Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1500647
Komentarzy: 54652
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 26 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 października 2015 , Komentarze (4)

Niedziela upłynęła mi spokojnie głównie spałam, odpoczywałam i jadłam. Już mam kilogram więcej. Sporo również wróżyłam. Trochę się uczyłam. Dzień był totalnie leniwy. Tak jak lubię. Cały dzień przeleżałam na kanapie. Nawet przy obiedzie mi Krzysiek pomógł. Odpoczęłam. Dziś już czeka mnie więcej pracy. Muszę zrobić kilka prań puki pogoda odpowiednia. Nie wiem czy na forum da się już pisać. Będzie też intensywniejsza nauka. Krzysiek dziś jedzie do biblioteki. Później wstąpi do brata. To kilka godzin go nie  będzie. Muszę ten czas wykorzystać na studiowanie tarota i może jakąś medytację. Po południu może zrobimy porządek w dokumentach. Może też zabiorę się za malowanie kolejnej skrzynki. Jutra jeszcze nie planuję. Nie wiem co będę robić. Powinnam coś zacząć malować, ale skrzynki teraz pilniejsze. Czekam na ostatnią lekcję kursu malarskiego. Jeszcze nie została wysłana. Będę więc miała do odrobienia dwie i koniec. Skupię się tylko na tarocie i oby mi wiedza do głowy szybko wchodziła...Ćwiczenia z kursu malarskiego będę stopniowo wykonywać zimą, gdy będę miała przerwę z decu z powodu zimna w pracowni.

4 października 2015 , Komentarze (3)

Wczoraj diety nie było. O nie. Pochłonęłam talerz gęstej kartoflanki z makaronem, warzywami, śmietaną i ziołami na wodzie z boczku, dwie kromki chleba z boczkiem. Chudy był co prawda, ale był i na dokładkę jeszcze chipsy i galaretkę z rodzynkami i śmietaną, którą przygotował Krzysiek. Objadłam się po pachy i wreszcie poczułam szczęśliwa po kilkutygodniowej diecie. Nie pisana mi szczupłość, ani zdrowe odżywianie. Najwyraźniej, bo tylko niezdrowe tuczące jedzenie sprawia, że jestem błogo nasycona i zadowolona. Dziś będzie kotlet mielony z szynki i mizeria, a wieczorem placki ziemniaczane z cukinią. Jak ja uwielbiam te węglowodany...Surówką, ani jogurcikiem to ja sobie nie pojem zwłaszcza jesienią i zimą. Pewnie znowu na zimę z 5 kg nabiorę, a wiosną będę zrzucać. Tak miałam całe życie z tym, że przy wadze pięćdziesiąt parę - sześćdziesiąt kg. Dopiero rzucenie papierosów, problemy z tarczycą i klimakterium dołożyły mi 40 kg, których zrzucić nie daje rady. Zrzuciłam 10 kg w zeszłym roku i dalej ani rusz...W tym roku tylko wagę trzymam. Staram się te dziewięćdziesiąt parę kg utrzymać, a planowałam zrzucić następne 10 do 85 kg. Cóż nie wyszło. Może w przyszłym roku.

Wczoraj miałam trochę pracy. Kilka razy wróżyłam, a wieczorem miałam zabieg koloroterapii wahadłem. To bardzo fajny zabieg polegający na dostarczeniu do aury tych kolorów, które są w danym momencie potrzebne. Zabieg wykonywałam na odległość, bo i tak można. Używam do tego celu wahadła izis. Marzę o takim specjalnym do koloroterapii, bo takie są w sprzedaży. Nie są niestety tanie. Może kiedyś kupię. Poprawa samopoczucia po zabiegu jest nieraz natychmiastowa.

Zrobiłam również butelkę. Tym razem użyłam też preparatu o efekcie szronu. Wyprałam też kołdrę i kapę. Trzeba korzystać z ładnej pogody... Zamówiłam kilka książek i następne karty anielskie...



3 października 2015 , Skomentuj

Wczoraj dzień był taki sobie. Wróżyłam sporo, ale za to na forum nie pisałam, bo coś się stało i nie mogłam dodawać postów. Napisałam do moderatora i czekam na odpowiedź. Zrobiłam za to obrazek i butelkę. Dziś będzie sprzątanie gruzu w wykonaniu Krzyśka i sąsiada, który ten gruz wywiezie. Ja mam zamiar pisać o ile się da. Może też będę się uczyć i oczywiście wróżyć. Następna butelka czeka. Przyszły mi też skrzynki i chustecznik do roboty. Jak ja to lubię...

