Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1491955
Komentarzy: 54555
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 września 2015 , Komentarze (17)

Gabriela odkąd zamieszkali z Filipem i Kamilkiem sami nie miała na nic czasu. Gdy mieszkali u jej rodziców to mama gotowała, sprzątała i zajmowała się Kamilem. W końcu była na emeryturze. Pomagał jej tata. Nigdy od Gabrieli niczego nie wymagali i wypieszczona jedynaczka miała czas tylko dla siebie. Do tego grosza nie szczędzili. Po pracy spotykała się z koleżankami, przesiadywała u kosmetyczki i często robiła rundkę po sklepach. Była zadowolona i niczego jej nie brakowało do szczęścia. To Filip narzekał. To on był wiecznie niezadowolony. Chciał iść na swoje.

- Jak długo jeszcze będziemy siedzieć na głowie twoim rodzicom – mawiał. Czas coś wynająć  albo kupić. Oboje dobrze zarabiamy stać by nas było na spłacanie rat.

- Ale po co? Źle ci jest. Mamy wszystko zrobione. Wszystko poddane. O nic się nie musimy martwić. Co najwyżej gdzie wyskoczymy na weekend albo do której restauracji pójdziemy na obiad. Rodzice Kamilka pilnują i mamy więcej czasu dla siebie – broniła swego Gabriela.

- No dobrze ci mówić to twoi rodzice. Ja się czuję skrępowany, gdy teściowa ciągle mi się kręci w pobliżu, a teść wprasza się na piwo. O czym ja mam z nim gadać. O pogodzie – mruknął.

- Jesteś niewdzięczny- podsumowała.

Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia  Filip przyniósł ofertę z biura nieruchomości w którym pracował jego przyjaciel. Całkiem ładny dom z trzema sypialniami, ogrodem i garażem na dwa samochody. Nie stary, w dobrym stanie do zamieszkania od zaraz z opcją kupna.

- Facet wyjeżdżą na stałe za granicę to okazja. Tylko trzeba się decydować  natychmiast. Andrzej zatrzymał tą ofertę specjalnie dla mnie. Co o tym myślisz – powiedział podsuwając Gabrieli zdjęcia.

- No nie wiem. Chyba nie jestem na to jeszcze gotowa – mruknęła pod nosem.

- Skoro tak to tu siedź. Ja zabieram Kamilka i się wyprowadzam. Dość mam twoich rodziców i twojego wygodnictwa. Nie mam zamiaru dłużej tego znosić. Chcę wreszcie sam o sobie stanowić. Trzymać samochód w swoim garażu i kapcie w swoim przedpokoju. Chcesz rozwodu to będziesz go mieć. – wyrzucił z siebie.

Próbowała się przytulić i jakoś wszystko wybić mu z głowy, ale ją odepchnął i wybiegł z domu. Tego nie przewidziała. Co prawda widziała niezadowolenie Filipa, czuła, że od jakiegoś czasu, coś się psuje między nimi, ale myślała, że to chwilowe, że mu przejdzie. A tu taki pasztet. Rozwód. Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę go stracić. Kto mnie teraz zechce. Utyłam po ciąży z 10 kg i jeszcze nie udało mi się zrzucić. Jak sobie poradzę? Myślała przerażona.

Wprowadzili się po dwóch tygodniach.  Dom był zadbany i przytulny. Niczego nie musieli kupować. Wszystko już stało na swoim miejscu. Nawet rośliny doniczkowe zdobiły wnętrza.  Przywieźli tylko swoje cuchy, parę książek i komputery. No i  rzeczy Kamilka. Gabriela zabrała zdjęcie rodziców i rzeźbę kota, która uwielbiała. Ogród był rozległy i wypielęgnowany. Przy tarasie rosły brzozy, a pod domem kwitły róże. W kamiennej posadzce tarasu odbijało się słońce. Za domem był niewielki staw, w którym pływały ryby.

Problemy zaczęły się praktycznie od razu. Kamilek nie chciał chodzić do żłobka i tęsknił za dziadkami. Wciąż płakał i marudził. W dodatku zaczął chorować. Gabriela musiała brać wolne i opiekować się nim. Zupełnie sobie z tym nie radziła. Gdy go przewijała robiła się zielona z obrzydzenia. Nie sądziła, że to tak będzie takie trudne. Dotychczas robiła to mama. W pracy zaczęli krzywo patrzeć na jej kolejne zwolnienia. Praca w domu też ją przerastała. Ciągle sprzątała. Starała się naprawdę, a kurz grubą warstwa zalegał po kątach. W dodatku nie potrafiła gotować. Zupełnie. Zamiast smacznych gołąbków czy sosów często musieli raczyć się gotową pizzą, bo obiad nie nadawał się do zjedzenia. Kupiła książkę kucharską, ale to nie było tak proste jak się wydawało. W kuchni spędzała długie godziny, a i tak to co przygotowała zbyt smaczne nie było.  Już nie miała czasu na ploteczki z koleżankami, kosmetyczkę i rajdy po sklepach. Padała za to ze zmęczenia i zaczęła ze stresu jeszcze bardziej tyć. Filip kończył właśnie jakiś ważny projekt w pracy i przychodził tak zmęczony, że nie miał siły w niczym jej wyręczyć.  Za to stał się bardziej wymagający i coraz częściej miał do niej pretensje.

- No i znowu obiad przypalony. Czuć od wejścia – wrzasnął na nią, gdy wyszła z kuchni by się z nim przywitać. Rany czy ty wreszcie zaczniesz sobie radzić i kiedy? – dodał

- A co ty sobie myślisz – krzyknęła. Cały dom na mojej głowie i dziecko. Ja też pracuję racz to wreszcie zauważyć – warknęła. Zatrudnij sobie gosposię jak ci moje gotowanie i sprzątanie nie pasuje albo sam zacznij to robić. Też masz ręce. Może byś tak więcej czasu spędzał w domu, bo Kamilek niedługo przestanie cię poznawać – podsumowała wychodząc i trzaskając drzwiami.

