Dziś chcę upiec ciasto, bo jutro chyba przyjedzie mój syn. Myślę o czymś prostym i szybkim z owocami. Poza tym dzień będzie zwyczajny. Mam nadzieję, ze spokojny. Stres zdaje się mijać, ale nie obeszło się bez sztucznych wspomagaczy spokoju. Zawsze wychodziłam z założenia, że masochistka nie jestem i męczyć się nie będę. Biorę zioła... Stresu nie znoszę.
Dziś mijają dwa tygodnie od czasu ostaniego kontaktu z Sebastianem. Szybko zleciało i odwyk jest udany. Im dalej tym latwiej. Czasem sobie jeszcze wszystko przypominam, ale to normalne. Trzeba jeszcze skończyć inwentaryzację związku, odesłać rzeczy i sprawę ostatecznie zamknę. Myślę, że tuż po pierwszym i on sobie zda sprawę, że to koniec tym razem ostateczny. Trochę mi żal tej znajomości. On mnie chyba nie chciał krzywdzić celowo. Po prostu chciał być sobą i sam miał ciężkie życie i do tego przywykl i stąd jego reakcje. Mogę się jednak mylić, bo odnoszę wrażenie, ze jest niezłym cwaniakiem. Ja byłam naiwna i zbyt długo się łudziłam. To sprawka neptuna. No cóż. Bywa.
Wczoraj rozmawiałam z Krzyśkiem na temat zakupu piły lisicy. Wybrałam model akumulatorowy, bo zależy mi, żeby ja też uzywać w ogrodzie. Kosztuje ponad 400 zł. To nie jest malo dla mnie. Cięcia jest sporo, bo czeka drewno z komórki. Trzeba się za niego wziąć, bo szkoda by przepadło. Kupimy chyba w listopadzie.
Pogoda jest jaka jest i nie mogę robić zdjęć kulinarnych, bo światło kiepskie. Chyba muszę wreszcie kupić żarówkę fotograficzną... Zrobiam za to kilka zdjęć Rozi. Oto jej pozy gdy w domu ciepło...:) Rozi jest już ze mną 9 lat. Krzysiek przyniósł ja jesienią z targu gdy była malutka. Jest plochliwa i przez to agresywna. Jest groźna, bo rzuca sie do oczu. Nikomu jeszcze krzywdy nie zrobiła, ale gdy jest zdenerwowana muszę ją schować pod kocem by ochlonęla. Musi jesć osobno i do żadnego kota sie nie przytula. Przychodzi za to do mnie i jeśi jest miejsce lezy na kolanach po całych dniach...
***
Dotykam dnia przez krople deszczu
częstuje mnie
szkarłatem i oranżem liści
brzoza przy wiejskiej drodze już kapie złotem
marcinki i chryzantemy plamią rabatę
wczoraj wyczesałam ze zrudziałych traw
ostatnie orzechy
dziś może skłonię się ziemi
w podzięce za lśniące kasztany
jutro wepnę we włosy
gałązkę jarzębiny z lasu za sennymi łąkami
i rozsmakuję się dojrzałej jesieni
nim zapłakany listopad
zasnuje szyfonem mgieł
pola lasy ogrody i wieśniacze chaty