schudnę...

28 listopada 2014 , Komentarze (16)




Obudził mnie kurier. Przyniósł 3 przesyłki na raz - świecznik, serwetkę z ptaszkiem i książkę Matki które nie potrafią kochać. Serwetka jest robiona szydełkiem. Jest piękna. Mam zamiar ją naszyć na poszewkę. Nigdy jeszcze nie robiłam serwetek, ani zazdrostek. Gdzieś mi sie wydaje, że to strasznie trudne jest, bo za dużo cierpliwości do tego potrzeba. Tak faktycznie trudne to to nie jest tylko liczenie oczek i cieniukie nici trochę mnie po prostu zniechęcają. Może kiedyś się odważę, bo szydełko przecież mi niestraszne, a serwetki i cieniukie zazdrostki nad drzwiami lubię. Podobają mi się też serwetki typu zazdrostek na półkach, zwłaszcza w kuchni. Trochę serwetek w domu mam, ponieważ moja ciocia Ala- siostra babci potrafiła robić prawdziwe cuda. Robiła też obrusy, a nawet firanki. Sporo tych cudeniek było kiedyś w domu.



Zrzuciłam 20 dkg. Wczoraj była ścisła dieta. Nawet owoców nie jadłam. Dziś będzie tak samo. Przede mną jeszcze 3 dni diety kapuścianej. Później powrót do dukana. Coś ciężko idzie tym razem, albo może tylko mi się tak wydaje. Prawie 3 tygodnie diety, a spadło raptem 1,6 kg. Trochę mało. Do końca roku miesiąc i chyba 2,5 kg jeszcze nie uda mi się zrzucić. Tym bardziej, że po drodze święta. Cóż i tak bywa, ale nie cieszy mnie ta zwłoka. Cały mój problem tym razem to zaparcia, a to w odchudzaniu nie pomaga. Piję zioła, ale czasem muszę wziąć bisakodyl, bo jelita mam przepełnione. Ciągle jestem wzdęta i nabrzmiała. Otręby nie pomagają. Już nigdy więcej surowego czosnku do ust nie wezmę, bo od tego zaczęły się moje kłopoty. Zamiast surowego czosnku mam zmiar kupić preparat olej z wiesiołka plus czosnek. Powinien być dobry.


27 listopada 2014 , Komentarze (24)

Na wadze bez zmian, ale wczoraj było odstępstwo od diety, bo zjadłam krokieta. Był co prawda z kapustą i grzybami, ale i tak go jeść nie powinnam. Dziś już będzie ścisła dieta. Nawet owoców nie mam. Może coś zrzucę. Na razie przez 3 dni na diecie kapuścianej straciłam 1,1 kg.

Ostanie dni mijają mi jak we śnie. Całymi dniami czytam. Czasem mam takie okresy w życiu, gdy bardziej skupiam się na czytaniu i to jest jeden z nich. Normalnie też zazwyczaj czytam, ale tak z dwie godziny dziennie tylko. Skończyłam książkę o introwertykach, a cały czas czytając, czułam  się jakby była pisana o mnie. Poznałam się lepiej i sporo mi się rozjaśniło w głowie. Przestałam się czuć winna i przestałam się krytykować za swoje podejście do życia. Mam prawo taka być i już. Bliscy muszą się z tym pogodzić. Zwłaszcza Krzysiek, który złości się, gdy chcę odpocząć w samotności. Nie może też zrozumieć mojej niechęci do wychodzenia z domu, a także tego, że nie znoszę tłumu i hałasu.

Dziś czytam thirller Dotyk Zła. Autorem jest Alex Kava. Niezły jest. Wczoraj byłam w księgarni i zachorowałam na dwie pozycje z dreszczykiem w tle. Kupię sobie pod choinkę. Jedną kupiłam. Będzie na Mikołaja. Krzysiek ma dostać kosmetyki i papucie. Lubi praktyczne prezenty.

Kurs pisarski mi się podoba i coraz bardziej kusi mnie następny stopień. Pewnie go w przyszłym roku zrobię.

Wczoraj przez 2 godziny szukałam Czarnusi. Myślałam, że zginęła, a ta małpa weszła do bieliźniarki i spała sobie jak aniołek. Wyszła wieczorem w porze karmienia. Czasem mam ochotę te moje futra wydusić. 