Wybiegła do ogrodu. Już nie był tak wypielęgnowany. Trawa dawno powinna być ścięta, a rabatki z kwiatkami wyplewione. Pierwsze jesienne liście zalegały miejscami  na tarasie dość grubą warstwą. Poczuła chłód. Ciaśniej owinęła się swetrem. A co będzie zimą? Kto będzie palił w centralnym i odśnieżał. Pomyślała. Może faktycznie trzeba kogoś zatrudnić do pomocy? To niezła myśl.

Po  tygodniu udało jej się przekonać  Filipa i zatrudnili pomoc domową. Dziewczyna, studentka  germanistyki, okazała się inteligenta, zaradna, smukła i całkiem ładna. Przychodziła co drugi dzień sprzątać. Zadbała też o ogród. Później dodatkowo zaczęła gotować. Potrafiła przygotować prawdziwe cuda. Załatwiała również zakupy i Kamilek ją nawet polubił. Gabriela odżyła, a dom odzyskał dawny blask. Jak ona sobie z tym radzi zastanawiała się czasem – studia i praca. Przecież to niemałe obciążenie.

Po miesiącu zauważyła, że Filip często przesiaduje z Beatą, bo tak miała dziewczyna na imię, w kuchni. Zaczął nawet obierać za nią ziemniaki i kroić warzywa na surówkę. Gdy próbowała poruszyć ten temat zbył ją ze śmiechem.

- Uczę się gotować. Co w tym dziwnego- zakończył rozmowę.

- Jakoś wcześniej się do tego nie garnąłeś – zauważyła z przekąsem.

Później już zimą przyłapała go na tym, że za Beatę odśnieżał podjazd i dokładał do pieca od centralnego ogrzewania. A tak kiedyś nie lubił brudzić sobie rąk. Gdy mieszkali z rodzicami w kotłowni był raz i powiedział, że nigdy więcej.

Bomba wybuchła wiosną. Gabriela wsadzała właśnie  przy schodach do domu, żonkile, które kupiła dzień wcześniej, gdy oświadczył jej, że Beata jest w ciąży i że odchodzi to znaczy nie Beata tylko on od Gabrieli, bo on jest ojcem tego dziecka.

- Oczekuję, że się wyprowadzisz z Kamilem. Będę na niego płacił alimenty i chcę go zabierać co drugi tydzień na weekend – dodał spokojnie i beznamiętnie.

 Ogłuszona Gabriela nie wiedziała co powiedzieć. Wstała i poszła do domu. Zaczęła w pośpiechu pakować swoje rzeczy i rzeczy Kamilka. W głowie czuła pustkę. Zamrożone emocje nie znajdowały ujścia. Zadzwoniła po tatę, by po nią przyjechał. Trzeba też odebrać małego ze żłobka. Po dwudziestu minutach tata zatrzymał się pod bramą.

- Obyś zaznała z nim tego czego ja zaznałam pod koniec i oby spotkało cię to co mnie – rzuciła przez ramię do Beaty wychodzą w pośpiechu. Tamta tylko spuściła głowę i uśmiechnęła się lekko.

 

 

23 września 2015 , Komentarze (4)

Spokojny dzień mnie dzisiaj czeka - w domu. Mam zamiar popracować trochę i może napisać opowiadanie. Po południu pewnie skuszę się na coś artystycznego. Może zrobię kolejną kasetkę, a może coś namaluję. Powinnam kupić 2 skrzyneczki do ozdobienia. Tym razem powinnam je ozdobić głównie po bokach nie na wieku, bo maja stać na segmencie w pokoju dziennym. Wysoko, tak, że wieczka nie będą widoczne.Muszę się z tym spieszyć, bo jak przyjdą chłody ciężko będzie wszystko w pracowni schło. Wczoraj zrobiona kasetka chyba zostanie w domu, bo mi się podoba. W rzeczywistości jest fajniejsza niż na zdjęciach. Kolory to zgniła zieleń przecierana i musztardowy z dodatkiem starego złota. Lubię te barwy.

.Jutro też siedzę w domu i też jakiś specjalnych atrakcji nie powinno być. Krzysiek co prawda jedzie do miasta na zakupy, ale to on będzie miał wrażenia, a nie ja.

Dietę trzymam, ale nie chudnę. Chyba rzucę ta całą dietę w diabły. Trzy tygodnie wysiłku i 80 dkg mniej. Nie potrafię do diety podejść jak do wyzwania. Dla mnie to katusze są i tylko myślę o tym by się jak najszybciej  się skończyły. Szybkie diety już na mnie niestety nie działają. Kiedyś to było 10 kg mniej w miesiąc i spokój. Stanowczo nie należę do długodystansowców w dziedzinie odchudzania i na długie boje się nie piszę... Grubi też maja prawo do życia...

22 września 2015 , Komentarze (20)

Karolina nie miała szczęścia w życiu. Odkąd pamiętała w jej życie składało się ze  smutku, strachu, a później złości. Miłości nie czuła nigdy, bo kto miał ją kochać wiecznie pijany ojciec czy zastraszona, zapracowana matka. Matka pracowała jako sprzątaczka w szkole i dorabiała sobie sprzątając mieszkania. Pieniędzy z tego wiele nie było, a ojciec swoje potrzeby miał. Pił przecież codziennie. O pracy nawet nie myślał. Z domu rzadko wychodził i tłukł je obie regularnie. Matkę za to, że za mało pieniędzy przynosi do domu. Karolinę za to, że żyje, żre i patrzy na niego z pode łba. Gdy dorosła trochę matka zaczęła zabierać ją z sobą do domów w których sprzątała. To wtedy Karolina zobaczyła jak żyją i mieszkają inni. Gdy poszła do szkoły nagle dotarło do niej, że nie wszyscy ojcowie biją i nie wszystkie matki tyrają ciężko po całych dniach. Zapragnęła innego życia niż wiodła jej matka i zaczęła się pilnie uczyć. Zdolna była i ambitna. Szkołę podstawową skończyła z wyróżnieniem. Podobnie gimnazjum. Chciała iść do liceum, a później na studia, ale ojciec tak się wściekł, że wybił jej dwa zęby.

