Wczoraj byłam chwilę na dworze. Wyszlam na podwórko, żeby zrobić bukiet. Kwitną dalie i floksy. Jest też sporo nawłoci, którą bardzo lubię. Są bardzo ładne trawy. Bukiet wyszedl ładny, wiejski i znalazł miejsce w kuchni. Nie potrafię się przekonać do wychodzenia na dwór. To źle, bo kontakt z przyroda jest dla mnie niesłychanie ważny, a ja wychodzę tylko tyle co idę do mamy. Nie mam szans w tym czasie posłuchać śpiewu ptaków, nie chłonę piękna przyrody. Dobrze choć, że nie umykaja mi zmiany pór roku. Dobrze, że je celebruję.
Dziś wstałam wcześnie, bo czekam na kilka przesyłek. Krzysiek jedzie do miasta. Musi kupić cos do jedzenia, bo wszystko sie kończy. Trzeba tez opłacic rachunki. Po południu pewnie będziemy w domu jak zwykle. Do zrobienia mam dwie krzyżowki. Jedna to pewnie jolka, a druga jeszcze nie wiem jaka.
Jeśli chodzi o dietę to spadku chyba nie ma. Kolejny tydzień minie w czwartek, ale miesiąc dety zakończę dopiero 1 września. Wtedy wszystko podsumuję. Dziś zjem zupę grochową, kefir i pomarańczę.
Wpadły mi następne karty w oko. Juz w zasadzie kilka miesięcy temu i wciąż mnie kuszą. To tarot marzyciela. Karty są cudownie mistyczne. Chyba w końcu kupię.