Tydzień powoli się kończy, a ja myślę o następnym i o Sebastianie. W poniedziałek jak nic nie wypadnie po niego jadę. Ostatnio pracuje po całych dniach do wczesnego wieczoru w warsztacie samochodowym. Tnie też drewno piłą spalinową. Należy mu się odpoczynek. Jak będzie będę musiała kombinować i sobie osobno gotować. Nie jestem w stanie zjadać tego co on lubi no przynajmniej nie wszystko. On je strasznie tłusto i niezdrowo- tłuste mięso typu boczek, golonki i zupy na mięsie. Moja chuda kuchnia mu nie odpowiada. Woli nie jeść wcale. Zastanawiam się jakim cudem jest taki szczupły.
U mnie z dietą wszystko w porządku. Nie odpuściłam i trwam. Dobrze ją znoszę i raczej długo wytrzymam. Oby rok co najmniej. No i żeby waga spadała. Na razie spada bardzo opornie. W dwa tygodnie spadła 70 dkg . Wciąż się buja. Tragedia jakaś choć dziś spadło 20 dkg.Tak wyglądam na tą ósemeczkę z przodu, a tu jeszcze trochę brakuje. Przestałam szaleć i ćwiczę sobie spokojnie jogę plus ryty tybetańskie. Chyba dobrze to wymyśliłam, bo na razie zmęczenia i braku energii nie odczuwam. Zobaczymy co będzie dalej. Na razie żyję sobie spokojnie, działam i delektuję się przyjemnymi momentami życia. Sporo ich mam. Tylko nie zawsze je dostrzegam. Chyba z powrotem powinnam zacząć się nimi cieszyć i odczuwać wdzięczność, że są mi dane. Może nie wszystkie są mi dane, bo po część sama sięgam...
Menu: kartoflanka z pieczarkami, warzywami i boczkiem, sałatka z papryki, tuńczyka, jajek, marchwi, ogórka kiszonego, pomarańcza, serek homogenizowany.