- Tak studia!Ty tłumoku. Ile jeszcze chcesz żreć mój chleb. Sama się utrzymuj- ryczał tłukąc ją pasem. Jak psa z domu wygonię darmozjadzie jeden. Po coś tu potrzebna. Co z ciebie za pożytek. Tylko miskę ci trzeba napełniać i o więcej wołasz.

Matka próbowała się za nią wstawić. Po raz pierwszy chyba, ale szybko zrezygnowała, gdy tylko posmakowała pięści rozjuszonego ojca. Karolina  poszła więc do zawodówki, a popołudniami pracowała z matką. Po skończeniu szkoły sprzątała dalej, bo to przynosiło całkiem niezły dochód. Popołudniami  w tajemnicy przed ojcem uczyła się w technikum ekonomicznym. Nauczyła się schodzić ojcu z drogi i oddawała mu część zarobionych przez siebie pieniędzy. Teraz ojciec nie trzeźwiał już wcale. Któregoś dnia zasnął i się nie obudził. W domu zapanował spokój. Nie na długo jednak, bo mieszkały w domu, który prawnie należał do rodziny ojca. Teraz stryj upomniał się o swoją własność, a one wylądowałyby na ulicy gdyby nie dziadek, który zgodził się przyjąć je do siebie. Dom był stary, jednoizbowy i zaniedbany. Łazienki oczywiście nie było, a zimą przez nieszczelne okno na parapecie zbierała się warstewka śniegu. Dziadek nie był wiele lepszy  od ojca. Pił jak on. Co prawda nie bił, ale za to zapraszał do domu kumpli, którzy szybko zwrócili na Karolinę uwagę. Byli ordynarni i mimo jej próśb nie chcieli trzymać rąk przy sobie. Uciekała przed nimi na strych. Tam się uczyła przy świeczce i tam nieraz spała zwinięta w kłębek na starym zakurzonym materacu, opatulona zatęchłą pierzyna pamiętającą pewnie czasy wojny. Jeszcze dziś pamięta zapach kurzu i odchodów gołębi gnieżdżących się pod dachem i śmiech kumpli dziadka, gdy z obrzydzeniem odpychała ich natarczywe dłonie.

- Co się tak bronisz. Nie ubędzie ci – rechotali obleśnie się uśmiechając.

- Nie chce nas bo my za niskie progi. Panienka uczona przecież. Na królewicza czeka. W wilii z basenem chce mieszkać, a nie w starej chałupie –mawiali.

Jeden z nich był szczególnie namolny. Chciał się Nawet żenić. Darek był chudy, wciąż miał tłuste włosy , niedomyte paznokcie i plamy potu pod pachami. Czuła do niego wstręt. Dziadkowi za to pomysł się nawet spodobał i zaczął ją nakłaniać, żeby się zgodziła.

- Swój chłop jest. Pracuje i nawet zawodówkę skończył. Źle ci z nim nie będzie. W końcu musisz iść na swoje – namawiał. Lata swoje masz. Tu miejsca nie ma, a za pół roku wujek Antek z kryminału wychodzi. Wróci tu i gdzie będziesz spać.

 Matka tylko głowa pokiwała.

- Za pół roku to ja już się wyprowadzę. Na studia idę- odpowiedziała.

- Tobie się wydaje, że jak kto uczony to już księcia znajdzie. A z czego się utrzymasz na tych studiach i gdzie będziesz mieszkać – warknął dziadek. Teraz to tylko by wszyscy szkoły kończyć chcieli – dodał.

- Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam  to i teraz dam radę – odpowiedziała hardo.

Jak powiedziała tak zrobiła. Studia skończyła i dostała pracę w agencji reklamowej. Tym razem miała szczęście. Zarabiała tyle, ze stać ja było na wynajęcie kawalerki. Urządziła ją po swojemu i cieszyła się jak dziecko. W końcu miała na ciuchy, kosmetyki i na własny komputer. No i zakochała się. Pierwszy raz. Teraz żyła jak we śnie. Marek przystojny student ostatniego roku informatyki miał zniewalający uśmiech, delikatne dłonie i wciąż prawił jej komplementy. Szybko uległa.  Od razu wprowadził się do niej.

- Po co mam mieszkać z kumplami skoro możemy  więcej czasu spędzać razem- argumentował.

 Minął rok, a on nadal był studentem. Na brak pieniędzy za to nie narzekał i codziennie wychodził gdzieś wieczorami. Wracał późno często półprzytomny i podniecony. Już nie prawił jej komplementów i przestał się uśmiechać. Brał ją szybko i brutalnie nie zważając na jej protesty. Pierwszy raz uderzył ja w twarz, gdy nakryła go w łazience z kokainą.

- Ty wścibska szmato nawet tu nie mogę być sam – wrzeszczał.

Przeraziła się i uciekła. Wróciła w nocy. Czekał na nią skruszony z bukietem róż i bransoletką. Wybaczyła. Nadal kochała i wierzyła, że to był pierwszy i ostatni raz. Poczuła się nawet winna, że tak bezceremonialnie wtargnęła do łazienki.

- Przestanę brać i pójdę na odwyk – obiecał.

O tym, że handluje prochami dowiedziała się przypadkiem niecały miesiąc później. Nie zamknął drzwi do łazienki, a ona przechodziła obok gdy rozmawiał przez telefon. Spytała go o to, a on warknął, że to nie jej sprawa.

- Dla nas to robię. Całe życie chcesz się gnieść w wynajętej kawalerce – dodał wściekły.

- Patrz ile mam kasy powiedział. No patrz i stul mordę. Nie wyjeżdżaj mi tu z morałami- wrzasnął ściągając walizkę z pawlacza. Była spora i pełna pieniędzy. Widziałaś kiedyś tyle forsy. No widziałaś – spytał drwiąco.

Rozpłakała się i wybiegła z pokoju. Zastał ją w kuchni.

- Nie rycz. Masz kup sobie coś – powiedział rzucając jej kilka setek w twarz i doprowadź się do porządku, bo wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Menel by cię teraz nawet nie zechciał. Moja kobieta ma być piękna i zadbana. Ma też często rozkładać nogi, a ty coś się ostatnio ociągasz.

