Doszłam do wniosku, że jestem strasznie tępa jeśli chodzi o angielski. Tak to jest jak wzrokowiec chce się uczyć języków. Zawsze miałam z językami problem. Z rosyjskiego była trója, bo miałam bogate słownictwo, ale pisać wcale nie umiałam, a z niemieckiego były poprawki. Dziś nie potrafię już nic. Nawet alfabetów. Z angielskiego ciągle zapominam słówka, nie potrafię pisać ze słuchu po angielsku, nie rozumiem co się do mnie mówi. Dobrze za to tłumaczę z angielskiego na polski to co czytam. Wczoraj miałam się nauczyć zaimków dzierżawczych typu ich, twój nasz itp i się nie nauczyłam, bo mi się wszystko myli. O czasach nawet nie myślę jeszcze. Zaczynam za to powoli myśleć, że porwałam się z motyką na słońce. Dziś jeszcze będę dalej to ćwiczyć o ile się nie wkurzę i nie zabiorę się za słówka. Potrzebuję jakiegoś małego sukcesu. Jakiegoś punktu zaczepienia. Sebastian się ze mnie śmieje i każe mi to rzucić w diabły. Sam się uczył kilka lat i nic ponoć nie umie. Krzysiek też miał angielski w technikum i niewiele pamięta. Przecież na kurs nie pójdę, bo angielski to fanaberia. O korepetycjach też nie myślę.
Dieta to znaczy jedzenie mało, mi idzie. Nie chudnę jednak i chyba nie schudnę do puki się nie zawezmę na jakąś restrykcyjną dietę. Na razie się z sobą cackami i grzeszę na potęgę. Jem co chcę i co mam byle mało ale nie bardzo mało. Wagę trzymam. Może trzeba jeść z 1000 kalorii zamiast 1200? Przy 1200 już nie chudnę. Dziś Spróbuję i zobaczę jak mi pójdzie. Wyboru nie mam, bo w lodówce pustki. Dieta dr Dąbrowskiej będzie dopiero w czerwcu jak pojedzie Sebastian. Przyjedzie chyba 17 V i zostanie kilka dni. Ma mi pomóc malować siatkę i wytnie mi niepotrzebne drzewa i odrosty w ogrodzie.
Wczoraj wreszcie kupiłam następne kwiatki doniczkowe i szafkę na buty. Czaiłam się na nią już jakiś czas tylko pustki były na koncie. Teraz chcę jeszcze kupić kufer do łazienki w tym stylu. Tylko coś zarobię. Mebelki to nie antyki, ale nowe drewniane. Drogie nie są. Nie uznaję za stosowne drogich rzeczy kupować.