Dieta mnie już denerwuje, bo nic nie chudnę. Chyba zacznę jeść normalnie, bo po co się męczyć jak efektów nie ma. Coś mi mówi, że za długo już tego katowania się i organizm nie wydala. Zbuntował się i powiedział dość. Moja psychika też już ma dość...Chyba czas sobie zrobić dłuższą przerwę i pilnować tylko, żeby nie przytyć powyżej 100 kg.

2 października 2015 , Komentarze (2)

Wczoraj miałam pracowity dzień. Sporo wróżyłam, pisałam na forum. Zrobiłam też kolejną butelkę świąteczną. Powstaną jeszcze co najmniej dwie, bo pomysły mam. Tylko je trzeba zrealizować. Po południu uczyłam się tarota, bo kolejna lekcja dotarła. Kurs jest ciekawy i sporo w nim psychologi. Wczoraj przerabiałam kartę głupca i musiałam się zmierzyć z wewnętrznym dzieckiem. To dla mnie trudne, bo zbyt poważna jestem, dzieci nie rozumiem, stronie od nich i szczerze mówiąc nie przepadam za nimi. Nawet swoim synem za dużo się nie zajmowałam gdy był mały, a scedowałam to trudne zadanie na moją babcię i mamę. Powinnam jeszcze przerobić medytację z tematem wewnętrznego dziecka. Może ona choć trochę pomoże mi zintegrować ten pierwiastek z moim ja. Może polubię się jako dziecko. Kto wie?

Od wczoraj Krzysiek ma urlop. Odpocznie trochę i pracy w domu podgoni. Ja się cieszę, ale i trochę martwię, bo jest ożywiony - dużo mówi, śpiewa, pogwizduje. Pewnie mnie szybko zmęczy.


1 października 2015 , Komentarze (7)

Następna próba...

Narzekanie na brak pieniędzy stało się ostatnio niemalże tak powszechne, jak  jadanie ziemniaków na obiad, ale częstsze. Narzekają wszystkie prawie  moje koleżanki i to niezależnie od dochodów. Okazji ku temu nie brakuje. Ot, chociażby ostatnio na babskim spotkaniu przyznałam się, że co miesiąc przeznaczam trochę pieniędzy na pomoc dla zwierząt. Wpłacam drobne kwoty na delfiny, ochronę wilków czy chociażby na dożywianie bezpańskich kotów. No tak, ale najpierw trzeba pieniądze mieć, stwierdziła jedna i to akurat ta, która ma o wiele wyższe dochody ode mnie. Ta, która najbardziej narzeka, a stać ją na utrzymanie dwóch samochodów, wczasy zagraniczne i to nie w Chorwacji, ale w Meksyku, na co rusz nowe cichy. Też bym wpłacała, gdybym miała, dodała druga, ale nie mam, bo utrzymanie kosztuje, a ostatnio kupiliśmy z mężem dom w Bieszczadach. Będziemy tam wyjeżdżać na weekendy i wakacje.  Zaoszczędzimy trochę, bo pensjonaty są przecież drogie. Cudne miejsce. Trzecia też nie ma. Ma za to na fryzjera, kosmetyczkę i zabiegi SPA, którymi  rozpieszcza swoje naznaczone przez czas ciało.

Ja nie mam na remont łazienki, a do fryzjera chodzę rzadko, o zabiegach SPA mogę sobie tylko pomarzyć. Nie mam też na wczasy zagraniczne, ani na nowe ciuchy co miesiąc. Mam za to na zwierzęta, które potrzebują pomocy. To kwestia priorytetów. Wybrać nową bluzkę czy życie bezdomnego kota, super fryzurę czy dofinansowanie sterylizacji bezpańskiej suki wyniszczonej porodami. Tej biegającej po ulicy, której szczeniaki są bestialsko zabijane.  Inna moja koleżanka ma, choć stać ją tylko na wynajęcie kawalerki. Ta rzadko narzeka, a wiem, że łatwo jej nie jest.

Narzekać potrafi każdy no może prawie. Czyżby stało się to modne? Bardziej modne niż działalność typu charytatywnego? Bardziej modne od prostych odruchów serca?

