Wczoraj byłam chora. Wcześniej chorował Krzysiek. Powaliła nas jakaś grypa żołądkowa chyba. Przeszło samo po domowych środkach, ale nacierpieliśmy się nieźle. Dziś jeszcze całkiem do siebie nie doszłam. Wczoraj spałam cały dzień z przerwami. Dobrą stroną jest to, że nie jadłam i schudłam dwa kilo. To woda ale i tak cieszy. Dziś zjem mało to waga może będzie spadać. Przez to świąteczne szaleństwo z przesytu straciłam zupełnie apetyt. Czas ruszać do boju z wagą. Który to już raz?Sporo razy było. Wcześniej zawsze mi się udawało. Ostatnie lata to porażki. No cóż zobaczymy jak będzie tym razem. Mam zamiar wytrzymać rok na diecie z małą ilością węglowodanów typu ziemniaki, pieczywo, kluski. Pieczywo odrzucę łatwo, ale ziemniaki będzie trudno. Problemem będą również zakupy warzyw przez najbliższe miesiące. moi dostawcy zaczną jeździć chyba dopiero w marcu.
Jutro już koniec urlopu. Czas zabrać się do pracy. Mam zaległe wróżenie i horoskop do zrobienia.
A na koniec myśl...
Miłość jest rozkosznym kwiatem, ale trzeba mieć odwagę zerwać go na krawędzi przepaści. - Stendhal