Wstałam dziś wcześnie i zła jak osa, bo mam bardzo ciężki dzień. Muszę mianowicie aż dwa razy jechać do miasta. Wrócę co prawda taksówkami, ale w domu nie posiedzę. W południe jadę na pocztę i do punktu ksero, bo babka która mi przysłała z pracy umowy do podpisania i odesłania skanów popełniła błąd w adresie. Ja nie sprawdziłam i odesłałam. Pewnie uważa, że to moja wina. Ponoć poprawić odręcznie nie można. Jestem wściekła jak diabli, bo myślałam, że pieniądze dostanę już a tu nie i jeszcze muszę raz jechać i skany robić. Wieczorem jadę z Krzyśkiem do lekarza. Też muszę...Tu znowu jestem zła na Krzyśka, bo nie pozwolił mi umówić lekarza wcześniej i czekał na ostatnią chwilę. Teraz leki mu się kończą i lekarka mogła go przyjąć dopiero o 19:00, bo wcześniejsze terminy były zajęte. Nie lubię chodzić po mieście po zmroku...
Pracy więc dziś nie będzie i działań artystycznych również. Jak wieczorem wrócę to pewnie padnę i usnę na siedząco z psychicznego zmęczenia. Jak ja nienawidzę takich dni.
Co jutro będę robić jeszcze nie wiem. Pewnie odreagowywać stres...
Wczoraj byłam na spacerze i zrobiłam trochę zdjęć jesieni. No i sobie w nowym swetrze. Chyba zacznę znowu czarne rzeczy nosić... Krzyśkowi też zdjęcie zrobiłam i po raz setny stwierdziłam, że z wąsem wygląda fatalnie - staro i ponuro...