Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1498691
Komentarzy: 54632
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 23 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 grudnia 2013 , Komentarze (4)

No i zaczęło się od wczoraj - sporo pracy i brak czasu na głębszy oddech. Mimo to wszystko, u mnie przebiega dość spokojnie i każdy robi swoje - Krzysiek sprząta, a ja gotuję. Dzisiaj mam zrobić 2 sałatki i śledzie w śmietanie. Mam też  upiec makowiec i boczek rolowany w ziołach. Makowiec piekę według tego przepisu, po raz pierwszy i nie wiem czy eksperyment się uda. Oby. W międzyczasie, żeby się ze wszystkim wyrobić, powinniśmy już dziś ubrać stroiki, bo wczoraj nie zdążyliśmy i przygotować szopkę - pamiątkę po dziadku. Szopka była wykonana przez dziadka w czasie okupacji i dziadek, aby zdobyć na nią surowce musiał ryzykować tak, że o mało nie zginął. W tej chwili jest cenną rodzinną pamiątką i dopiero wtedy zaczynają się święta, gdy stoi  ubrana na honorowym miejscu. Tak było zawsze u mnie w domu i tak jest teraz.
Wczoraj udało mi się napisać opowiadanie, dziś już nie będzie tak dobrze i będę się musiała skupić na pracy, bo czasu braknie.

Wigilia i Mruczek

Dziś Wigilia, uświadomiłam sobie natychmiast po przebudzeniu, czyli siódmy dzień odkąd  po raz ostatni  widziałam Mruczka. Pamiętam ten dzień, jakby to było dziś. Przeanalizowałam dokładnie każdą minutę, każdy moment, wielokrotnie przesuwałam taśmę pamięci, w tą i z powrotem, obwiniając się przy tym i torturując w myślach. Pamiętam szalony pośpiech, przy wnoszeniu toreb z zakupami i nie zamknięte, przez Krzyśka drzwi, gdy wyszedł jeszcze na chwilkę z domu, by zamknąć furtkę. Pamiętam moją wściekłość na Krzyśka i głupie stwierdzenie:,, Sam sobie go teraz szukaj, skoro przez ciebie uciekł`. Pamiętam narastający niepokój, gdy poszedł szukać i długo nie wracał. I strach, gdy wrócił po godzinie, zmarznięty i obsypany śniegiem, ale bez kota. To wtedy dopiero wyszłam szukać i ja. Dopiero wtedy, a powinnam była wyjść wcześniej, znacznie wcześniej, bo Mruczek to mój pupil, mnie bardziej kocha i do mnie ma większe zaufanie. Kocha? A może już powinnam pomyśleć, kochał?  Boże, jaki on musiał być przerażony w pierwszym momencie. Domowy kot, kastrat, który nigdy nie był na dworze i nawet nie znał śniegu, a tu nagle zimno, wilgoć, przestrzeń, nieznana okolica i ciemności. Co musiał przeżywać? Gdybym tylko wyszła od razu, wtedy i zawołała go, może by usłyszał i wrócił, bo po godzinie gdy wybiegłam z domu pewnie był już daleko. Za daleko, żeby mój głos do niego dotarł i za daleko by znaleźć drogę powrotną do domu. Od tego fatalnego dnia szukałam go wielokrotnie. Zaglądałam pod wszystkie okoliczne krzaki, do komórek, do piwnic, na strych. Odwiedziłam sąsiadów bliższych i dalszych. Wołałam, aż prawie ochrypłam i w dzień i w nocy. Powiadomiłam okoliczne schroniska i fundacje, bo może ktoś go znalazł i oddał. Wywiesiłam ogłoszenia w okolicy ze sporą nagrodą dla znalazcy. I nic. Nawet śladu po Mruczku nie ma, jakby zapadł się pod ziemię, jakby nigdy nie istniał. Gdyby to było lato to miałby teoretycznie jeszcze jakąś szansę, ale teraz zimą, gdy jest mróz i śnieg, w dodatku bez jedzenia. On taki piecuch, po całych dniach wylegujący się, albo na moich kolanach, albo w koszyczku pod piecem. Taki kochany, wspaniały i tak do mnie przywiązany. Zawiodłam go i straciłam, pewnie na zawsze. Już nie zamruczy, nie poliże mnie po dłoni, nie wtuli kosmatego, pręgowanego pyszczka w moje ramie, nie połaskocze po nosie wąsami. Połykając łzy, zabrałam się za przygotowywanie kolacji. Pracowałam mechanicznie, jak w transie przez cały dzień. Nie  potrafiłam się jednak cieszyć, ani z nadchodzących świąt, ani ze wspaniałych prezentów, które czekały na mnie pod choinką, bo cóż mi po książkach, skoro straciłam przyjaciela, cudownego przyjaciela, który mi ufał i za którego byłam odpowiedzialna. Nawet szopkę, którą odziedziczyłam po dziadku ubrałam w tym roku jakoś tak obojętnie, bez celebrowania chwili, beznamiętnie. Tuż przed kolacją Krzysiek wyszedł z psem i jak szybko wyszedł, tak jeszcze szybciej wrócił:

- Chodź prędko i zobacz jakiś kot kręci się koło domu, bo jest pełno śladów - powiedział

- Kot?

- Gdzie?- wybiegłam tak jak, stałam w kapciach i bez swetra, nie czekając na odpowiedź.

Faktycznie, świeży śnieg był pełen kocich tropów. Najwięcej ich było na schodach, na ścieżce do ogrodu i wokół rozłożystego świerka. Schyliłam się szybko, podniosłam, obsypane śniegiem, gałęzie i spojrzałam w olbrzymie oczy maleńkiego, czarno- białego kotka. Wyciągnęłam rękę, a maleństwo ufnie przylgnęło do mojej dłoni, by po chwili, zacząć cichutko mruczeć. Przytuliłam trzęsące się z zimna, biedactwo do piersi i dopiero teraz dostrzegłam mysz leżącą pod krzakiem. A więc musi gdzieś być i mama. Rozejrzałam się wokoło i na ścieżce spostrzegłam biegnącego do mnie, co sił, Mruczka.

Przygarnięty maluszek okazał się koteczką, przemiłą, łagodną i spragnioną pieszczot istotką. A Mruczek opiekuję się nią nadal, choć koteczka od dawna jest już dorosła.





22 grudnia 2013 , Komentarze (4)

Zaczyna się natłok spraw do wykonania i u mnie. Muszę skończyć 3 rodzaje śledzi, zrobić pasztet i upiec piernik. Powinnam skończyć sprzątanie w kuchni i w sypialni w tym wymianę pościeli. Jest też do ubrania choinka i dwa stroiki z gałązek, a właściwie ,,bukiety" czyli gałązki w wazonach. Mój pan oczywiście pomoże we wszystkim z wyjątkiem gotowania i pieczenia. Mam na te czynności cały dzień i powinnam sobie z tym poradzić, nawet będąc osobą pracowitą inaczej. Jutro dalsza część kieratu, a później Wigilia i 7/tylko/ potraw do przygotowania na 2- płytkowej maszynce, co łatwe nie będzie. Kocham święta i przygotowania do nich, ale z roku na rok mam coraz mniej sił i coraz bardziej jestem, po tych trzech dniach intensywnych prac, zmęczona. Coraz mniej za to w święta jem. Zredukowałam więc ilość potraw na Wigilię z 12 do 7. I jest dobrze bo wstaję od stołu najedzona, a nie przejedzona.
Ostatnio napisałam wiersz...

Misterium

gwiazdka już błyszczy choinka płonie

w szopce na sianku Jezusek leży

mama z opłatkiem do stołu prosi

najbliżsi w kręgu serca swe pieszczą


śpiewa kolędy wzruszona ciocia

wśród nocnej ciszy babcia wtóruje

jeszcze pasterka o północy czeka

spacer wśród śniegów noc Wigilii trwa


później jasełka wnet kolędnicy

dom nasz odwiedzą z gwiazdą i Herodem

śmierć nas postraszy anioł pocieszy

w ten czas misterium w świąt zimowych czas



Śniegu już nie ma, stopniał w nocy...