1 października 2015 , Komentarze (6)

Wczoraj zrobiłam sobie wolne. Trochę tylko powróżyłam i zrobiłam butelkę świąteczną. Poza tym próbuję się nauczyć pisać felietony. Kiepsko mi coś idzie. Wychodzą twory, które raczej chyba felietonów nie przypominają. Czas pomyśleć o kursie, albo o korepetycjach w tym zakresie. Opowiadania już do oceny przesłałam. W niedzielę, albo w poniedziałek rano już będę wiedzieć co i jak. Mogę wysłać i felietony. Tylko ich trochę nazbieram. Na razie mam dwa...Czarno to widzę...

Niedzielne nicnierobienie

No i znowu niedziela. Jak ja jej nie znoszę. Ten odgórny przymus odpoczywania i nicnierobienia mnie dobija. Z natury jestem leniwa i zmienna i gdy dopada mnie chęć do roboty powinnam to wykorzystać. Niestety  jest niedziela i pracować nie należy. Dziś np. chciałam zrobić pranie. Nazbierało się go, a w tygodniu nie miałam czasu. Pogoda też była niepewna.  Mój mąż niepraktykujący katolik mi na to nie pozwolił. Jego argument co ludzie powiedzą, gdy zobaczą sznur pełen suszącej się pościeli był nie do odparcia. Kłócić się nie chciałam.

Albo zakupy. W niedzielę pobliski sklep jest zamknięty na głucho. Ten następny na sąsiedniej ulicy też. Niby rozumiem, że właścicielom też się chwila oddechu należy, ale mnie z drugiej strony wkurza to, że nie mogę zrobić zakupów. Trzeba by pojechać do centrum, a tu autobusy kursują rzadko. Pieszo przecież nie pójdę, bo za daleko. Mąż mnie nie zawiezie, bo odpoczywa. Nic w tym temacie zdziałać nie jestem w stanie.

Dobrze chociaż, że mąż nie wymaga ode mnie w niedzielę na obiad rosołu i schabowego z kapustą, jak mąż koleżanki. Obiad musi biedaczka przygotować sama, bo pan i władca w niedziele odpoczywa. W końcu cały tydzień pracuje. Jej się to niby też należy, ale dopiero wtedy, gdy swoje przy garach wystoi. Stoi całe pół dnia, bo i ciasto musi być w niedziele na podwieczorek. Luksusowe z kremem nie byle gnieciuch czy babka na oleju.

Druga znowu odpoczywa wieczorem, bo całą niedzielę niańczy wnuczka. W końcu syn i synowa muszą odpocząć. Odpoczywają w każdą niedzielę.

30 września 2015 , Komentarze (12)

Wczorajszy dzień był ulgowy. Nie pisałam na forum. Powróżyłam za to trochę i ozdobiłam butelkę oraz termometr. Skończyłam skrzynkę na dokumenty i głęboką tacę na przyprawy. Zaczęłam też kasetkę, ale nie wiem kiedy skończę. Dziś już mam pracy więcej, bo pisanie na forum doszło. Może będzie też nauka - kurs tarota dotarł. Kusi mnie też następne opowiadanie, ale na razie pomysłu na nie nie mam. Zamówiłam dwie kolejne duże skrzynki. Trzeba się z nimi spieszyć, bo niedługo będzie za zimno w pracowni. Moczy się też następna butelka. Ta ma być świąteczna.

Wczoraj minęło nam z Krzyśkiem 11 lat odkąd razem zamieszkaliśmy. Ślub był potem. Poznaliśmy się przez gazetę w czerwcu. Zadzwonił on. On z Ryk ja ze Śląska. Cud, ze go nie spławiłam, gdy usłyszałam, że nawet prawa jazdy nie ma. Godzinami gadaliśmy przez telefon. Wtedy to jeszcze było płatne i przegadaliśmy kilka tysięcy złotych. Odwiedził mnie raz w lipcu na dwie godziny. Później znowu były rozmowy przez telefon i jego przyjazd już na stałe we wrześniu. Pamiętam ten dzień jak dziś. Przyjechał wieczorem z torbą podróżną wypakowaną najpotrzebniejszymi rzeczami, a ja go nakarmiłam fasolą po staropolsku. Wiem nie było to rozsądne. Było nawet ryzykowne, ale wyszło. Już w lipcu po pierwszym spotkaniu czułam, że będziemy razem i miałam rację. Czasem tak się życie układa. Tak się toczy, że robimy coś instynktownie, zdawałoby się postępujemy głupio, a wychodzi to na dobre i jest bramą do szczęścia.

