Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg
Koszmarnie mi się zatrzymuje woda. Przytyłam od wczoraj 60 dkg, a ani tyle nie zjadłam. Pierścionki ledwie ściągam. Chyba czas pomyśleć o jakiś ziołach na odwodnienie, albo przejść jednak na kilka dni na dietę dukana. Motywacja mi nie spada, ale zaczynam powoli wściekać się na swój organizm za to, że mnie zawodzi, a to dobre nie jest. Jestem też rozczarowana co oczywiste i nie bardzo rozumiem co się ze mną dzieje. Całe życie zrzucałam 5-6 kg zimowej nadwagi w 2-3 tygodnie, a tu teraz takie cyrki. Dobrze chociaż, że nie czuję głodu...
Dzisiejsze menu: 2 jajka na twardo, kotlet mielony, tuńczyk w sosie własnym i ryba pieczona w folii z ziołami czyli prawie dukan...
Wczoraj dostałam wreszcie krople dr.Bacha. To mieszanka do której składniki wybrałam sama według tego jakie problemy emocjonalne mnie trapią. Wczoraj piłam 3 razy po 4 krople rozcieńczone w wodzie, a dziś na razie raz. Krople działają. Od wczoraj jestem znacznie spokojniejsza, mniej się denerwuję i zupełnie przestałam reagować na ataki wściekłości Krzyśka. On wrzeszczy i narzeka, a ja jestem zupełnie spokojna wręcz obojętna i nie zwracam na to uwagi. Cud jakiś. Jestem też bardziej rozluźniona i zrelaksowana. Ciekawe czy efekt będzie trwały.
Za jakiś czas wypróbuję jeszcze aura soma http://aura-soma.pl/ , która też podobno działa bardzo fajnie z tym, że delikatnie i raczej na sprawy duchowe. Wybrałam już 4 flakoniki i czekam na dopływ pieniędzy, żeby jeden z nich kupić. Pieniądze są mi potrzebne na już, bo wybrałam też dwie książki, które powinnam nabyć. A i farby i serwetki do decoupage czekają...
Dzisiejsze popołudnie będzie spokojne, ponieważ mój wściekły mąż idzie do pracy i wróci dopiero po 22,00 pewnie zmęczony i łagodny jak baranek. Będę miała czas na odpoczynek psychiczny w ciszy i cieple. Swoją drogą
z andropauzą nie ma żartów zwłaszcza w przypadku mężczyzn z problemami psychicznymi...
Jest już cieplej i na dworze i w domu. Wczoraj nie zmarzłam i mam nadzieję, że solidne mrozy już w tą zimę nie powrócą. Całe szczęście, że obyło się bez zamarzania rurek od wody i rury od szamba. Niestety kilka kwiatków mi nie przetrwało choć hoduję te, które teoretycznie niskie temperatury we wnętrzach lubią. Jeszcze z dwa tygodnie i już można wyglądać wiosny. Na razie śniegu jeszcze sporo leży, ale pewnie zacznie topnieć, bo dzisiaj świeci słońce, a na termometrze jest plusowa temperatura.
Wczoraj zamiast leniuchować zabrałam się za szukanie zleceń na portalach dla freelancerów. Kilka ciekawych ofert znalazłam i teraz czekam czy mi się uda te prace złapać. Przydałoby się parę groszy zarobić, ponieważ szykuje mi się sporo wydatków, a dochody Krzyśka spadły. A może czas pomyśleć o jakiejś pracy w domu typu telepracy takiej na niepełny etat. Przemyślę to jeszcze...
Dzisiaj po przyjeździe z poczty czeka mnie robienie horoskopu partnerskiego. Trochę czasu mi to zajmie, bo horoskop partnerski to tak jakby dwa horoskopy i dlatego zrobienie go jest droższe. A później już laba i same przyjemności...
Dietę trzymam i wagę też niestety. Dzisiejsze menu: jogurt, kromka pieczywa chrupkiego z paprykarzem, szklanka zupy pieczarkowej, zupka cambridge, sałatka warzywna z majonezem.
