No i znowu niedziela. Dzień ulgowy i leniwy, ale nie dziś. W zasadzie taki sam dla mnie jak każdy inny poza tym, że nie pracuję czyli raczej nie piszę tekstów i nic w domu ani koło domu nie robię. Jednak wróżę jak się chętni trafią. Czekają mnie trzy ciężkie dni pod rząd. Ciężkie, bo z wyjazdami. Dziś jadę na cmentarz, w poniedziałek do miasta, a we wtorek jestem zapisana do lekarza. Lekarz mi się zmienił, a że mnie nie zna to koniecznie chce mnie widzieć. Ciekawe czy będzie mi przepisywał, a właściwie przepisywała, bo to lekarka, leki przez telefon. Jeśli nie, będę chyba musiała zmienić przychodnię na taką bliżej przystanku, bo chodzić nie mam siły. Ta w której jestem zmusza mnie do solidnego spaceru. Przyszły tydzień też mam ciężki. Też trzy wyjazdy. Jeden co prawda przyjemny, bo na warsztat pisania ikon, ale jechać trzeba, a tu nogi nie chcą nosić i kręgosłup podczas chodzenia i stania boli jak diabli...
Dziś po powrocie z cmentarza cały dzień będę palić świece. Zrobię sobie też medytację z moimi bliskimi po drugiej stronie. To ważny dla mnie dzień, bo bliscy nadal są w moim sercu. Wspominam ich często i czuję, że są obok mnie. Nie tylko od święta. Wychowywałam się w domu pełnym bliskich mi ludzi. Teraz pozostały mi już po tej stronie tylko trzy osoby. Większość odeszła. Boję się, że kiedyś mogę zostać całkiem sama. Nie byłoby to dla mnie łatwe. Przeraża mnie zwłaszcza myśl, że ja bym mogła odejść, a co wtedy z moimi zwierzętami...
Schudłam 40 dkg...