Przeczytałam w gazecie o ataku niedźwidzia w Bieszczadach i znowu zaczęłam marzyć o wsi. Człowiekowi założyli 30 szwów. Mieszka w pięknym miejscu. W osadzie leśnej nazywającej się Buk. Jest tam tylko 8 domów. Chciałabym tam żyć. Moja mama też. Krzysiek skomentował, żebym mu dała święty spokój. I koniec rozmowy z nim na ten temat. W ogóle mnie nie rozumie i co innego mu w duszy gra. On by chciał do bloków. Jak byliśmy w bibliotece to napiliśmy się na miejscu w takim małym barku kawy i zjedlśmy po ciastku. Był zadowolony. Ja nawet też, ale co wieś to wieś...
Wczoraj byłam na dworze. Podsypałam nawozem to i owo i obejrzałam obejście. Wygląda na to, że wszystko zimę przetrwało. Agresy i porzeczki już się zielenią. Maliny nie wyschły, jeżyna bezkolcowa już ma pączki. Nie sprawdziłam jeszcze drzewek i porzeczek czerwonych, które wsadziłam do ukorzenienia. Czarnych już sporo mam. W tym roku myślę jeszcze o jagodzie kamczackiej i następnych malinach.
Dziś okazało się, że przytyłam 2,6 kg.