21 grudnia 2013 , Komentarze (12)

Obudziło mnie słońce prześwitujące przez zasłony, ale gdy podeszłam do okna, zaskoczona, zobaczyłam śnieg, który nadal leży i nie ma zamiaru stopnieć. Czyżby święta miały być białe? Fajnie by było, tak urokliwie, tak bajkowo, uroczo - biała pierzynka na trawie i gałązkach drzew. Lubię śnieg, bardzo lubię gdy pada i lubię gdy leży. W ogóle lubię zimę, z wyjątkiem siarczystych mrozów.
Mam dzisiaj nadzieje na spokojny dzień bez stresów i nadmiernego wysiłku. Planuję tylko wytrzeć kurze  w sypialni, zrobić śledzie w carry i podpiec mięso na pasztet. Niewiele pracy, więcej wypoczynku także psychicznego i luzu. Mojego pana, ostatnio dość nerwowego, upartego i chętnego do awantur, nie będzie w domu całe popołudnie. I dobrze, bo będzie w domu spokój. Coś ostatnio nie zgadzamy się w wielu sprawach i często się kłócimy. Mąż zrobił się trudny we współżyciu - napastliwy, ponury. Czyżby męskie klimakterium? Pewnie tak. Tylko dlaczego ja mam przez te jego humory cierpieć?
Ostatnio jem niewiele, ale nie chudnę, ciekawe czemu? A może to stresy są przyczyną. Do lekarza oczywiście z tym nie pójdę i żadnych badań nie zrobię. Do puki czuję się dobrze żaden lekarz mnie w gabinecie nie zobaczy...Reiki musi wystarczyć i wystarczy mam nadzieję. Mogłabym oczywiście zrobić zabiegi i Krzyśkowi, ale czuję, że on się przed energią zamyka i blokuje. A wtedy zabiegi nie przynoszą rezultatów. To dlatego najszybciej po Reiki dochodzą do siebie zwierzęta, nie mają uprzedzeń ani zahamowań i po prostu energię biorą i szybciutko, z dnia na dzień, stają się coraz zdrowsze...

20 grudnia 2013 , Komentarze (9)

Dzień był dzisiaj nerwowy i dobrze, że się powoli kończy. Po pierwsze to zakupy z których mi się nie udało wyłgać i piekielny tłok w supermarkecie. Za samymi śledziami stałam ponad pół godziny w kolejce, a lista sprawunków była długa. Po zrobieniu zakupów bieg na złamanie karku z siatką do autobusu, żeby zdążyć na ten, który zatrzymuje się bliżej mojego domu. Później awantura z Krzyśkiem, który uparł się, żebym pojechała w święta do jego brata. Mam jechać i już. A tak miałam nadzieję na spokojne święta w piżamie. Teoretycznie gdybym się uparła, to bym w domu została, ale gniewania się na święta nie chcę i chyba pojadę jednak na dwie godziny w drugi dzień świąt. Mamy być tylko my z Krzyśkiem to będzie spokój. Krzysiek chciał wprawdzie jechać w pierwszy dzień świąt, ale wtedy brat urządza przyjęcie na 20 osób i ja w żadnym wypadku nie zgodziłam wziąć w nim udziału. Uparłam się i koniec. Ile się nasłuchałam, że jestem dziwaczka, że odludek, że do lasu ze mną itp.  Swoją drogą nie wyobrażam sobie 20 osób w bloku,w pokoju 3 x 4 m, przy małej ławie. No ale brat ze swoją panią to osoby towarzyskie, rozrywkowe i tłum ani ścisk im nie przeszkadza. Ja jednak jestem inna i zmieniać się nie mam zamiaru nawet wtedy, gdy moje zachowanie komuś się nie podoba. Tylko czasem mam żal do losu, że nie udało mi się spotkać partnera, który by był do mnie podobny i który by mnie rozumiał i wspierał.
Wieczorem niespodziewanie spadł śnieg i przykrył wszystko cieniutką warstewką bieli. Tuja i jałowiec przed domem wyglądają uroczo a pies biega jak szalony po ogródku, bo bardzo śnieg lubi...