Drugi raz uderzył ją gdy przypadkiem rozlała wino na jego nowa kurtkę. Potem bił już częściej i mocniej. Nawet puder nie ukrywał sińców na jej twarzy. Coraz częściej brała wolne w pracy by ukryć przed ludźmi swoją hańbę. Próbowała odejść, ale zlał ja tak, że tydzień wolnego dostała, bo nie mogła się ruszać.

- W życiu się ode mnie nie uwolnisz ty dziwko. A jeśli już to ja odejdę nie ty – wrzeszczał tłukąc ja i kopiąc.

 Karolina zwinęła się w kłębek na podłodze i dłońmi osłaniała twarz i głowę, by obrażenia były jak najlżejsze. Po tygodniu zorientowała się, że jest w ciąży. Coś w niej pękło.

- Już nigdy mnie nie uderzy, ani ciebie- szepnęła obejmując brzuch. Zapakowała trochę rzeczy do plecaka, zamówiła taksówkę, wzięła walizkę z pieniędzmi i cicho zamknęła drzwi i nie oglądając się za siebie.

 

22 września 2015 , Skomentuj

Skończyła się laba i znowu od dziś piszę na forum. Kilkanaście tematów już przygotowałam i teraz je tylko trzeba rozwinąć. Ważne jest by pisać dużo tematów, bo forum ma się stać bardzie popularne. Pisze mi się łatwo, bo tematy raczej mi bliskie. Po południu może powstanie jakieś opowiadanie albo obraz. Dawno też nie robiłam nic z decu, a farbę podkładową już mam. Co prawda wydaje mi się dość gęsta, ale jeszcze jej nie wypróbowałam to narzekać zawczasu nie będę. Ostatnio chodzi mi po głowie, żeby moje opowiadania dać przeczytać komuś kto się na tym zna, żeby je ocenił. Wypunktuje błędy i potknięcia, żebym je wyeliminowała. Nie wiem tylko czy to ma być dziennikarz czy polonista. Marzę o tym, żeby kiedyś pisać opowiadania do czasopism to chyba dziennikarz.

U mnie w kuchni jest plaga myszy. Koty łapią jak szalone. Wcześnie myszy wróciły, to może oznaczać ciężką zimę. Oby nie, bo boję się o rury od wody. No i opału jeszcze za dużo nie mam zgromadzonego. Rozważam kupienie oprócz węgla i drewna. 

W ogrodzie zostało jeszcze to i owo. Jest kabaczek, ale mały i nie wiem czy dojdzie. Są też dwie dynie. Jedna nawet spora i tą zjemy w tym tygodniu. Będzie zupa i sos. Druga musi poczekać. Po 1 października trzeba będzie już ogród skopać i nawieźć na zimę. Krzysiek będzie miał urlop przez trzy tygodnie to i odpocznie i co nieco w domu zrobi. Musimy też kupić grzybów do suszenia i pojechać zaszczepić Pikusia. Trzeba by też kupić leki na robaki dla stada. Co prawda nie widzę, żeby robaki były, ale profilaktycznie dawkę im podam.

21 września 2015 , Komentarze (3)

Była siedemnasta, gdy Fredek obudził się zupełnie trzeźwy. Nic dziwnego rano wypił ledwie ćwiarteczkę, bo na więcej nie miał, a kumpli chętnych postawić pod sklepem jak na złość nie spotkał. W domu był ziąb – ogień pod blachą dawno wygasł, a na dworze trzymał tęgi mróz. Co najgorsze musiał się we śnie rzucać, bo stół był przechylony i ostatni kieliszeczek, który zostawił sobie na klina przepadł.

- Cholera – zaklął  pod nosem. Ale mnie suszy. Muszę coś skombinować, bo uschnę. Może Albert coś będzie miał. Wczoraj przecież wziął zasiłek. Może jeszcze wszystkiego nie przepił, albo Kazek. Temu przecież dopiero co listonosz rentę przyniósł.  Myślał ubierając się w pośpiechu.  Już po chwili zamykał drzwi i przedzierał się przez zaspy do furtki. Mróz trzymał. Musiało być z dwadzieścia stopni, bo policzki i nos mu w momencie zdrętwiały. Droga była zasypana jak zawsze. Pług przecież jeździł tylko do domu sołtysa, a dalej to ludzie musieli sami sobie radzić.

-  Najpierw do Kazka, bo bliżej- mrukną naciągając czapkę na uszy.

Szło się ciężko. Poboczem w ogóle się nie dało, bo śnieg był za głęboki, a jezdnia przypominała  miejscami szklankę. Miejscami zaś między koleinami śnieg był twardy i ubity. W dodatku było już prawie ciemno.

- Jeszcze tylko zakręt koło domu Karolaka i już będę na miejscu- wymamrotał. Żeby tylko starej Kazka w domu nie było, bo to jędza jest. W kościele tylko siedzi i udaje cnotliwą, a przyzwoitym człowiekiem gardzi. Ostatnio jak robili z Kazkiem i Bolkiem flaszeczkę wpadła jak furia i za miotłę złapała. A jak się przy tym darła. Jak wyzywała. Od pijaków i ochlapusów. Aż uszy więdły. Później won z domu kazała iść. To poszliśmy. Cóż się będziemy z babsztylem wadzić. Szkoda tylko Kazka, że z taką jędzą zapowietrzoną pod jednym dachem żyje. Myślał. Wlokąc się noga za nogą.

Po chwili już był pod domem kumpla. Jeszcze do drzwi nie doszedł jak usłyszał wrzaski Kazkowej.  Za moment Kazek pojawił się w drzwiach i trzymając palec przy ustach ruszył chwiejnie do furtki. Cóż było robić Fredek zrobił w tył zwrot i podążył za Kazkiem.

- Masz coś? – spytał.

- A skąd – odparł Kazek. Do zlewu mi cholera jedna wylała i resztę pieniędzy zabrała. Rozwodem grozi. A gdzie ja na stare lata pójdę. Córkę buntuje i ta już ze mną nie rozmawia prawie. Ech życie – westchnął.

- Trza iść do Alberta. Jak nic. Sam jest i nikt mu głowy nie suszy –stwierdził Fredek.