Jestem dziś w dobrym nastroju, cieszę się życiem i uśmiecham się od rana mimo ponurych min tych z którymi się stykam. Siedzę w domu i to mnie pewnie tak cieszy. Wyjazd mam dopiero jutro, a i tak na chwilkę tylko. A później dwa dni laby w domowym zaciszu. Zakupy zrobione, pilne prace wykonane, ocieplenie idzie i nie ma się czym martwić ani denerwować. Cieszy mnie też to, że żyję sobie po swojemu czyli zajmuję się tym co lubię, nie muszę chodzić codziennie do pracy i jestem względnie zdrowa. Wprawdzie nie mam tyle pieniędzy ile potrzebuję i na wszystko muszę składać, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Coś za coś. Tak sobie myślę, że to dzięki mojej wdzięczności do losu za to jak mi darzy tak dobrze mi się układa. I obym zawsze myślała pozytywnie, bo to uprzyjemnia życie i bardzo je ułatwia.
Dzisiaj czeka mnie dzień nicnierobienia, bo nawet obiadu gotować nie będę, ponieważ Krzysiek jedzie do brata i tam pewnie, jak zawsze, czymś go poczęstują. Wróci dopiero wieczorem więc całe popołudnie będę miała dla siebie i nikt mi nie będzie marudził. Jeszcze nie wiem co będę robiła oprócz słuchania muzyki, ale coś pewnie zdziałam. Coś fajnego ...
Dieta nadal ścisła bez grzeszków. Menu: jogurt, twaróg z tuńczykiem, placuszki dukana, zupka cambridge, 2 jajka na twardo z odrobiną majonezu i piórkami cebuli.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się wcześnie od wizyty kuriera. Było po 8 gdy już wstałam, przeniosłam się z kołdrą się do pokoju dziennego i nakarmiłam zwierzęta. Później rozpaliłam w piecu kominkowym i zrobiłam sobie kawę z cynamonem. Kawy oczywiście nie zdążyłam wypić, bo usnęłam i spałam jak suseł prawie do 10,30. Zimnej kawy nie lubię, ale tym razem wypiłam, gdyż świeżej bym zaparzyć nie zdążyła z powodu wyjazdu na pocztę. Autobus mam wprawdzie o 12, ale i obowiązków do wykonania przed wyjazdem trochę. Po powrocie zabrałam się za obiad czyli za kapuśniak ze słodkiej kapusty. Kapuśniak będzie w wersji zimowej, bo z boczkiem. Też troszeczkę zjem. Ostatnio często gotuję zupy, które ja lubię, a za którymi Krzysiek nie przepada, ale je, bo wyjścia nie ma. W tej chwili siedzę sobie wygodnie na kanapie, popijam herbatkę waniliową i snuję plany na dzisiejsze popołudnie i wieczór. Czas ten mam zamiar spędzić tylko na przyjemnościach. W domu jest cieplutko i przyjemnie, że aż się chce żyć. Już mnie zima nie martwi, ale myślę o remoncie czyli zmniejszeniu pokoju dziennego o jakieś 6 metrów kwadratowych. W tej chwili jest to nieogrzewany aneks biblioteczny połączony z pokojem dziennym 2 metrowym łukiem. Fajnie to wygląda, ale gdyby pokój był mniejszy byłby bardziej przytulny i cieplejszy. Grzejników dołożyć się nie da, bo ściana z oknem ma tylko 1,5 metra i tyle też ma grzejnik. A to za mało by tak duży pokój dogrzać. Myślę też o wymianie piecokuchni na piec miałowy, ale to grubszy remont, a wiec melodia przyszłości. Tym bardziej, że piecokuchnia ma dopiero dwa lata, a wymiana pieca wiązałaby się ze zmniejszeniem kuchni, co nie bardzo mi się uśmiecha. Piecokuchnia nie zdaje egzaminu, bo strasznie pożera węgiel- wiadro węgla znika w góra 4 godziny, a w domu zimno.