Wczoraj Pikuś czyli mój pies jakby ktoś nie wiedział złapał i zamordował mysz. Chciał ja chyba zjeść, bo Krzysiek miał problem z odebraniem mu jej. Koniec świata jak dla mnie...

29 września 2015 , Komentarze (6)

- Już dwudziesta pierwsza trzydzieści. Zaraz zamykamy - powiedziała Aneta.

- Całe szczęście, bo już nóg nie czuję – mruknęła Baśka. Co za licho mnie podkusiło wkładać do pracy nowe buty.

- No faktycznie nie za dobry pomysł – odpowiedziała Aneta. Zrobisz dziś za mnie kasę i zamkniesz sklep – spytała.

- A czemu? Znowu Jacek ma po ciebie przyjechać? Nie może poczekać? – skrzywiła się Baśka.

- Wolałabym, żeby nie czekał. Zawsze się wtedy denerwuje, a dziś mamy jeszcze wpaść na chwilę do jego kumpla. Ma odebrać jakąś część do samochodu czy coś – usprawiedliwiła się Aneta.

- No dobrze. Niech ci będzie. Tym razem się poświęcę – skapitulowała Baśka. W sumie mogę. Najwyżej pojadę następnym autobusem. Dzieci mi w domu nie płaczą – dodała.

- Kochana jesteś – uśmiechnęła się Aneta. Ta zołza co przed tobą tu pracowała, w życiu by się nie zgodziła. O dwudziestej drugiej zmykała stąd, jakby ją sam diabeł gonił. O zamknięciu sklepu nawet słuchać nie chciała – dorzuciła.

,,No i koniec na dziś. Co za męczący dzień”- pomyślała Baśka wrzucając klucze od sklepu do torebki. ,,Teraz tylko szybko na przystanek i do domu. Autobus zaraz powinien być. Jutro jeszcze jedna dniówka i później dwa dni wolnego. Odpocznę wreszcie”.

Na przystanku zastała dwie starsze kobiety, mężczyznę z psem i  młodego chłopaka w okularach z przyciemnianymi szkłami i w dresie. Kobiet trajkotały jak najęte, a mężczyzna palił papierosa. Chłopak krył się w cieniu drzewa i nerwowo rozglądając na boki. Było zimno i po południowym deszczu gdzieniegdzie jeszcze stały kałuże. Po chwili podjechał jej autobus i wsiadła. Chłopak wskoczył tuż za nią. Autobus był prawie pusty. Kierowca podjeżdżał do przystanku, zwalniał i nie otwierając nawet drzwi, ruszał. Późno było i nikt prawie nie wsiadał ani nie wysiadał. Na rondzie wysiadła młoda dziewczyna i wsiadł mężczyzna koło czterdziestki. Chłopak drzemał dwa siedzenia za nią, opierając głowę o szybę. Zapatrzyła się w okno. Autobus powoli zbliżał się do celu jej podróży. Już byli poza miastem. ,,Za chwilę będę w domu” – pomyślała. ,, Jeszcze dwa przystanki”. Nagle coś w podwoziu autobusu zazgrzytało, autobusem zatrzęsło i zatrzymał się. Kierowca próbował ruszyć, ale bezskutecznie.

- Niestety proszę państwa koniec jazdy – powiedział.  Za chwilę zadzwonię do bazy i pewnie przyślą drugi wóz, ale to trochę potrwa – dodał.

- A ile? – spytała jakaś kobieta.

- No pewnie z pół godziny co najmniej – odparł kierowca. Można poczekać w autobusie.

- A dziękuję – rzuciła Baśka. Za ten czas to ja już będę w domu.

- No jak pani chce. Nie będę zatrzymywał – podsumował kierowca, zasłaniając się gazetą.