- Ano trza. Tylko czy mu jeszcze co zostało, bo rano widziałem go pod sklepem z Bolkiem i chyba mu stawiał – dorzucił Kazek. Witek ten z K też tam był i Stasiek spod lasu, a oni za kołnierz nie wylewają.

- Może jeszcze coś ma. Zasiłek wziął przecież dopiero wczoraj – rzucił Fredek.

- A kto go tam wie. Chytry nie jest i lubi się napić w towarzystwie. Wszystkim stawia, a sępów nie brakuje. Tylko o kumplach nie zawsze pamięta – mruknął Kazek.

Zamilkli i ruszyli przed siebie, pogrążeni we własnych myślach.  Po paru krokach byli już przy zagajniku za którym znajdował się przystanek i tuż obok chatynka Alberta. Stara i pochylona. Było już całkiem ciemno. Tylko świecący księżyc  umożliwiał poruszanie się. Po chwili Fredek idący przodem zauważył jakiś ciemny kształt leżący na drodze tuż koło pobocza. Kształt był duży i przypominał człowieka. Gdy doszli bliżej. Okazało się, że to mężczyzna.

- Ani chybi zabity – rzucił Kazek. Pewnie go coś stuknęło jak szedł od autobusu. Tak tu ciemno.

- To ten inżynier, zięć Karolaka – stwierdził Fredek. Wiesz ten co mu prawo jazdy zabrali, bo po pijaku wjechał w płot starej Malczykowej. Teraz autobusem do pracy jeździł. Szkoda go. Swój chłop był.

- Może jeszcze żyje. Zobacz czy dycha  – mruknął Kazek oglądając się w koło niepewnie.

- E tam dycha. Zobacz ile krwi. Cały śnieg zalany. Ani Chybi trup – powiedział Fredek przeszukując mu kieszenie.  Patrz ile ma forsy. Pewnie wypłatę wziął. Jemu to się już nie przyda, a my porządzimy z tydzień – dodał chowając pieniądze do kieszeni. Jak nie my weźniemy to inni to zrobią. Wątpię by rodzinie oddali ci co go znajdą.

- No dobrze już dobrze. Chodź szybko zanim ktoś nas tu zobaczy – wymamrotał Kazek.

Pili do północy. Później zdrzemnęli się trochę. Rano Kazek ruszył do domu, a Fredek do sklepu. Wyrzutów sumienia z powodu zabranych pieniędzy nie mieli. Zmarłego nie żałowali. Nawet na ten temat nie rozmawiali, bo i po co. Umówili się tylko na wieczór na następna flaszkę albo i dwie. W końcu mieli teraz za co pić. Fredek pod sklepem spotkał Bolka i Staśka. Jak zwykle czekali na okazję. Rozmowa toczyła się o zięciu Karolaka. A jakże.

- A wiesz  ty Fredek co się wczoraj Jackowi od Karolaka przytrafiło. Leżał napity koło zagajnika i jakaś menda mu wypłatę zabrała. Caluśką. Ani grosza do domu nie przyniósł. Co gorsze butelka wina, którą niósł na przeprosiny dla żony mu się potrzaskała. Całe ubranie sobie powalał na czerwono. Karolak wściekły powiedział, że go z chałupy wygoni.

- Słyszałem, słyszałem – wymamrotał Fredek umykając chyłkiem do domu.

 

21 września 2015 , Komentarze (6)

Dziś wstałam wcześnie, bo mamy trochę roboty. Trzeba wreszcie wykopać ziemniaki i wyczyścić piec i komin. Krzysiek jest w domu to jest szansa, że się z wszystkich szybko uwiniemy. Później będę pewnie działać artystycznie albo pisać. Może powstaną następne obrazy i opowiadania. Dobrze mi się od kilku dni pisze. U mnie wena pojawia się okresowo. Później umyka. Trzeba to wykorzystać i znowu kilka opowiadań napisać. Nadal jestem strasznie senna. Potrafię spać i dwa razy w ciągu dnia. Wczoraj byłam w  łóżku przed 12. Dziś ledwie o 9 wstałam i to senna. Nie wiem co mi jest ale to z pewnością nie tarczyca, bo przy tarczycy ma strasznie suchą skórę na łokciach, suche włosy i jest mi zimno. Teraz tych objawów nie mam.

Nie chudnę mimo diety i znowu jestem ciągle głodna. Mam dość walki i chyba poczekam z odchudzaniem do wiosny...

20 września 2015 , Komentarze (10)

Ten dzień był inny niż wszystkie. Baśka od samego rana czuła, że coś się wydarzy. Coś  bardzo złego. Niespodziewanego i tragicznego. Ufała swoim przeczuciom. W końcu miała babkę wiedźmę, a i sama czasem to i owo przewidziała.  Przeważnie złe rzeczy. Szkoda, że nie potrafię przewidzieć numerów w totolotka. Babcia też nie. Przynajmniej nasze zdolności by się na coś przydały. Mawiała. Dziś lęk ogarnął ją gdy tylko wstała z łóżka. Już w łazience podczas mycia zębów poczuła, ze włosy jej się jeżą na karku, a strach oplata niby mackami.  Niepokój dręczył ją  na tyle, że do pracy pojechała autobusem. Pozostawiając samochód w garażu. Nie będę kusić losu. Pomyślała. W pracy zachowywała się jak lunatyczka, aż koleżanka, korpulentna brunetka,  Wanda zwróciła na to uwagę.

-  Baśka obudź się wreszcie. Trzeci raz cie pytam gdzie jest ta umowa z firma z K. Zaraz idę do szefa w tej sprawie i muszę przejrzeć te papiery – krzyknęła jej tuż nad uchem. Co ty taka nie do życia dziś jesteś. Problemy masz jakieś. Wyrzuć to z siebie. Będzie ci lżej – dodała już ciszej Wanda.

-  A znowu mam przeczucie, że coś się wydarzy. Męczy mnie od rana. Pamiętasz ten dzień gdy Ewa miała wypadek. Tak samo się wtedy czułam – odpowiedziała Baśka.

