Tydzień się kończy. Niby nie był męczący, ale i tak chętnie odpocznę przy zamkniętej furtce. Będę spać do oporu czyli chyba do jakiejś 14. Odpoczynek mi sie przyda, bo w poniedziałek będzie ciężki dzień. Muszę iść do psychiatry z Krzyśkiem i na zajęcia z malarstwa. Krzysiek wczoraj byl w ZUS-sie po wniosek na rentę. Będzie sie starał o rentę z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. Teraz ma częściową już do końca. Z przyjęciem do pracy ma trudności. Nawet w zakładach pracy chroninej. Widać chyba jego brak przedsiębiorczości, wręcz czasem nieporadność, powolność i pracodawcy nie chcą dać mu szansy. On musi się nauczyć, wdrożyć. Jednak nie w każdej pracy sobie radzi. Moze sie podjąć jedynie sprzątania i to na zewnątrz. Pracował też w ochronie, ale nie miał kontaktu z ludźmi. Do pracy z ludźmi to on się nie nadaje, bo jest niekomunikatywny. Nie pracuje juz kilka miesięcy. Radzimy sobie, ale lekko nie jest. Chciałam kupić szafę ludwikowską, chciałam pomalować dom i nie mam na to pieniędzy. Trzeba będzie poczekać.
Dziś mam skończyć materiały do gazety i nic więcej terminowego nie mam. Może poczytam. Moze będzie czapka albo szkic. Może popracuję nad kursem psychologicznym. Trochę otworzył mi oczy. Do przepracowania mam relację z mamą, Krzyśkiem i Sebastianem. Wszystkie sa trudne. Niby nad relacja powinny pracować dwie osoby, ale ja złudzeń nie mam. Nikt z moich bliskich się nie postara. Oni uważają, ze to tylko ja powinnam się zmienić czyli dostosować do nich. Oni w sobie niczego wymagajacego zmiany nie widzą. Uważają, że traktują mnie dobrze. Uważają, że są ideałami. No zobaczymy...
Menu: quiche z grzybami, chleb z szynką, serek homogenizowany, mandarynka
Jesienny poranek nad jeziorem
zanurzam się w ciszy
tylko głos perkoza jeszcze wibruje
wiatr tarmosi brunatne trawy
mgła faluje miękko
to czepia się szuwarów to tuli do stóp
jezioro falując szarością przeciera oczy
liście w odcieniach złota żeglują leniwie
krok za krokiem nasiąkam wilgocią
i nostalgią