19 grudnia 2013 , Komentarze (9)

Dzień powoli się kończy, a ja siedzę i dumam co odróżniało go od innych dni, tak do niego podobnych. I tak sobie myślę, że był taki zwyczajny, przeciętny, nie wyróżniający się niczym szczególnym poza tym tylko, że napisałam opowiadanie, pierwsze od bardzo dawna. Bawiłam się przy tym doskonale i chyba ponownie zacznę pisać teksty prozą. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że opowiadanie wymaga dopracowania i wygładzenia, bo szczególnie interpunkcja pozostawia wiele do życzenia ale jest, powstało i sprawiło mi dużo radości. Swoją drogą zapomniałam już jak to jest pisać teksty prozą, bo od czasów gdy pisałam do czasopism minęły wieki, a i wtedy pisywałam teksty raczej krótkie i prostym językiem, żeby były zrozumiałe dla dzieci.

Wigilia w górach

Śnieg z furią zaatakował mi  twarz, gdy tylko opuściłam ciepłe wnętrze autobusu. Wiatr schwycił w objęcia, potargał włosy i o mało nie wyrwał mi torby z rąk. Zachwiałam się i momentalnie zdrętwiałam z zimna. Miękki puch, wirując, pracowicie zasnuwał wszystko wokoło - nawet ciemna ściana lasu po drugiej stronie drogi prawie ukryła się za  kurtyną bieli. Pociąg miał opóźnienie i przez to i ja spóźniłam się ponad godzinę i nic dziwnego, że sąsiada rodziców - pana Staśka, który miał na mnie czekać w saniach już nie było. Z pewnością pomyślał, że z powodu kiepskiej pogody zrezygnowałam z podróży i w tej chwili  już wygrzewał się przy piecu. Tata oczywiście po mnie nie mógł wyjechać, gdyż zasypana droga stała się nieprzejezdna dla jego fiata, który miał już swoje lata i krztusił się i charczał na górskich wertepach nawet w czasie bardziej sprzyjającej aury, a dziś i zimowe opony i łańcuchy niewiele by pomogły. Do chaty, którą rodzice nabyli kilka lat temu i wyremontowali, miałam jeszcze około 7 kilometrów i dwa wyjścia albo przebyć je pieszo grzęznąć w śniegu prawie po kolana, albo wrócić ponad kilometr do miasteczka i poszukać transportu, co było z góry skazane na niepowodzenie, lub noclegu co też łatwe nie będzie, bo w końcu w Wigilie kwatery  pewnie będą zajęte. No i co pomyślą sobie rodzice, gdy nie przyjadę. Zamartwią się przecież na śmierć. Z tych ponurych rozważań wyrwał mnie odgłos dzwoneczka i parskanie konia. Sąsiad opatulony w kożuch, w grubych rękawicach i walonkach,  nadjeżdżał właśnie od strony mieściny w czymś co przypominało sanie, ale było z pewnością wykonane przez jakiegoś domorosłego cieślę. To coś miało deski zamiast płóz i dwie jakby niskie ławki bez oparć przycupnięte jedna za drugą na platformie z desek. I jak tu zaufać temu czemuś i czego się uchwycić w czasie jazdy. Na dodatek potężny kary koń, rżał i  niespokojnie wierzgał, zarzucając zadem, a ,,sanki` tańczyły po drodze jak oszalałe.
Wsiadaj - rzucił lakonicznie sąsiad, pociągając jednocześnie z butelczyny, pewnie na rozgrzewkę - nie ma czasu, bo do domu daleko, a zaraz zrobi się całkiem ciemno.
Dzień dobry - odpowiedziałam, starając się zyskać na czasie, wystraszona nie na żarty.
No już, już - odburknął pan Stasiek - nie marudź koń się niecierpliwi.