-  No nie. Znowu. Jesteś po prostu nadwrażliwa. Nadwrażliwa i stuknięta.  Zaraz będą problemy i  to realne jak nie znajdziesz tych dokumentów. Szef dziś wściekły jak osa – dorzuciła Wanda. Podobno wydało się, że jego żona ma kochanka - dodała konspiracyjnym szeptem. To nie pierwszy. Jakiś młokos. Ponoć trener z klubu fitness. No, ale ty wcale mnie nie słuchasz. Najlepiej skończ to sprawozdanie i na resztę dnia weź wolne, bo i tak się do niczego dzisiaj nie nadajesz – stwierdziła.

- A wiesz, że masz rację. Zaraz się zwolnię. Nic tu dziś po mnie i tak nie mogę się skoncentrować, a dokumenty o które pytałaś są na biurku Ewy – mruknęła Baśka zamykając biurko.

Po wyjściu z pracy zrezygnowała z robienia zakupów i od razu poszła na pobliski przystanek autobusowy. Najlepiej przesiedzę cały dzień w domu. Przynajmniej ja będę bezpieczna. Pomyślała. Na przystanku tłoczył się spory tłumek pasażerów. Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, a jej autobus spóźniał się już od  10 minut. Smukła blondynka siedząca na ławce tuż obok, próbowała uspokoić  kapryszącego trzylatka, a dwie starsze kobiety utyskiwały na zdrowie. Jesień dopiero zaczęła złocić liście pobliskiego klonu. Dzień był pogodny – słoneczny i ciepły. Pędzącego na deskorolce nastolatka zauważyła dopiero wtedy gdy już wpadał na jezdnię. Widocznie nie zdążył wyhamować. Pisk opon nadjeżdżających samochodów i krzyki ludzi zlały się w jedno. Za sekundę nieruchome ciało leżało już na jezdni, a strzaskana deskorolka wylądowała tuż koło przystanku. Wstrząśnięta Baśka zaparzyła się w kręcące się nadal kółka. A więc stało się. Pomyślała. Już po chwili podjechało pogotowie i policja. Tłum gapiów gęstniał z minuty na minutę. Baśce zrobiło się słabo. Ostatkiem sił za pomocą łokci utorowała sobie drogę i ruszyła pieszo do domu. W końcu to tylko trzy przystanki. Jak kruche jest ludzkie życie. Zadumała się. Po powrocie do domu nalała sobie drinka. Potrzebowała tego. Gdyby miała jakieś leki na uspokojenie pewnie by wzięła. Wypiła i jeszcze rozdygotana zadzwoniła do babci.

- Wiesz babciu. Czułam, ze coś się stanie, ale najgorsze jest to , że nie mogłam temu zaradzić. Nie mogłam pomóc. Nie mogłam go powstrzymać. Nic nie mogłam zrobić. Po co mi taki dar skoro nie mogę zmienić losu? – żaliła się.

- To nie zawsze jest dar dziecinko. Czasem to przekleństwo, jarzmo trudne do udźwignięcia niestety – odpowiedziała babcia. Nie martw się tak. Szkoda dzieciaka, ale nie zamartwiaj się, bo i tak to niczego nie zmieni. Tak miało być.

Po rozmowie z babcią zdrzemnęła się. Zdawało się, że na chwilę, a minęło kilka godzin. Otworzyła oczy, gdy szarość wieczora zaczęła wypełniać każdy kąt w pokoju. W łazience zapaliła lampę na półce koło wanny i napełniła wodą wannę. Dobrze, że ten dzień już się skończył. Pomyślała jeszcze zaspana.

Pojawił się nagle. Nie wiadomo skąd. Najpierw szary cień, a po chwili czarna, potężna zamaskowana sylwetka.  Dopiero teraz przypomniała sobie o brutalnym gwałcicielu okradającym swoje ofiary, o którym rozmawiały koleżanki w pracy. Dwie kobiety ledwie przeżyły. Tak były zmasakrowane. O boże i co teraz? Ten niepokój od rana. To nie o tego chłopaka chodziło tylko o mnie. Przemknęło jej przez myśl. Co robić? Przecież mogę zginąć. W tym momencie pojawiło się przeczucie, że jeszcze może wyjść z tego cało, o ile dobrze to rozegra. Uspokojona jakby z oddali usłyszała własny głos:

- Tylko spokojnie. Dam ci wszystko co zechcesz. Tylko nie rób mi krzywdy – wymamrotała.

- Najpierw ta bransoletka, a później się rozbierz- warknął bandzior.

Chwilę  drżącymi rękami, mocowała się z zamkiem po czym  spokojnie ją zdjęła i gwałtownie  wrzuciła do wanny pełnej wody.

- To sobie weź – krzyknęła z pasją.

W tym momencie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Wściekły bandzior uderzył ją w twarz, aż zatoczyła się na ścianę i poczuła w ustach smak krwi. Schylił się by wyłowić świecidełko z wanny, a wtedy potrącona przez nią lampa wpadła do wody. Nieludzki wrzask mężczyzny zmieszał się z odgłosem tłukącego się szkła. Światło zamigotało i zgasło. Krzyczał przez chwilę. Baśka przekroczyła znieruchomiałe ciało i poszła zadzwonić po policję. Sygnał nadjeżdżającego radiowozu zastał ją w kuchni gdy zapalała świecę. Tym razem na prawdę się stało. Przeczucie mnie nie zawiodło. Pomyślała otwierając drzwi.

20 września 2015 , Skomentuj

Wczoraj wróciła mi wena na pisanie opowiadań. W dwie godziny opowiadanie było już na portalach. Ciekawe czy wena ze mną pozostanie na dłużej czy wpadła tylko na chwilę. Poza tym zabrałam się w końcu za malowanie olejami na papierze. Podmalówka gotowa, ale mi się nie podoba. Dziś może będę dopracowywać. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Maluje się nawet nieźle. Miękko jak na płótnie. Dziś Krzysiek siedzi w domu to pewnie niewiele poza tym zrobię. Pewnie się też pozłoszczę trochę, bo telewizor włączy. Pomyślałam sobie czy by nie wydać w przyszłym roku opowiadań. Myślę o wydawcy, który by mi wydał bez współfinansowania, ale to chyba by był cud, gdybym go znalazła. Jak nie znajdę to wydam ebooka, bo na co innego mnie nie stać. Tomiki w zasadzie piszą się dwa. Jeden z opowiadaniami dla kobiet i drugi z dreszczykiem. Dziś w nocy miałam jasny sen na ten temat. Pojawiła się wysoka, stroma góra i wiedziałam, że jak na nią wejdę to tomik będzie. Weszłam. Gorzej, bo po drugiej stronie było miasto. Czyżbym więc z wydania satysfakcji i przyjemności miała nie mieć? Wszystko możliwe, bo ostatnio zrobiłam się jakaś taka pusta, obojętna emocjonalnie. Rzadko co mnie cieszy, a i poczucie szczęścia też nie ma do mnie dostępu. Trzeba by zwizualizować we śnie wodę i zanurzyć się w niej...

