Koniec tygodnia prawie. Ależ ten czas pędzi jak szalony. Dopiero był styczeń i rozpoczynałam odchudzanie, a tu już trzy miesiące prawie minęły. Odchudzanie mi szło dobrze na początku, a teraz się wlecze. Wygląda na to, że przez 5 tygodni schudłam ledwie 2 kg. To mało. No ale aby gorzej nie było, bo teoretycznie chudnąc tyle to ja jeszcze mogę do końca roku z 18 kg zrzucić. Tyle nawet nie planuję. 9 kg starczy ale jak będzie więcej to się nie pogniewam. Dieta mi bardzo odpowiada, bo jest urozmaicona i przez to smaczna. Nie głoduję też i dobrze ją znoszę. Bardzo mi ją ułatwiają dwa, trzy dni z większą kalorycznością na początku tygodnia. Wtedy jadam około 1500-1600 kalorii. Zazwyczaj po tej wyżerce waga spada. Jest ok i długo tak wytrzymam. Tym razem nie popuszczę. Mam wytrzymać rok czyli do końca grudnia. Trochę boję się jesieni, ponieważ wtedy zawsze jestem okropnie głodna. Całe życie w tym okresie tyłam. Teraz postaram się nie nabrać. Tylko czy mój organizm nie zastrajkuje...
Trzymam się też z jogą. Codziennie ćwiczę pół godziny. Nie mam zamiaru przestać, bo jestem bardziej sprawna. Myślałam o jodze w ośrodku kultury ale zrezygnowałam. Tam pewnie też są ćwiczenia w pozycji stojącej, których nie lubię. Nie byłabym z tego zadowolona. Znalazłam też tai chi. Zajęcia są dla uniwersytetu trzeciego wieku z Dąbrowy Górniczej. W tym problem, że ja jestem chyba zbyt młoda jeszcze. Może kiedyś o tym pomyślę, bo mają i jogę i zajęcia plastyczne i literackie. Poczytam sobie na ten temat. Znowu UTW z Będzina ma zajęcia z fotografii i psychologii. Też interesujące.
Menu na dziś: frytki z batata, mandarynka, serek homogenizowany, surówka z marchwi i selera z paluszkami rybnymi i ziemniakami. Schudłam 90 dkg. No i kiedy w końcu ta ósemka z przodu będzie? No kiedy? Może w przyszłym tygodniu albo dopiero za dwa. Boję się świąt. Nie mam zamiaru się obżerać, ale coś pewnie wpadnie typu ciasto czy wędliny. Po to są święta. Sebastian chyba nie da rady przyjechać w tym roku. Trudno. Przyjedzie po świętach. Może w maju dopiero.