Dziś mija tydzień diety. Na razie działa. Jest 1,7 kg mniej. Chyba, bo dziś prawdopodobnie spadło 40 dkg. Pewna będę jutro albo w niedzielę. Liczę na więcej. Na razie cieszy mnie luz w żoładku i brak przesytu. Po diecie już chyba porcje zmniejsze. Do tej pory jadłam woreczek kaszy, a będę chyba jadać 0,5. To wystarczy i przesytu nie będzie. Po odchudzaniu chcę ustawić menu na około 1300 kalorii. Nadal jestem lakoma na węglowodany. Wczoraj ugryzłam dwa kęsy kajzerki i to był pierwszy grzeszek.
Mam ostatnio fatalny nastrój. Nic dziwnego, bo ma na mnie zły wpływ i neptun i pluton i saturn. To jeszcze potrwa i jakoś muszę to przetrzymać, ale męczę się i z bliskimi i sama z sobą. Nie potrafię spojrzeć na nic optymistycznie, a zalew czarnych myśli wręcz mnie nokautuje. Bliscy próbują nade mną dominować i mnie zmieniać, a jak to nic nie daje próbują manipulować. Ja sie denerwuję i wciąż wybuchają awantury. Najbardziej denerwuje mnie Krzysiek, bo z nim spędzam najwięcej czasu. Jest drażliwy, ciągle krzyczy i każe mi oszczędzać, choć nie ma potrzeby. Ostatnio czepia się nawet moich codziennych kąpieli, bo woda, prąd i szambo.
Wczoraj było 35 minut jogi. Ćwiczy mi się dobrze. Dziś moze będzie tyle samo plus tai chi...
Obejrzałam film Syberia. Pokazuje życie na Syberii w czasach wspólczesnych. Kiedyś chciałam tam wyjechać, ale po tym filmie ochota mi przeszła. Szukałam romantyzmu, a istnieje ryzyko, że bym znalazła twardych, a nawet prymitywnych ludzi. To nie dla mnie raczej... Tylko przyroda cudna...