19 września 2015 , Komentarze (12)

No i wreszcie dojechałam do N. Byłam w drodze od południa czyli od prawie 12 godzin. Droga mi się strasznie dłużyła, a ja już ledwie widziałam na oczy. Dom za domem, skrzyżowanie za skrzyżowaniem, miasteczko za miasteczkiem, wieś za wsią. Ostatnie kilkanaście kilometrów to już tylko nie przebyte lasy i góry. Gnałam na złamanie karku nie zatrzymując się po drodze. Nic nie miałam w ustach od 10 rano to jest od czasu, gdy zadzwoniła mama z wiadomością, że tata miał zawał.  Ponoć lekki i czuł się dobrze, ale to już drugi. Aż cud, że mój wysłużony fiat zniósł taka drogę w takim tempie.  Odkąd rodzice przeprowadzili się w okolicę N nie zaznałam chwili spokoju. Byli już starsi i schorowani, gdy zachciało im się opuścić miasto i zamieszkać na wsi. Żadne argumenty do nich nie trafiały.

- Wiesz jak to jest córeczko – przekonywał mnie tata. Całe życie o tym z mamą marzyliśmy. Cisza, spokój, czyste powietrze, własne warzywa i stadko kurek. Może króliki.

- Może ze dwie kozy – dorzuciła mama.

- Ale wy nawet kozy z bliska nie widzieliście – oponowałam. W waszym wieku! Do lekarza daleko, a tata jest po zawale.

- Będzie dobrze. Nie martw się – argumentował tata. Zdrowa okolica, brak stresów to i my będziemy zdrowsi.

No i masz tobie. Zdrowsi. Mamrotałam pod nosem zatrzymując się na parkingu pod stacją benzynową.  Muszę zatankować, rozprasować nogi i napić się kawy w okolicznym barze, bo nie dojadę.  Bar mieścił się w małym budyneczku tuż przy wyjeździe ze stacji benzynowej. Robił przygnębiające wrażenie. Przydałby mu się remont. Pomyślałam. Już po chwili znalazłam się w dusznym od dymu papierosowego wnętrzu. Najwyraźniej tu nikt nie przestrzegał zakazu palenia. Tęga barmanka w poplamionej bluzce krzątała się za barem.

- Co podać? – rzuciła

- Kawę. Tylko mocną i bez cukru – odpowiedziałam ruszając do stolika.

- A gdzie panienka jedzie tak po nocy i to sama – spytała. Nie boi się pani. W dodatku w pełnię.

- A czego się mam bać? Zresztą już prawie jestem na miejscu. Jadę do K. To jeszcze tylko kilka kilometrów. No i co pełnia ma do tego.

- To nie wie pani, że tu nocami, zwłaszcza takimi jak dziś, gdy jest pełnia księżyca straszy?-  Właśnie na drodze do K tuż na kapliczką w lesie – rzuciła podając mi kawę. Wszyscy miejscowi omijają  to miejsce w taki czas. W ogóle w czasie pełni siedzą nocami w domach. Tak trzeba. Po co los kusić. – dodała.

- E ja tam w strachy nie wierzę. XXI wiek mamy. No i spieszy mi się.

- Niech panienka przeczeka do rana. Dobrze radzę - mruknęła pod nosem barmanka

- A mowy nie ma – odpowiedziałam. Dopijając resztkę kawy.

Za moment siedziałam już w samochodzie. Włączyłam radio i ruszyłam raźno. Po chwili światła baru zniknęły mi z oczu. Znalazłam się na krętej drodze wśród gór. Las miejscami schodził aż do drogi. Było ciemno i prawdę mówiąc nieprzyjemnie. Droga wiła się, a światła reflektorów nie zdołały przebić ciemności. Księżyc to pojawiał się to znikał za chmurami.  Mgła pojawiła się znikąd. Snuła się i rwała tuż nad jezdnią i między drzewami.  Przejechałam z trzy kilometry, gdy nagle zauważyłam, że na drodze coś leży. Coś albo ktoś. Na samym środku.  Podjechałam bliżej i dostrzegłam, że to wygląda jak skulony człowiek. Wypadek. Pomyślałam. Trzeba wezwać pomoc. Zatrzymałam się. Wzięłam latarkę i wysiadłam z samochodu. W tym momencie przypomniały mi się opowieści barmanki i poczułam się dziwnie.

Bzdury- rzuciłam pod nosem i podeszłam do ciemnego kształtu.

 Tak to był człowiek. Starszy szpakowaty mężczyzna w ubłoconym płaszczu i białej koszuli w ciemne plamy. To krew. Zauważyłam. Zauważyłam też, że mężczyzna nie miał gardła. W jego miejscu ziała olbrzymia, poszarpana dziura, a krwi było coraz więcej i więcej. Już spływała na jezdnię tworząc upiorną plamę. W tym momencie usłyszałam warczenie.  Odwróciłam się i dostrzegłam  psa. Był olbrzymi, a oczy mu się jarzyły w świetle latarki. Pysk miał cały uwalany krwią, a z pomiędzy zębów zwisały mu jakieś strzępy. Stał tuż przed moim samochodem. Drogę ucieczki miałam więc odciętą. Wciąż warczał i czułam, że zaraz zaatakuje. Nie zastanawiając się ruszyłam biegiem w przeciwnym kierunku w stronę ciemnej ściany lasu.  Dopadłam jakiegoś drzewa i szybko się na nie wspięłam. Całe szczęście, że byłam w spodniach i w wygodnych butach, bo miałabym z tym problem. Pełna zgrozy z rozszalałym sercem spojrzałam w dół, ale psa nigdzie nie było. Byłam sama w lesie z trupem i czającą się w ciemności bestią, bez telefonu, bo został w samochodzie.  Od strony auta dobiegło mnie przeciągłe wycie.