26 listopada 2014 , Komentarze (20)

Wczoraj schudłam jeszcze dodatkowo 30 dkg. Pasek przesunięty. Dzisiaj jeszcze się nie ważyłam. Z dietą w porządku. Nie podjadałam. Powinno być dobrze. Dziś czwarty dzień i oby do przodu. Chcę wytrzymać do soboty włącznie.

Rozpoczął mi się kurs pisarski. Wykład jest ciekawy. Po południu będę pisała tekst, który mam przesłać do oceny. Podane są tematy do wyboru.Tekst ma być krótki - do 3 stron. Będę się musiała postarać, choć jak na razie pomysłu nie mam. Mam jednak czas, bo tekst mam przesłać w ciągu 7 dni. Zobaczymy co stworzę i jak mi pójdzie. Udział w kursie daje możliwość pisania na specjalnym forum. Pewnie trochę czasu na nim spędzę na dyskusjach z innymi uczestnikami.

Wieczorem będę odpoczywać czyli zajmować się tym co lubię. Może coś przeczytam, może namaluję, a może pośpię trochę, bo pewnie będę zmęczona wyjazdem do miasta i wrażeniami. Popołudnie i wczesny wieczór powinny być spokojne, ponieważ Krzysiek będzie w pracy. Będę więc mogła naładować akumulatory. Muszę też sprawić sobie koniecznie kilka przyjemności, bo postanowiłam codziennie się porozpieszczać. Ma to być 5 przyjemności dziennie. Jedną z nich pewnie będzie seans przy świecy czyli zgaszenie światła i siedzenie w spokoju przy rozpalonym piecu kominkowym i w blasku świecy o zapachu cynamonu. Odpoczywam wtedy i cały stres minionego dnia odpływa, a ja po chwili czuję błogość. Czasem przy zapalonych świecach siedzę też w wannie. Kocham to i lubię sobie sprawiać przyjemności...

25 listopada 2014 , Komentarze (13)

Zimno. Od rana palę w piecu, a w mieszkaniu wcale ciepło nie jest. Może tylko mnie się tak wydaje, bo jestem na warzywnej diecie i nie ma mnie co grzać. W chłodne dni wolę jeść mięso, bo mi jest wtedy cieplej. Nawet wtedy, gdy jem normalnie w chłodne pory roku jem małe ilości mięsa, a w ciepłe jestem w zasadzie wegetarianką. Taką nie całkiem, bo jem ryby. Dieta na mnie działa. Znowu spadło 20 dkg. Dziś trzeci dzień i jak tak dalej pójdzie powinnam w tydzień co najmniej kilogram zrzucić. To niby nie dużo przy mojej wadze, ale i tak mnie cieszy. Powoli, powoli do celu. Już po zrzuceniu tych 10 kg czuję się dobrze, a im będę lżejsza tym będzie lepiej. Jest o co walczyć.

Wczoraj cały dzień czytałam. Dziś będzie podobnie, bo nigdzie się nie wybieram. Może też coś narysuję, albo namaluję. Nie wiem jeszcze. Nie ciągnie mnie do ludzi ostatnio wcale. Najchęniej bym z domu nie wychodziła. Trudno mi wyjść nawet do biblioteki czy do księgarni. A co będzie zimą? W święta i na Sylwestra też będę w domu. Już zapowiedziałam, że nigdzie nie pójdę i gości nie zaproszę. Krzysiek nawet się nie zdenerwował. Za to chce mnie wyciągnąć do swojego brata jeszcze przed świętami. Za bardzo mnie to nie cieszy, ale chyba będę musiała pójść, żeby awantury nie było. Te wizyty polegają na tym, że oni siedzą, jedzą i rozmawiają, a ja siedzę przez większość czasu przy komputerze, bo rozmowa mnie nie bawi, a jeść nie mogę. Nie lubię rozmów o niczym, ani o nieobecnych i nigdy nie lubiłam. Zawsze w towarzystwie, gdy zczynają się tego typu rozmowy milczę jak zaklęta i po prostu się nudzę, albo myślę o swoich sprawach.



© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.