Rozejrzałam się wokoło, rzuciłam okiem na pustą drogę, czarne świerki, na tarczę księżyca, który raczył na moment ukazać się na niebie, w końcu spojrzałam na konia, który faktycznie niecierpliwie grzebał nogą w śniegu i wsiadłam z duszą na ramieniu. Ławka za plecami woźnicy była wymoszczona jakimś kożuchem, który okropnie cuchnął, ale była też i zaskakująco wygodna. Usiadłam na niej, chwyciłam mocno za jej brzeg i po ,,Z Bogiem` - wymamrotanym pod nosem przez pana Staśka, ruszyliśmy. Wypoczęty koń rwał rześko do przodu i wnet wiata przystanku i odległe światła miasteczka zostały daleko w tyle. Śnieg przestał sypać i podróż zapowiadała się nawet przyjemnie, co ze zdziwieniem musiałam przyznać w duchu. Zmrok zapadał niepostrzeżenia oblekając w szarość majestatyczne, rozłożyste świerki rosnące tuż przy drodze, wąska droga wiła się i ginęła w mroku. Księżyc wyjrzał zza chmur i oświetlił białe połacie okolicznych łąk i łagodne stoki wzgórz. Co jakiś czas naszym oczom ukazywały się światła mijanych domów, a ja prawie słyszałam kolędy śpiewane przez mieszkańców, wszak pierwsza gwiazdka zabłysła już jakiś czas temu. Jechaliśmy w milczeniu, pogrążeni każde z nas, we własnych myślach. Pan Stasiek, ponury jak zawsze nie kwapił się do rozmowy, a i zajęty był butelką, którą co jakiś czas z zapałem, przykładał do ust, nie przejmując się ani moją obecnością, ani poczynaniami konia. Podróż przebiegała spokojnie - drzewa, zabudowania, przydrożne kapliczki to pojawiały się, to ginęły w mroku, koń parskał, śnieg chrzęścił. Niby - sanie sprawdziły się doskonale, pokonywały drogę bez przeszkód, tak że cel podróży przybliżał się coraz bardziej. Pozostał nam jeszcze do przebycia ostatni około 2 kilometrowy odcinek drogi, dość trudnej, biegnącej zakosami pod górę wzdłuż potoku, wezbranego teraz i huczącego, gdy nagle z zarośli po prawej stronie drogi wychynął jakiś ciemny kształt przypominający dużego psa i przebiegł drogę tuż przed koniem. Koń zwolnił, wspiął się do góry, po czym szarpnął sankami i wyrwał do przodu szybko jakby go gonił stado demonów. Spojrzałam w bok na łąkę pod lasem i dostrzegłam kilka podobnych ciemnych kształtów skupionych wokół czegoś leżącego na ziemi i w tym momencie dotarł do mnie, jęk pana Stasia,,Jezu wilki`. Zdrętwiałam, a płodna wyobraźnia natychmiast zaczęła pracować, przypomniały mi się też  wszystkie przeczytane i zasłyszane wiadomości o wilkach, te bardziej mrożące krew w żyłach oczywiście. Nie tylko ja się bałam, bo i pan Stasiek smagał konia batem, oglądając się co chwilę do tyłu, a i koń biegł szybko jak na wyścigi. Na szczęście wilki zajęte zdobyczą/chyba/, nie zwróciły na nas większej uwagi, choć kto wie może jednak, skoro z tyłu dobiegało przeciągłe wycie. Nie miałam czasu na dalsze karmienie wyobraźni strachem, gdyż za moment moim oczom ukazał się domek rodziców i tata stojący w furtce. W sekundę później utonęłam w jego ramionach, a już po chwili grzałam się przy kominku, opatulona chustą mamy z filiżanką gorącej herbaty w dłoniach.
Po kilku dniach, już po świętach przeczytałam w lokalnej gazecie o wilkach podchodzących z powodu ostrej zimy pod domy i niepokojących gospodarzy.