- No i co robić? Jak wezwać pomoc? – wymamrotałam.

Nie ma rady trzeba czekać do rana aż ktoś pojedzie i natknie się na trupa. Żeby tylko ten pies już nikogo więcej nie zabił. Pomyślałam. Usadowiłam się wygodniej. Przytuliłam do szorstkiego  drzewa i chyba się zdrzemnęłam, bo obudziło mnie przenikliwe zimno, słońce prześwietlające się przez gałęzie i szczekanie psa. Ten był mały, oparł się kosmatymi łapkami o drzewo, na którym skulona  siedziałam i machając krótkim ogonkiem szczekał zawzięcie.

- A co panienka robi na tym drzewie?- usłyszałam głos mężczyzny z dołu. Mężczyzna był starszy, siwy i miał uśmiechnięte, mądre  oczy. Nadchodził od strony lasu.

- Niech pan uważa! – krzyknęłam. Tam na drodze jakiś wielki czarny  pies zagryzł człowieka. Mnie też chciał zaatakować. Pewnie gdzieś się jeszcze czai w pobliżu.

- A to o to chodzi? Może panienka spokojnie zejść. Już ranek nocne upiory nie mają do nas dostępu. Teraz tu jest bezpiecznie. Tu straszy tylko w noc pełni, a teraz świeci słońce. Już po strachu.

- Ale jakie tam strachy. Ja to widziałam. Ten mężczyzna leżał na środku drogi z podgryzionym, a raczej wyrwanym gardłem i pies tam był – upierałam się przy swoim.

- Skoro mówię, że to tylko widmo, to mówię- stwierdził mężczyzna gwiżdżąc na psa i odchodząc spokojnie  w stronę drogi. Nie tylko panienka się strachu najadła – krzyknął z oddali.

Oszołomiona rozejrzałam się w koło i zauważyłam kapliczkę. Była tuż obok na sąsiednim drzewie. Przypomniałam sobie opowieści barmanki i nadal niepewna zeszłam z drzewa. To było tak rzeczywiste. Tak namacalne. Niemożliwe wręcz, że to tylko halucynacje. Widmo. Ruszyłam do samochodu. Jeszcze niepewna. Jeszcze rozedrgana. Gdy dochodziłam do samochodu spojrzałam na miejsce gdzie w nocy spoczywał mężczyzna i zauważyłam plamę słońca. Tylko słońca nie krwi.

Wsiadłam do samochodu i po chwili jechałam do rodziców. Stan taty okazał się lepszy niż przypuszczałam. Już po kilku dniach wrócił ze szpitala. Opowiedziałam  rodzicom o mojej przygodzie i faktycznie potwierdzili, że w tym miejscu podobne do mojego przypadki się zdarzają od lat. Najstarsi ludzie opowiadają, że tuż przed wojną wściekły pies zagryzł tam właściciela i od tego czasu straszy. Pisali nawet o tym w regionalnej gazecie.

 

 

 

19 września 2015 , Skomentuj

Wczoraj dzień był niespokojny. Przyjechało aż 3 kurierów z przesyłkami. Dotarły i farby i pędzle i perfumy. Tym razem to moje ulubione Far away z Avonu. Kupuje je od lat na zmianę z Opium. Lubię perfumy ciężkie, słodkie z wanilią i nutką egzotyki. Nie lubię cytrusowych i morskich i tych nietrwałych, które wietrzeją po godzinie. Z farb, które przyszły raczej jestem zadowolona. Odcienie są fajne i naturalne. W sam raz do malowania pejzaży. Wczoraj skończyłam następny obraz. Za malowanie na papierze olejami jeszcze się nie zabrałam. Może dziś... Ponoć robię postępy. Trochę teorii liznęłam na kursie i na forach. Teraz już tylko ćwiczyć...Chciałabym kiedyś malować bardziej realistycznie. Czy mi się uda bez malowania w plenerze? Czy wyrobie na tyle rękę i oko? Czas pokaże... Obawiam się tylko, żebym nie nabrała maniery robienia wciąż tych samych błędów jeśli koś mi ich nie pokaże. Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na kilka prywatnych lekcji jeśli podpatrywanie innych nie przyniesie rezultatu...Popatrywanie innych też za dobre nie jest, bo ktoś może zrobić błąd, a ja go powtórzę. No i kłopot.

Po południu może będę malowała Giewont, bo mama zamówiła. Mnie się zamówienie podoba, bo jeszcze gór nie malowałam. Może jesienny pejzaż, a może też zrobię bombkę. Farbę już mam...

Wczoraj wysłałam  meilem obrazy - pejzaże do oceny do absolwentki ASP w ramach korepetycji z rysunku i malarstwa. Chciałam, żeby mi napisała co robię źle, jakie błędy popełniam, że obrazy realistyczne nie wychodzą. Wiem oczywiście, że tu trzeba wprawy, ale jeśli będę robiła wciąż te same błędy to się nigdy nie nauczę. Z części błędów oczywiście sobie zdaję sprawę, ale nie ze wszystkich. Co siła fachowa to siła fachowa.

Dziś powinien być spokojny dzień wypełniony przyjemnościami. Oby takich więcej... Mam też zamiar pomedytować z tarotem. Medytacja z kursu jak dla mnie jest dość skomplikowana (2 strony A4). Ja jestem przyzwyczajona  do krótszych i prostszych, ale ponoć za każdym razem będzie łatwiej. Pewnie tak, bo coraz więcej szczegółów będę pamiętać. Medytacja jest fajna i żal mi było gdy się skończyła. Dziś powtórzę...

Dietę trzymam, ale zauważyłam, że jestem mniej głodna i nie zjadam 1400 kalorii, bo posiłki opuszczam. Będzie jo-jo.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.