Dietę trzymam. Dzisiejsze menu: jogurt, kromeczka chleba chrupkiego z ogórkiem, szklanka kapuśniaku, zupka cambridge, 2 jajka z majonezem.
Wstałam stosunkowo wcześnie, bo Krzysiek pojechał do centrum na zakupy i wszystkie poranne obowiązki spadły na mnie. Za oknem powitała mnie prawdziwa, przepiękna zima i prószący śnieg. Śniegu jest sporo i ścieli się nawet na jezdni, która przypomina dawne wiejskie drogi jakby stworzone do jazdy saniami. Jest pięknie jak w bajce, a ja takie scenerie bardzo lubię. Ciekawa tylko jestem kto odśnieży mi podwórko, a odśnieżone musi być, ponieważ i my i mama zapewne w tym tygodniu lub w następnym kupimy węgiel.
No chyba, że śnieg zdąży stopnieć co jest możliwe, bo przecież podobno nadchodzi odwilż...
Dietę trzymam i jem niewiele. Wybieram potrawy małokaloryczne. Zjadam dużo rzodkiewki, ogórków i kapusty kiszonej. Robię też Reiki i medytuję. Na wadze dziś było 40 dkg mniej. Waga spada mi jednak bardzo nierówno, bo w poprzednim tygodniu schudłam ponad 2 kilogramy, a w tym który dziś mija najpierw przytyłam 50 dkg, a później je zrzuciłam, tak że w efekcie nie schudłam nic. Mam też wrażenie, że jem zbyt mało białka, a to spowalnia metabolizm. Zobaczymy co dalej, ale chyba jednak od 1 lutego przejdę na krótko na jakąś dietę z większą zawartością białka czyli ryb i jajek np.
Cieszę się, że nie mam apetytu i nie męczy mnie głód. To dla mnie ważne, gdyż za ciągłą walką z sobą nie przepadam. Dziś w nocy śniły mi się ciastka i świeży domowy chleb. Najadłam się tyle, że jeszcze teraz czuję smak słodyczy w ustach...Jeszcze trochę medytacji, a przyśni mi się ucieczka przed grubą kobietą i to będzie znak, że schudnę...
Wczoraj do malowania nie miałam głowy, ponieważ Krzysiek wypełniał cały plik papierów w związku z przyjęciem do pracy. Kwestionariuszy i oświadczeń było 17 arkuszy formatu A4 i trochę mu to zajęło. Świat się kończy. Kiedyś jak ja jeszcze pracowałam w biurze to był 1 kwestionariusz w kadrach plus dwie lub jedna deklaracje PZU u mnie w rachubie i obiegówka i to było tyle. Nic dziwnego, że wszyscy teraz narzekają na biurokrację...
Obudziło mnie słońce i chłód. Wstałam połamana, bo Józek zwinął się w kłębek na środku łóżka, a że jest duży niewiele wolnego miejsca dla mnie zostało. Mruczka już w łóżku nie było. Pewnie wyszedł rano z Krzyśkiem. Krzysiek wstał o 7 i pojechał na szkolenie bhp, ponieważ wraca od 1 lutego do pracy. Został przyjęty do tego samego zakładu i na tych samych warunkach co poprzednio. Kończy się laba i jemu i mnie. Dzisiaj już musiałam wszystko rano sama zrobić. Uwinęłam się bardzo sprawnie i po niecałych 20 minutach leżałam już na kanapie z kawusią zaprawioną sokiem z bzu czarnego i dumałam nad tym co by tu w ciągu dnia należało zdziałać. Nastrój mam dobry i zupełnie przestałam się przejmować, że waga mi nie spada. Czuję się dobrze, robię co trzeba i cieszę się życiem, a waga kiedyś spadnie. A jeśli nie to od 1 lutego przechodzę na dietę norweską albo inną bardziej restrykcyjną i wtedy spadnie. Więcej białka musi podkręcić metabolizm innej opcji nie ma...