18 grudnia 2013 , Komentarze (16)

Dzisiejszy dzień zaczął się późno czyli o 11,30. Zaspałam ponieważ Krzysiek wyłączył mi budzik i sam też mnie nie obudził, chociaż mógł. Zdenerwowałam się trochę, ale przekupił mnie pączkiem i kawą z cynamonem. Z drugiej strony warto było dłużej pospać z powodu wspaniałego snu. Śniło mi się mianowicie, że wygrałam bardzo dużo pieniędzy i kupiłam dom na wsi w górach. Dom był cudowny, a widok z piętra jeszcze piękniejszy - rozległe łąki i piękne lasy w jesiennej szacie. Przechadzałam się po pokojach, dotykałam pieszczotliwie wspaniałych mebli, podziwiałam, rozmawiałam z kwiatami.  Cóż, tym razem nie powiedziałam sobie,,sen mara Bóg wiara''. I oby się spełnił, nie obraziłabym się na los.
Po powrocie do prozy życia, musiałam wstać i szybko napalić w piecu, bo oczywiście mojemu panu było ciepło  i ognia nie rozniecił. Teraz siedzę i dumam, co zrobić po południu, przez te godziny, gdy Krzysiek będzie w pracy. Poczytam pewnie trochę i może napiszę wiersz. Może też pomaluję skrzyneczkę, którą mam zamiar przeznaczyć na legowisko dla Pikusia. Może przepiszę trochę książki z haiku? Sama jeszcze nie wiem. Wiem tylko tyle, że mój nastrój na nicnierobienie chyba powoli się kończy, gdyż lenistwo zaczyna mnie nudzić. A to już coś...

17 grudnia 2013 , Komentarze (8)

Słońce świeci jak na wiosnę i mrozu większego na razie nie widać. No i dobrze, bo ,,ocieplacze" na rury od wody nadal nie kupione i nie wiem kiedy w końcu kupione będą. Nie mam zupełnie czasu ani ochoty wybrać się do marketu budowlanego, ponieważ  to daleko na tyle, że trzeba jechać z przesiadkami. Nie pojechałam i nie zrobiłam zakupów czyli między innym wspomnianych już ,,ocieplaczy" oraz pistoletu na klej, który był mi potrzebny do zrobienia wianków. No i wianków w tym roku na święta nie będzie. Będą za to gałązki w wazonie i może wiązanki, takie leżące na stole ze świecami, kokardami i szyszkami. Jeszcze zobaczę. Co do sprzątania to też mi nie idzie za dobrze. Niby po kątach z wyjątkiem szafy w sypialni, mam już zrobione, okna też już pomyte ale reszta...No cóż przydałoby mi się więcej samozaparcia i chęci w tym względzie. Robótkowo też nie działam ostatnio i poza kilkoma parami kolczyków nic nie zrobiłam. Piszę za to sporo i wierszy i prozy. Dobre chociaż i to. Sporo też ostatnio czytam z tym, że raczej poradników...
Dzisiejszy dzień wymaga ode mnie dużo samozaparcia z powodu wyjazdu do ,,miasta" po prezenty. Będą więc i zakupy w przepełnionych sklepach i niesienie, ale będzie też radość z powodu przyjemności, którą sprawie najbliższym. W tym roku mam zamiar kupić tradycyjnie głównie kosmetyki typu płyny i sole do kąpieli. Może też dezodoranty i płyny do golenia dla panów. Nie wykluczam gotowych zestawów, bo gust bliskich raczej znam. Krzysiek i ja znajdziemy dodatkowo pod choinką książki...

16 grudnia 2013 , Komentarze (7)

Obudziły mnie promienienie słońca miękko kładące się na  poduszce, ale gdy wstałam poczułam chłód. Było w sypialni 12 stopni a w pokoju dziennym 16. Zrezygnowałam z ważenia się i szybciutko pobiegłam do kuchni zaparzyć kawę, po czym rozpaliłam w piecu w pokoju dziennym. Zimno mi dokuczyło na tyle, że przyniosłam z sypialni kołdrę i zwinęłam się pod nią jeszcze na czas picia kawy. Piecuch się ze mnie robi jak nic. Koty też zmarzły i zamiast jeść śniadanie zgromadziły się przy piecu. Pies też rozłożył się w pobliżu. Zagrzałam mleka i im dałam choć wiem, że nie powinnam, bo koty podobno laktozy nie trawią. Z drugiej strony moim kotom mleko najwyraźniej nie szkodzi, ponieważ ani biegunki nie mają ani innych problemów typu bóle brzucha czy wzdęcia. Śledzę to wiem. Inna sprawa, że im często ani dużo nie daję... Dziś dostały niecałą szklankę na całe stado i jak zwykle były zachwycone, wypiły wszystko a suchy pokarm zostawiły. Tak jest zawsze. Mleko jest wypijane do ostatniej kropli a ich pokarm zalega w miskach. Starsze koty lubią też to co my jadamy czyli zupy i np. kasze czy ziemniaki z sosem. Też im czasem daję bo mi ich szkoda gdy tak proszą i błagalnie patrzą w mój talerz. Swoją drogą jak to z tym jedzeniem dla kotów jest nie jestem pewna, bo niby powinny jeść tylko mięso ale z drugiej strony u mnie w domu 40 lat temu koty jadły i mleko i to co my i były zdrowe, grube i miały piękną sierść, a gdyby to było dla nich szkodliwe, to by nie wyglądały tak kwitnąco...

