Pierwsze 10 kg za mną. Poszło z początku łatwo, później troszkę trudniej ale nie za bardzo. Przestoje mnie dobijały jak zawsze ale dużo ich nie było i krótko trwały. Nie od dziś wiem, że mój organizm jest wredny i złośliwy jak małpa. Ludzie po 10 kg w miesiąc zrzucali i to starsi ode mnie, a ja co. Przemiana jest fajna. Zupy są przepyszne. Zawsze je lubiłam, a te które wymyślam bardzo mi odpowiadają. Wspaniałe jest tez to, że z zakupami nie ma problemu. Co kupię to z tego gotuję. Ciuchy zrobiły się luźniejsze, wychodzę łatwo z wanny:) i poruszam się z mniejszym trudem. Walczę oczywiście dalej, bo nawet połowy nie zrzuciłam. Po połowie kupie szampana:) ale dopiero wtedy. Kuszą mnie oczywiście nowe ciuchy. Nie kupie jednak. Szkoda mi pieniędzy. Jeśli kupie to używane. Ciało jest miękkie ale nie tragiczne. Całe życie miałam miękkie to i teraz nie narzekam. Biust stracił grawitację już w podstawówce, bo biustonoszy nie znoszę i chodzę prawie zawsze bez, a biust duży. Nie tak dawno tyle ważyłam to za jakiś wielki sukces tego schudnięcia nie uważam. Bardziej się uciesze gdy 8 z przodu zobaczę. Cel później to jeszcze co najmniej około 25 kg. Ile mi to czasu zajmie nie wiem i obym diety zmienić nie musiała w trakcie.
Wczoraj zrobiłam mało, bo cały dzień byłam na portalu z wrózbami. Wieczorem włozyłam kalarepke do słoików. Ma być na zupę. To eksperyment, bo jeszcze według tego przepisu nie robiłam. Dziś chcę włozyć ogórki konserwowe. Dziś będę może czytać. Powinnam kupić deski na pokrycie drewutni, ale okazało się, ze uzywane sa droższe od nowych. Muszę wiec to wszystko przemyśleć. Pod obrazy kupię stare, a na drewutnie chyba nowe niestrugane.
Krzysiek ma iść z kaszlem do lekarza, ale czy go lekarz przymie nie wiem. Może się dać spławić i sprawy nie załatwi, a kaszle nadal choć już tak się nie dusi.