U mnie w domu są roje much. Okno w pokoju dziennym zamknęłam i nie mogą sie wydostać. Skąd sie wzięły nie wiem i nie wiem co z nimi począć. Żadna trucizna nie wchodzi w grę. Na razie topią mi sie w kawie, ale ta eliminacja następuje zbyt wolno jak na moje potrzeby. Nie znoszę much. Brzydzę sie ich i denerwuja mnie gdy siadają na mnie. Lep u mnie w sklepie jest nieuchwytny, a tępienie za pomocą gazety jest trudne, bo refleksu nie mam... :)
Zostal zlikwidowany następny sklep w poblizu. Został juz tylko jeden około kilometra drogi przez las na skróty. Ciężko bez samochodu...
Majka znowu ma ruję i miauczy po całych dniach. To przesunęło w czasie jej sterylizację. Chciałam sie umówić pod koniec przyszłego tygodnia, a to chyba za wcześnie. :(
Dziś oczywiście jadę na zajęcia. Chcę skończyć obraz, ale to, że chcę nie oznacza, ze skończę. Kolejny będzie jesienny pejzaż, albo znowu kwiaty. Wybrałam marcinki i astry. Namaluję je po kolei. Mialam namalować róże, ale jeszcze nie nadszedł ten czas. Teraz żyję jesienią i te motywy mnie ciągną.
Od kilku dni jest mi zimno. Wskoczyłam w spodnie i w poncho. Noszę też juz skarpetki. Moja mama pali popołudniami w piecu. Ja też przepalam. Jesień na całego... Mój czas...
Kupiłam dwie leszczyny i lilak bordowy pachnący pełny. Chcę go posadzić pod oknem od kuchni. Kupiłam też materiały na kolejne ikony. Tym razem będą w srebrze.