15 grudnia 2013 , Komentarze (7)

Trochę mniej na wadze, co dziwne nie jest ponieważ wczoraj jadłam jak ptaszek. Dziś już tak dobrze nie będzie z powodu pysznej tarty z brukselką na obiad i ciasta z bananami na kolację. No ale cóż postanowiłam, że zacznę ścisłą dietę od stycznia i mam zamiar się tego trzymać. Za dużo pokus jest w grudniu, żeby dietę utrzymać, a ja na pokusy zbyt odporna nie jestem. 
Dzisiejszy dzień jakiś taki ponury, szary i mglisty jest. Wstałam oczywiście późno, a jeszcze bym spała gdyby mnie mąż kubkiem pachnącej kawy z łóżka nie wywabił. Śniadania jakiegoś takiego odświętnego, wypracowanego oczywiście nie było. Był jogurt i banan, a teraz leniuchuję na kanapie z laptopem na kolanach. I tak będzie calutki dzień, w końcu jest niedziela...Może tylko pójdę na chwilę do mamy, o ile mi się nie uda wyłgać...Najbardziej lubię takie leniwe, spokojne niedziele spędzone w piżamie z książką. Wtedy odpoczywam i żyję naprawdę. Wtedy czuję, że nabieram dobrej energii i kwitnę. Taka już jestem, taka byłam i już się nie zmienię...Pamiętam, że już jako młoda dziewczyna czekałam na niedzielę, a później, gdy wreszcie nadchodziła, snułam się przez cały dzień niekompletnie ubrana, bez makijażu, szczęśliwa i błogo uśmiechnięta...

14 grudnia 2013 , Komentarze (4)

Waga bez zmian co przyjęłam dość obojętnie, bo z jednej strony dobrze, że nie wyższa a z drugiej chciałabym by spadła choć trochę. Ciekawe jaka będzie jutro po dzisiejszym unikaniu jedzenia i raczeniu się wszystkim, ale w minimalnych porcjach. Na śniadanie był jogurt, na obiad porcja kapusty z pieczarkami/4 łyżki/, a na kolację placuszki dukana z odrobiną tuńczyka w sosie własnym. Do tego było jeszcze jabłko i 4 orzechy włoskie. I to wszystko przez cały dzień. Strasznie mało, ale dziś głodna nie byłam, więc się do większych porcji nie zmuszałam. 
Ruchu dzisiaj miałam bardzo mało, tylko 3 kilometry na rowerku i nic poza tym. Nic czyli leżenie na kanapie z laptopem na kolanach. W ogóle cały dzień zszedł mi na nicnierobieniu i błogim leniuchowaniu. A zaczęło się od rana i późnego opuszczenia łóżka. Nie napiszę o której, bo wstyd się przyznać. Później ugotowałam tylko obiad, napaliłam w 2 piecach, napisałam wiersz i wstawiłam go na portale i zabrałam się za czytanie, co robiłam prawie przez calutki dzień i część wieczoru. Jutrzejszy dzień pewnie spędzę w podobny sposób z tą różnicą, że Krzysiek będzie w domu i to on napali w piecach...Jak ja to lubię- spokój, cisza i czytanie a właściwie pochłanianie książki za książką...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.