Lubię dni gdy wszystko toczy się swoim rytmem, bez niespodzianek. Takie leniwe i spokojne. Dziś niestety taki dzień nie będzie, bo ma przyjechać węgiel. Jak wszystko przebiegnie to wielka niewiadoma. Spodziewam się problemów. Na razie siedzę, piję kawę i dumam. Krzysiek jest w pracy. W domu jest dość ciepło, bo pali się w piecu już od godziny. Wstałam wcześniej, ponieważ byłam na badaniach. Wszystko przebiegło pomyślnie. Krew miałam pobraną z palca nawet na TSH. Mam nadzieję, że wyniki wyjdą dobre. Martwą mnie też mrozy. Oby nie wróciły, bo będę ugotowana z powodu niesprawnego pieca. Kiedy kupię nową piecokuchnię jeszcze nie wiem. Planuję w lecie. Chyba kupię taką samą, bo producent nadal je produkuje. Przy okazji może zrobię grawitację, bo ciągle się boję, że jak braknie prądu to wszystko wybuchnie. W takiej sytuacji wygaszamy piec, a to jest kłopotliwe. Kiedyś chciałam założyć kominek z kasetą taki, który umożliwia rozprowadzanie ciepła do innych pomieszczeń. Teraz się waham, bo to duży koszt i zbyt nowoczesne jak dla mnie rozwiązane. Nie mam zaufania do techniki zwłaszcza nowej. Wszystko się psuje szybko i trzeba wymieniać. Co innego wymienić piec, który kosztuje przysłowiowe parę groszy, a co innego kasetę i mechanizmy warte o wiele więcej. Nie mam też cierpliwości do remontów. To już piec kaflowy jest trwalszy moim zdaniem. Z tego co piszą znawcy tematu wytrzymuje 25-50 lat. Coś dla mnie...
Dietkuję oczywiście nadal. Zrzuciłam następne 20 dkg. Jeszcze troszeńkę, a pierwszy cel osiągnę. Cierpliwie też pedałuję na rowerku stacjonarnym. Wczoraj spaliłam 205 kalorii. Na jogę brakło czasu. Dzisiejsze menu: frytki z selera z piekarnika, kasza kuskus z sosem sojowo-pieczarkowym, mandarynka, tuńczyk z jajkami na twardo.