Na dworze przywiał ją wiatr i mżawka. Zapięła kurtkę, postawiła kołnierz i ruszyła szybko przed siebie. Za moment była już przy zagajniku. Za nim jeszcze pół kilometra łąki tu i ówdzie porośniętej krzakami i już jej przystanek. Od przystanku miała zaledwie 200 merów do domu. Była w połowie zagajnika, gdy instynkt kazał jej się odwrócić. Mężczyzna był tuż za nią i z pewnością nie miał dobrych zamiarów. Zerwała się do biegu, ale nie miała szans. Poczuła uderzenie w głowę i jego dłoń na ustach. Zatopiła w niej zęby. Poczuła krew. Zaklął szpetnie, ale nie przestawał ciągnąć jej w stronę krzaków. Próbowała walczyć – szarpała się i wymachiwała rękami.  Kopnęła go obcasem w stopę, podrapała po dłoni. Wszystko nadaremnie. Był bardzo silny. ,,Zgwałci mnie, albo zabije” – przemknęło jej przez myśl. Przewrócił ją na ziemię, upadła boleśnie uderzając się w plecy. Przerażona zaczęła krzyczeć, a on zwalił się na nią całym ciężarem. Nagle pod dłonią poczuła kamień - spory i kanciasty. Ujęła go i z całej siły zdzieliła napastnika w głowę. Bandzior znieruchomiał na chwilę zamroczony. Wyczołgała się spod niego z zamiarem ucieczki, gdy usłyszała:

- Niech się pani odsunie. Mamy skurczybyka. Od jakiegoś czasu na niego polujemy. Nieźle go pani załatwiła – wyrzucił z siebie chłopak z autobusu. Jestem z policji – dodał mierząc z broni do bandziora.

- Nie ruszaj się skurwielu – krzyknął.

Po dziesięciu minutach siedziała już w radiowozie. Była wystraszona, poturbowana, ale cała.

- Teraz odwieziemy panią do domu, a jutro złoży pani zeznania -  powiedział policjant. Trafi za kratki na co najmniej kilka lat. Dwie kobiety solidnie poturbował – dodał.

- Dobrze – Baśka tylko pokiwała głową. Nadal była w szoku. Blada patrzyła bezmyślnie w okno.

- Może pani potrzebuję psychologa – spytał policjant.

- Nie wiem. Nic jeszcze nie wiem. Jutro też jest dzień – odpowiedziała Baśka.

 

28 września 2015 , Komentarze (6)

Odkąd Kaśka skończyła dwadzieścia lat jej matka zaczęła wypatrywać zięcia. Kaśce się do zamążpójścia aż tak bardzo nie spieszyło, a i szans na nie większych nie miała. Urodą raczej nie grzeszyła, figurą nie przyciągała męskich spojrzeń, a i kokietką nie była. W dodatku po całych dniach przesiadywała w domu, najchętniej z książką, a ciuchy nosiła tak długo, aż się zniszczyły na tyle, że musiała wyrzucić.  Dwudziestka jej stuknęła, a ona jeszcze na prawdziwej randce nie była. Raz tylko kolega z sąsiedztwa próbował jej wsadzić rękę pod spódnicę na urodzinach kuzynki. Pijany był i na drugi dzień udawał, że jej nie poznaje. No ale randką tego przecież nie można było nazwać.

- No i kiedy nam kogoś  wreszcie przedstawisz – pytała mama.

- No wiesz przecież, że z nikim się nie spotykam – odpowiedziała Kaśka.

- Jak tak dalej pójdzie starą panną zostaniesz – gderała matka

- Dziś nie ma starych panien, a są singielki – odrzekła.

- Ty mi tu nie opowiadaj o singielkach – odburknęła matka. Chcę jeszcze wnuków doczekać. Wciąż tylko w domu siedzisz. W książkach szczęścia szukasz. Tu nikogo nie poznasz. Ja w twoim wieku już mężatką byłam – dodała.

- Tak, tak i ja byłam w drodze. Wiem. Nie raz mi to mówiłaś – mruknęła Kaśka.

- No tylko mi nie pyskuj, bo jak tak dalej pójdzie sama ci męża znajdę – warknęła matka, biorąc się pod boki.  To, że jesteś dorosła i studiujesz nie zwalnia cię z obowiązku słuchania mnie. Mieszkasz w moim domu, utrzymuję cię i będziesz robiła tak jak ci powiem. Nie jesteś złą partią – dorzuciła. Firma całkiem niezły zysk przynosi. Niejeden na to poleci.

- Chcę, żeby poleciał na mnie, a nie na firmę – obruszyła się Kaśka.

- E tam. Miłości ci się zachciało. Byle był obrotny i zapewnił ci byt. Mnie i ojca też rodzice pożenili i co źle nam razem? – wzruszyła ramionami matka.

Jak matka powiedziała tak zrobiła. Już za dwa tygodnie kazała się Kaśce przyzwoicie ubrać i przygotować, bo na obiedzie miał być kandydat –  młodszy syn okolicznego piekarza.

