Wczoraj miałam napad jedzenia z nerwów. Nie, nie zjadłam więcej, ale zjadłam wszystko na raz to co miałam zjeść przez cały dzień. Później się ratowałam ogórkami i marchewką. Faktycznie po zjedzeniu poczułam się lepiej, wręcz błogo. Oby to nie stało sie nawykiem albo już nim jest, bo całe życie ze stresów tyłam.
Dziś jadę z wynikami do lekarza. Później będzie praca i pisanie opowiadań do antologii. Może obraz albo rysunek, bo trzeba by do działań artystycznych wrócić.
Z dietą problemu nie mam. Dziś waga znowu spadła. Czekam na granicę nadwagi. Jeszcze tylko 3 kg. Tak niewiele mi do szczęścia brakuje. To niby tylko cyferki, ale ulży mi gdy będę mieć świadomość, że juz nie jestem otyła. Dziś więcej jedzenia w tym ciasto z bananami. Muszę upiec, bo Krzysiek znalazł w pracy dwie kiście bananow i przyniosł. Będzie ciasto i nalewka.
Ćwiczenia też mi idą. Zadowolona jestem z jogi, bo widać postępy. Jestem coraz bardziej rozciągnieta. Jest postęp zwłaszcza jeśli chodzi o nogi. Kręgosłup mnie jednak nadal boli do tego stopnia, że musiałam zrezygnować z dwóch asan. Jest też postęp w callaneticsie. Dokładam powtórzeń. Już jest ponad 100. Rower też jest, ale nadal go nienawidzę. Będę pedałować tylko w czasie fazy zrzutu. Gdy przejdę na stabilizację zostanę przy jodze i callaneticsie. Lubię statyczne, spokojne ćwiczenia, a szczególnie jogę.
Zdjęcie w nowych ciuchach. Wkrótce następne, ale muszę mieć wenę na robienie...