Ogarnął mnie leń jeśli chodzi o zajęcia typu fizycznego. Mam problem ze wstaniem z kanapy. Muszę się mobilizować do wszystkiego. Gdy juz wstanę, to robię kilka rzeczy na raz coby mieć później święty spokój. To trwa jakiś czas i podejrzewam, że to zły wpływ neptuna w rybach. Neptun to planeta poruszająca sie wolno i ten wpływ może potrwać jeszcze i dwa lata. Dobrą stroną pobytu neptuna w rybach jest dla mnie natchnienie, działalność artystyczna i humanitarna. To też parapsychoogia i ezoteryka.
Od kilku dni pracuję nad tym by wcześniej chodzić spać. Myślę by z czasem zasypiać koło 1 i wstawać koło 10. Idzie wiosna i nie chcę by mi pól dnia umykało. Czy to sie uda zależy od pracy i tego ile będę zarabiać na wróżbach w dzień. Gdy byłam młodsza wstawałam okoo 8-9, bo chodziłam babci do sklepu. Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia. Nie do końca, bo w skowronka się nie zmienię. Byłam sową i sową będę.
Dziś mniej jedzenia i jutro moze juz koniec diety. Już mnie zmęczyła. Teraz dodam po 100 kalorii, ale juz do dużej iości węglowodanów nie wrocę, bo tyję. Myślę by jeść góra 100 g przy 1200 kaloriach. Oby to nie było za dużo... Limit też będzie jeśli chodzi o białą mąkę. Pomyślę o ciemnym pieczywie i ciemnych makaronach. Cały czas będę brać Siofor. Biała mąka będzie tylko do sosów, kopytek, pizzy, zapiekanek, pierogow i innych klusek, swojskiego chleba. Myślę, że góra trzy razy w tygodniu po trochu wpadnie. Najbardziej tyję po chlebie. Chyba trzeba na razie z białego zrezygnować. Zobaczę 6 z przodu, to do niego w malej ilości wrócę.
Zmienił mi się gust jeśli chodzi o filmy. Przestałam ogladać sf pelne walk. Za dużo w nich przemocy, udziwnień i ruchu, hałasu. Lubię za to thrilery w tym z wątkiem romantycznym. Czasem oglądam fimy wojenne i sensacyjne. Lubię filmy historyczne. Nigdy nie oglądam komedii. Romantycznych też nie. Drażnią mnie, ale ja nie lubię się śmiać... Zawsze byłam poważna i taka chcę być...
Kupiłam matę do akupresury i kurs u Krissa Wieliczko...
A na koniec stare opowiadanie. Zostało wydrukowane w antologii jakiś czas temu. Wstawiam, bo ze śniegiem...
Przypadek Fredka D
Była siedemnasta, gdy Fredek obudził się zupełnie trzeźwy. Nic dziwnego rano wypił ledwie ćwiarteczkę (bo na więcej nie miał), a kumpli chętnych postawić pod sklepem jak na złość nie spotkał. W domu był
ziąb – ogień pod blachą dawno wygasł - a na dworze trzymał tęgi mróz. Co najgorsze musiał się we śnie rzucać, ponieważ stół był przechylony i ostatni kieliszeczek, który zostawił sobie na klina, przepadł.
- Cho...lera – zaklął pod nosem - ale mnie suszy. Muszę coś skombinować, bo
uschnę. Może
Albert coś będzie miał. Wczoraj przecież wziął zasiłek. Może
jeszcze wszystkiego nie przepił... Albo Kazek - temu przecież dopiero co listonosz rentę przyniósł. Myślał,
ubierając się w pośpiechu. Już po chwili zamykał drzwi i przedzierał się przez zaspy do furtki. Mróz trzymał. Musiało być ze dwadzieścia stopni, bo
policzki i nos momentalnie mu zdrętwiały. Droga była
zasypana jak zawsze. Pług przecież jeździł tylko do domu sołtysa, a dalej ludzie musieli sami sobie radzić.
- Najpierw do Kazka, bo bliżej - mruknął, naciągając czapkę na uszy.
Szło się ciężko. Poboczem w ogóle się nie dało, bo śnieg był za głęboki, a jezdnia przypominała miejscami szklankę. Miejscami zaś, między koleinami, śnieg był twardy i ubity. W dodatku było
już prawie ciemno.