Wczoraj pisałam wiersze i zrobiłam wreszcie zdjęcie ostatnio namalowanych irysów...Kolory fatalne, ale nowe farby muszę dopiero zamówić, a aparatu nie zmienię...Dzisiaj też pewnie coś podziałam, może maki albo bratki albo coś innego...Kusi mnie pejzaż, ale raczej poczekam z tym do czasu, gdy już będę mieć nowe farby...
Jak nie jem zwyżka jak się na coś połakomię to spadek. I jak tu być mądrą. Wczoraj zjadłam na podwieczorek zamiast sałatki sporą bułkę z otrębami i z czosnkiem pieczoną w domu, a zamiast zupki cambridge na kolację deser przygotowany przez mojego męża. Deser był bardzo kaloryczny, bo znalazła się w nim galaretka i orzechy i rodzynki i bita śmietana. Myślałam, że przytyję, a tu spadek o 10 dkg. Od razu czuję się lżejsza i lepiej nastawiona do życia. Dzisiaj już będzie ścisła dieta bez łasowania. Menu: zupka cambridge, jogurt, kotlet mielony plu ziemniak, placuszki dukana z tuńczykiem, sałatka warzywna. Do tego medytacje, Reiki i zioła.
Pogoda piękna- słońce świeci, śnieg błyszczy i parę stopni mrozu. Kusi mnie wyjść na spacer, żeby porobić trochę zdjęć zimowych pejzaży, ale czy nagrzeję dom na tyle, żebym miała odwagę wyjść? Chcę iść nad rzekę odwiedzić parę łabędzi i nakarmić stado kaczek. Lubię spacerować zimą, bo się nie pocę i nie męczę tak jak w lecie. Powietrze też sprawia wrażenie bardziej rześkiego i czystszego.
Popołudnie i wieczór spędzę w domu zajmując się przyjemnymi sprawami. Może napiszę jakiś wiersz, może obejrzę film, a może poczytam. Zrobię też zabiegi Reiki następnej parze chorych kotów. Bardzo lubię robić zabiegi kotom, bo pięknie energię biorą, nie blokują się i szybciutko wracają do zdrowia. Z ludźmi natomiast bywa różnie. Zależy to między innymi od ich osobistej otwartości i wrażliwości. Reiki to cudowna metoda energoterapii, ale wbrew woli osoby poddawanej zabiegowi nic nie zdziała...
Zima ma się dobrze. Mróz trzyma, a dziś prószy drobny śnieg. Nie mogę nagrzać domu, chociaż palę w obu piecach. Marznę i ja i koty i pies. Koty po całych dniach albo leżą rozłożone pod piecem, albo wciskają się pod kołdrę i tulą do moich nóg. Pikuś też ostatnio śpi pod kołdrą. Tylko Krzyśkowi jest jak zawsze ciepło.
Zima dokucza też ptakom, które dokarmia mama. Boją się brodzić w śniegu i niechętnie siadają na ziemi, żeby się najeść do syta. Przylatują całe stada nie tylko gołębi i wróbli. Ostatnio były jakieś takie czarne podobne do szpaków. Sarny w tym roku oczywiście już nie przychodzą, ponieważ szczelne betonowe ogrodzenie od strony sadu, zamknęło im drogę. Ciekawe kto je teraz dokarmia i czy w ogóle ktoś o tym pomyślał. Biedne są zwierzęta w takie mrozy. Wiele ich nie przetrwa niestety. Szczególnie zagrożone są bezpańskie psy i koty jeśli nie znajdą schronienia.
Dietę trzymam, ale trochę przytyłam. Zobaczymy co będzie dalej. Dzisiejsze menu: Jogurt, szklanka kapuśniaku z kwaśnej kapusty/rzadkiego/, mandarynka, zupa cambridge, sałatka warzywna.
