Dziś Krzysiek siedzi w domu i będziemy wędzić schab. To cały rytuał znany mi od dawna. Wędził mój dziadek i wędził tata. Teraz to spadło na mnie. To znaczy dogladanie, bo opał przygotowuje Krzysiek. Tym razem schabu jest mało, bo tylko kilogram. Zawsze chcę też wędzić boczek i może ryby, albo może kurczaka dla Krzyśka, ale później wychodzi inaczej. Tym razem mięso leży w solance tylko pięć dni. Powinno leżeć od 6 do 8-9. Chyba jednak tragedii nie będzie. Kiedyś wędzona była też kiełasa i szynki. Bywało wędzonek i 20 kg. Więcej się wtedy jadło, szynki i schaby były potężne. Znam też szynki wołowe. Miewały i 10 kg. Pamiętam wielkie, grube plastry jedzone bez pieczywa z dodatkiem musztardy lub chrzanu.
Wczoraj udało mi się zrobić pierniczki. Jutro pewnie będą pierogi. Sprzątanie kończymy. Dziś z 15 minut w sieniach. Jutro pólki w dziennym. W środę podłogi i koniec... Nie jest jednak jakoś super posprzatane. Jest porządek wszędzie, ale na wypucowanie juz energii nie mam. Kiedyś sprzatałam gruntownie z polerem na meblach. Teraz tylko porzadki robię...
U mnie w domu gdy byam dzieckiem oprócz pierniczków, piekło sie ciasta. Były kruche i sypane grubym cukrem. Zdobiły choinkę.
Wczoraj Krzysiek ubrał choinkę... Jeszcze tylko stroiki zostały i szopka...
Odkąd jem węglowodany ciągle jestem głodna. To głód psychiczny, bo fizycznego nie czuję wcale. Już bym chciała by był styczeń i żeby zaczęla sie dieta, bo się męczę. Pieczywa razowego nie mam gdzie kupić, a zwykłego powinnam sie wyrzec raz na zawsze, bo tyję od niego...
Wczoraj Krzysiek krzyczał na Pikusia i Pikuś go ugryzł. No i dobrze. Niech nie wrzeszczy na wszystkich po kolei i na wszystko. Wszyscy już maja tego dość...