- Jeszcze tylko zakręt koło domu Karolaka i już będę na miejscu - wymamrotał. Żeby tylko starej Kazka nie było, bo to jędza jakich mało. W kościele tylko siedzi i udaje cnotliwą, a przyzwoitym człowiekiem gardzi. Ostatnio, jak robili z Kazkiem i Bolkiem flaszeczkę, wpadła niczym furia i za miotłę złapała. A jak się przy tym darła, jak wyzywała. Od pijaków i ochlaptusów. Aż uszy więdły. Później won z domu kazała iść. To poszliśmy. Cóż się będziemy z babsztylem wadzić. "Szkoda tylko Kazka, że z taką jędzą zapowietrzoną pod jednym dachem żyje" - myślał, wlokąc nogę za nogą.
Po chwili już był pod domem kumpla. Jeszcze do drzwi nie doszedł jak usłyszał wrzaski Kazkowej. Za moment Kazek pojawił się w drzwiach i trzymając palec przy ustach ruszył chwiejnie do furtki. Cóż było robić... Fredek zrobił w tył zwrot i podążył za Kazkiem.
- Masz coś? – spytał.
- A skąd – odparł Kazek. Do zlewu mi cholera jedna wylała i resztę pieniędzy zabrała. Rozwodem grozi. A gdzie ja na stare lata pójdę. Córkę buntuje i ta już ze mną nie rozmawia prawie. Ech życie – westchnął.
- Trza iść do Alberta. Jak nic. Sam jest i nikt mu głowy nie suszy – stwierdził Fredek.
- Ano trza. Tylko czy mu jeszcze co zostało, bo
rano widziałem go pod sklepem z Bolkiem - i chyba mu stawiał – dorzucił Kazek. Witek ten z K. też tam był i Stasiek spod lasu, a oni za kołnierz nie wylewają.
- Może jeszcze coś ma. Zasiłek wziął przecież dopiero wczoraj – rzucił Fredek.
- A kto go tam wie. Chytry nie jest i lubi się napić w towarzystwie. Wszystkim stawia, a sępów nie brakuje. Tylko o kumplach nie zawsze pamięta – mruknął Kazek.
Zamilkli i ruszyli przed siebie, pogrążeni we własnych myślach. Po paru krokach byli
już przy zagajniku, za którym znajdował się przystanek i tuż obok chatynka Alberta. Stara i pochylona. Było już całkiem ciemno. Tylko świecący księżyc umożliwiał poruszanie się. Po chwili Fredek, idący przodem, zauważył jakiś ciemny kształt, leżący na drodze - tuż koło pobocza. Kształt był
duży i przypominał człowieka. Gdy doszli bliżej, okazało się, że to mężczyzna.
- Ani chybi zabity – rzucił Kazek. Pewnie go coś stuknęło jak szedł od autobusu. Tak tu ciemno.
- To ten inżynier, zięć Karolaka – stwierdził Fredek. - Wiesz... ten, co mu prawo jazdy zabrali, bo po pijaku wjechał w płot starej Malczykowej. Teraz autobusem do pracy jeździł. Szkoda go. Swój chłop był.
- Może jeszcze żyje. Zobacz, czy dycha – mruknął Kazek, oglądając się wkoło
niepewnie.
- E tam dycha. Zobacz, ile krwi. Cały śnieg zalany. Ani chybi trup – powiedział Fredek, przeszukując mu kieszenie. Patrz, ile ma forsy. Pewnie wypłatę wziął. Jemu to się już nie przyda, a my porządzimy z tydzień – dodał, chowając pieniądze do kieszeni. Jak nie my weźmiemy, to inni to zrobią. Wątpię, by rodzinie oddali ci, co go znajdą.
- No dobrze już, dobrze. Chodź szybko, zanim ktoś nas tu zobaczy – wymamrotał Kazek.
Pili do północy. Później zdrzemnęli się trochę. Rano Kazek ruszył do domu, a Fredek do sklepu. Wyrzutów sumienia z powodu zabranych pieniędzy nie mieli. Zmarłego nie żałowali. Nawet na ten temat nie rozmawiali, bo i po co. Umówili się tylko na wieczór na następną
flaszkę, albo i dwie. W końcu mieli teraz za co pić. Fredek pod sklepem spotkał Bolka i Staśka. Jak zwykle czekali na okazję. Rozmowa toczyła się o zięciu Karolaka. A jakże.
- A wiesz ty, Fredek, co się wczoraj Jackowi od Karolaka przytrafiło. Leżał napity koło zagajnika i jakaś menda mu wypłatę zabrała. Caluśką. Ani grosza do domu nie przyniósł. Co gorsze - butelka wina, którą niósł na przeprosiny dla żony, mu się potrzaskała. Całe ubranie sobie powalał na czerwono. Karolak wściekły powiedział, że go z chałupy wygoni.
- Słyszałem, słyszałem – wymamrotał Fredek, umykając chyłkiem do domu.