A na koniec trochę muzyki, którą ostatnio słucham...
Zima trwa. W nocy było 10 stopni mrozu, teraz jest 7. W nocy okropnie zmarzłam, obudziłam się i okryłam dodatkowo pierzyną. Najgorsze jest to, że na takie zimno nic poradzić nie mogę, bo przecież palę w piecokuchni i nagrzewam sypialnię do 19 stopni wieczorem, a przez noc i tak ciepło ucieka. Muszę zdecydowanie w tym roku ocieplić północną ścianę to może będzie cieplej. Może, ale nie na pewno, ponieważ dom jest bardzo stary i z każdego kąta wieje. Ociepliłam wprawdzie strych, ale zostały podłogi, których ocieplać nie mam zamiaru. Nie, bo na podłogi drewniane mnie po prostu nie stać, a paneli nie znoszę...
Teraz siedzę przy piecu z kubkiem parującej herbaty z rumem opatulona kołdrą i grzeję się. W domu już wprawdzie jest ciepło, ale ja przemarzłam dodatkowo w czasie podróży na pocztę. A jechać musiałam.
Po południu planuję relaks i zajęcie się czymś przyjemnym. Co będę robić jeszcze nie wiem, ale kusi mnie przypomnienie sobie baletu Jezioro łabędzie, który znalazłam na You Tube...
Dietę trzymam, ale od kilku dni waga nie spada. Czyżby przestój tak szybko. Jak to możliwe? Zawsze to mi się przytrafiało najwcześniej po 10 dniach. I co teraz? A może jeszcze spadnie? Coraz bardzie mnie kusi dieta norweska i jak jeszcze kilka dni waga nie drgnie chyba na nią przejdę na kilka dni. Jest w niej dużo jajek a więc białka, które powinno rozbujać metabolizm. Myślę też o dniu z owsianką raz w tygodniu, ale może poczekam aż trochę cieplej się zrobi.
Dzisiejsze menu:jogurt, boczniak w panierce plus ogórek konserwowy, surówka z kapusty kiszonej i marchwi, czereśnie z kompotu, zupka cambridge.
Wstałam dzisiaj o 9 i po 12 zdążyłam już wrócić z ,,miasta". Zima trzyma. Wszędzie oblodzone chodniki i jakby mniejszy niż zwykle ruch. Mniej samochodów i mniej ludzi. W banku czekałam 2 minuty, w sklepie budowlanym pustki, na przystanku ławki wolne, w autobusie miejsca siedzące w obie strony. Tak to ja mogę jeździć i nie narzekać. Nawet specjalnie nie zmarzłam.
Teraz sobie siedzę z drugą kawką, grzeję się i buszuję w internecie. Żyć nie umierać. Po południu czeka na mnie sporo przyjemności. Po pierwsze malowanie, po drugie wiersz na portal i napisanie kilku haiku zimowych, które już za mną chodzą. Może też zafunduję sobie dodatkową medytację dla duszy, a wieczorem mam ochotę na domowe SPA z olejkami i świecami w łazience. Muszę się zrelaksować, bo w nocy mam dwa zabiegi Reiki dla chorych kocurków z Niemiec.
Od dwóch dni waga ani drgnie mimo zachowania ścisłej diety bez podjadania. Poczekam jeszcze parę dni i ewentualnie dietę na krótko zmienię na taką bardziej białkową np. norweską. Takie zmiany podobno podkręcają metabolizm. Dzisiejsze menu: twaróg chudy z tuńczykiem, kromeczka chleba chrupkiego z paprykarzem i rzodkiewką, 2 kotlety sojowe w pojedynczej panierce plus 1 ziemniak, surówka z kapusty białej plus papryka, cebula, ogórek kiszony i marchew oraz zupka cambridge. Do tego zioła, woda, medytacje, Reiki i afirmacje...Wczoraj zamówiłam jednak mieszankę kropli Bacha i czekam na przesyłkę.