Wczoraj Krzysiek pokazał mi wyniki badań i okazało się, że cukier ma podwyższony. Wyszło mu 114. Z tego co wiem powinien chyba zrobić krzywą cukrową. To dla niego nie problem, bo z pobieraniem krwi nie ma kłopotu. On jednak do lekarza iść nie chce i nie chce też przejść na dietę. Powinien, bo nie ma kontroli nad jedzeniem i opycha się bez opamiętania słodyczami. Je też dużo węglowodanów, a konkretnie chleba. Wczoraj pożarł w pięć minut prawie całą czekoladę nadziewaną, paczkę ciastek i dwie kromki chleba. Suchego chleba, bo tak jest łakomy, że czasem nawet nie ma cierpliwości czegoś do tego chleba sobie wziąć. Mnie się niedobrze robi jak na to patrzę. Cud, że sto kilo nie waży albo i więcej. Co dalej będzie nie wiem...Zaproponowałam, że mu przygotuję mieszankę ziół ale nie był zainteresowany.
Dieta u mnie w porządku. Udaje mi się jeść mało, bez grzeszków. Ćwiczę też codziennie. Jeśli chodzi o ćwiczenia to rower znoszę z trudem. Pedałuję więc dwa razy po 4,5 km. Zajmuje mi to około 20 minut z tym, że raczej mniej, bo się spieszę. Postępu jakiegoś specjalnego w tym nie widzę. Może tylko to, że trochę mniej mnie uda bolą. Nadal jednak kondycji nie mam by przejechać wszystko na raz w szybkim tempie. Jogę nawet lubię i wcale nie jest według mnie nudna. Od zawsze gdy już coś ćwiczyłam to były to ćwiczenia spokojne typu jogi, pilatesu, callaneticsu. Za inne nigdy się nie brałam. Pamiętam aerobik, którego nie znosiłam. Jeśli chodzi o mnie to ćwiczenia nie mają prawa powodować zmęczenia. Nie mam prawa po nich być spocona czy zziajana. Nie chcę też mieć zakwasów. Takie podejście miałam gdy byłam młoda i takie mam teraz.
Menu na dziś: jaskółcze gniazdo, mandarynka, jogurt owocowy, surówka z selera i marchwi. Waga spaść nie chce.