- Tylko min nie rób i niedostępnej nie graj – upomniała ją. Walczak jest bogaty i obiecał dom wam kupić. Piekarnię dostanie starszy brat Waldka, a on by kiedyś dostał firmę po twoim ojcu. Na razie by pracował u niego. Studia skończył to sobie poradzi – nadmieniła.

Kaśka nie odezwała się. W końcu jakoś to przetrwam. Spotkanie to jeszcze nie ślub. Pomyślała. Ubrała się w dżinsy i bluzę od dresu. Włosy spięła w koński ogon i spokojnie czekała aż matka ją zawoła. Po chwili matka po nią przyszła. Waldek już był. Gdy  Kaśka weszła do pokoju i spojrzała w jego uśmiechnięte oczy ugięły się pod nią nogi i zaczęła żałować, że nie wygląda lepiej. Już za chwilę się okazało, że  był nie tylko przystojny, ale i sympatyczny. W dodatku nie głupi. Dwie godziny minęły szybko. Przy pożegnaniu spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:

- Myślę, że nasz ślub to całkiem niezły pomysł. Nie martw się nie będę ci się narzucał. Ty będziesz miała swoje życie, a ja swoje. Jakoś się przecież dogadamy.

- I ja tak myślę – bąknęła Kaśka.

-  Spotkamy się za miesiąc to wtedy pogadamy i ustalimy szczegóły. Teraz muszę wyjechać  - rzucił. Trzymaj się. I tyle go widziała.

No już ja się postaram coś przez ten czas zrobić, żebyś nie chciał mieć swojego życia. Pomyślała. Następnego dnia poszła do kuzynki, która uchodziła za super laskę po radę.

- Chcę wyglądać co najmniej dobrze. Mam na to miesiąc – wyrzuciła z siebie w drzwiach.

Beata zmierzyła ją krytycznym wzrokiem od stóp do głów. Minę miała przy tym nietęgą.

- No cóż ławo nie będzie, ale powinno się udać – powiedziała.

Kaśka pokiwała tylko  głową.

- Zdaję się na ciebie – wydukała przy tym.

- Po pierwsze musisz zrzucić z pięć kilogramów – dodała Beata. Po drugie musisz iść do kosmetyczki  i do sklepu po nowe ciuchy. Ten worek, który masz na sobie jest koszmarny – skrzywiła się. No i coś musisz zrobić z włosami. Ten mysi kolor zupełnie ci nie pasuje. Ani nie jest modny ani ładny – przewróciła oczami.

- A po co ci ta przemiana – spytała. Zakochałaś się?

- Chyba tak – mruknęła Kaśka.

- W końcu i ciebie dopadło – zaśmiała się Beata. No to do dzieła.

Po miesiącu przemiana się dokonała. Kaśka nie poznała się w lustrze. Zmieniła się jeśli nie super laskę to przynajmniej w bardzo atrakcyjną dziewczynę. Mysie włosy zyskały miodowy odcień, sylwetka w nowych ciuchach wyglądała kusząco. Delikatny makijaż dopełnił reszty, a szpilki, w których wreszcie nauczyła się chodzić,  dodały jej wzrostu. Gdy z wysoko uniesioną głową wkroczyła do restauracji z satysfakcją pochwyciła spojrzenie chłopaka siedzącego przy barze.

Waldek już czekał. Podeszła do niego i uśmiechnęła się. Poznał ją dopiero po głosie i szybko poderwał się z miejsca zupełnie zaskoczony. Po chwili odzyskał rezon.

- No, no coś mi się  wydaje, że zadanie będzie bardzo przyjemne. Może przyśpieszymy ten nasz ślub – rzucił.

 

27 września 2015 , Komentarze (2)

Odpoczywam na całego. Nic nie robię. Nawet obiad jeszcze w proszku. Będzie kapusta z pieczarkami i ziemniaki. Spałam trochę. Oglądam teraz historię Elżbiety. Później skończę obiad i przygotuję paczkę na bazarek dla kotów na jutro. Krzysiek wyśle. Wieczorem mam zamiar zacząć robić butelkę. Co prawda jeszcze nawet serwetki nie wybrałam. Generalnie dzień chcę przeżyć powoli, bez pracy i bez stresów. Musze odpocząć. Może jeszcze zafunduje sobie medytację. I tak dzień przejdzie...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.